czwartek, 7 stycznia 2010

Kwestia świadomości



Kotliska, kościół św. Mikołaja 03/1990

Zdjęcie przedstawia kościół w Kotliskach niedaleko Lwówka Śląskiego. Budynek powstał prawdopodobnie w XV wieku i w dość dobrej kondycji przetrwał do roku 1945, tyle że przez ostatnie lata przed tą datą, pełnił już tylko funkcję kaplicy cmentarnej. Groby zresztą widać na pierwszym planie, ale same kanciaki z lastryka, czyli są to powojenne pochówki tylko. A gdzie się podziały w takim razie nagrobki starsze? To dobre pytanie, na które na pewno znają odpowiedź administratorzy ziem odzyskanych, którzy na początku lat 70. zeszłego stulecia, zrobili „porządek” z niemieckimi cmentarzami.

Na przełomie lat 80. i 90. robiłem dokumentacje fotograficzne dla firmy remontującej zabytkowe obiekty. Przedsiębiorstwo to, mające synonim wieczności w swojej nazwie, działało głównie na obszarze dawnego Województwa Jeleniogórskiego, dzięki czemu poznałem dość dobrze miasta, miasteczka i osady, położone w promieniu kilkudziesięciu kilometrów od Jeleniej Góry. Jeździłem, fotografowałem zlecone obiekty i podczas każdej takiej podróży miałem wrażenie, że przemieszczam się nie tylko w przestrzeni, ale też w czasie, bo wygląd tych większości tych miejsc, nasuwał skojarzenia z tym, co można zobaczyć na archiwalnymi odbitkach vintage.

Oczywiście nie do końca, na pewno przed 1945 rokiem panował tam znacznie większy ład i porządek, jednak układ urbanistyczny, miejska infrastruktura, sam typ architektury wreszcie, cały czas przemawiały głosem przeszłości. I nie tylko one, np. w miejscowości o nazwie Świerzawa natknąłem się na oldschoolowe, niemal kompletne wyposażenie sklepu rzeźnickiego, z kafelkami, ladą chłodniczą i misternie wyrzeźbioną w drewnie witryną okienną. W Lubomierzu (tak, tym słynnym Lubomierzu, gdzie Kargul i Pawlak parzyli buca po przesiedleniu zza Buga), po zjedzeniu przeraźliwie tłustego kotleta mielonego w restauracji „kategorii IV” albo „V” (położonej tuż obok kościoła pod wezwaniem św. Maternusa, na samym końcu pochyłego rynku), zobaczyłem wiszącą nad moją głową lampę uliczną z kutego żelaza, o przepięknym, archaicznym kształcie.


 Kotliska, kościół św. Mikołaja  03/1990

Patrzyłem potem na miasto w dole, które wyglądało jak kadr z neorealistycznego filmu, ale nie wyciągnąłem wtedy sprzętu z torby, nie rozłożyłem statywu i nie zrobiłem zdjęć. Podobnie w innych miejscach, wszystkie te bodźce wizualne działały na moje zmysły wzroku, ale nie prowokowały do działań na własną rękę, bo oczywiście zlecone prace wypełniałem skrupulatnie. Dopiero w Kotliskach olałem „dokumentacyjną rutynę”. Jechaliśmy tam wcześnie rano, pogoda była mglista, a wzdłuż wijącej się zakolami drogi, stały olbrzymie stodoły z zapadniętymi dachami, nad którymi unosiły się chmary wron i gawronów, do tego kompletny brak ludzi w obejściach. Obrazy pasujące do filmowej adaptacji „Zamku” Kafki, w reżyserii Rudolfa Noelte.

Po takim preludium, ówczesny wygląd kościoła pod wezwaniem, św. Mikołaja, pozbawionego dachu i z dylatacyjnymi szczelinami w ścianach, można było odbierać jako zupełnie naturalną kontynuację poprzedniej narracji. Zacząłem więc od razu robić „nadprogramowe zdjęcia”, m.in. z podwórka sąsiadującego przez mur gospodarstwa. Przy tej okazji wdałem się też w pogawędkę z jego właścicielami, którzy na moje pytanie „skąd Państwo tutaj przyjechali”, odpowiedzieli po chwili śpiewnie „My z Tarnopola” ( z tym, że ostanie słowo brzmiało jak: Tarnopooolia). To jeden z nielicznych przypadków, kiedy działałem nadprogramowo, owszem w wielu miejscach, czy sytuacjach, powtarzałem sobie w myśli, „że może warto było by to sfotografować” i na tym się kończyło niestety.


 Komarno, kościół ewangelicki  06/1991

Ośmiokątny kościół ewangelicki w Komarnie nieopodal Jeleniej Góry, powstał w połowie XVIII wieku. Kiedy przyjechaliśmy tam w czerwcu 1991, od dawna stał zamknięty i opuszczony. Piętrowe empory wewnątrz budynku groziły zawaleniem, dach przeciekał w wielu miejscach, co nie służyło zbyt dobrze unikalnej więźbie dachowej (unoszącej nad nawą rodzaj drewnianej kopuły), pamiętam częściowo rozkradziony prospekt organowy i w kilku miejscach, przykręcone do ławek imienne tabliczki. Ta ośmiokątna bryła świątyni nakrytej dachem z nieproporcjonalnie dużą latarnią, wydała mi się tak mocnym punktem wizualnym w tej zaniedbanej i podupadłej wsi, że wykonaniu zleconych ujęć, sfotografowałem go też od strony drogi do Jeleniej Góry (gdzie widać także równie zdezelowanego Peugeota 505 „pana złotówy”, który nas tam dowiózł).

Chyba nie oglądałem wtedy swoich zdjęć zbyt uważnie, bo gdy teraz patrzę na te kadry, to dostrzegam w nich zaczątek czegoś, co aktualnie mnie interesuje (powiedzmy od „Czarno Białego Śląska”) i co staram się fotografować. Ale wtedy tego nie widziałem (wiedziałem) po prostu, więc tłukłem się po tych wszystkich podjelenigórskich zadupiach i robiłem zdjęcia resztkom polichromii, dylatacjom w murach, wnętrzom pustych kościołów, więźbom dachowym, zamiast olać ten proceder, lub przynajmniej przy okazji wykonywania zleceń, fotografować wszystko, co nachalnie zwraca uwagę. Bo gdybym uważnie oglądnął zdjęcie z ewangelickiego kościoła w Kromnowie (też opuszczony i z połowy XVIII wieku), który miejscowa ludność zamieniał na stodołę i trzymała w środku siano, to po pierwsze - przy następnym podejściu do jakiegokolwiek wnętrza, trzymałbym piony, po drugie – poszukałbym większej ilości takich motyw, co na Dolnym Śląsku wcale nie jest trudne (tak w ogóle, to stan wielu zabytkowych obiektów z tego obszaru, to nasz współczesny „narodowy” temat tabu).


 Kromnów, kościół ewangelicki  06/1991

Ale nie zrobiłem tego i wielu innych rzeczy. Fotografując romański kościół w Świerzawie (także pełnił funkcję kaplicy cmentarnej), położony opodal lokalnej linii kolejowej, pomyślałem sobie „być może ciekawe, byłoby sfotografowanie tych zanikających bocznych tras i dworców”, i przez kilka kolejnych lat dalej tak myślałem, mijając dworce w Lubawce, Wleniu, Kamiennej Górze, Wojcieszowie i innych miejscowościach. Tymczasem trasy te zlikwidowano, rozebrano tory i rozjazdy, budynki dworcowe zamknięto na cztery spusty i w zasadzie jest już – jak się kolokwialnie mówi w takich sytuacjach – „po ptokach”. Fotografia to nie tylko technika, której zresztą nie tak trudno się nauczyć (jak pisałem w którymś z wcześniejszych postów), ale też, a może przede wszystkim kwestia świadomości. Na początku lat 90. wyraźnie mi jej brakowało.