czwartek, 7 października 2010

Stary Chorzów, ul. Bożogrobców - albo kolor czerwony


 24.11.2000

Kiedy wszedłem na półpiętro (pomiędzy pierwszą a drugą kondygnacją) oficyny przy ulicy Bożogrobców w Starym Chorzowie, żeby przez okno sfotografować to niesamowite podwórko, moją uwagę zwrócił czerwony „strażacki” kolor schodów, balustrady i okiennej stolarki. Nie zaprzątałem sobie jednak wtedy głowy tym spostrzeżeniem. A kilka miesięcy później w Zabrzu-Biskupicach na Borsig Siedlung - robotniczym osiedlu, które składa się z 57 unikatowych familoków z lat 1863-71, kiedy szukając perspektywy do zrobienia zdjęcia wszedłem na poddasze jednego z tych budynków, zdałem sobie nagle sprawę, że prawie wszystko: podłoga z wyrobionych desek, nieco toporne w wyglądzie balustrady, lamperia na ścianach, okienna wnęka, parapet, framugi, wreszcie drzwi do kibla, mają kolor sfatygowanej już mocno czerwieni. I znowu, wprawdzie zanotowałem sobie w pamięci tą obserwację, ale nie przejmowałem się nią zbytnio. A znacznie później, już pod koniec pracy na „Czarno-Białym Śląskiem”, kiedy na Bobrku wszedłem na pierwsze piętro familoka przy ulicy Pasteura, czerwony barwa przebijała w przetartych deskach koślawych schodów, pomalowanych na kawowy brąz.
Czytam teraz janoschowego „Cholonka”* i na stronach 18-19 znalazłem fragment bardzo a propos powyższych obserwacji:

       (…) W ogóle można powiedzieć, że człowiek czysty jest też i pracowity. Na przykład pół roku temu kolej malowania sieni przypadła na Jankowskiego. Przyniósł więc z kantyny, która z kopalni otrzymała czerwoną farbę po niższych cenach, od razu kilka wiader więcej, bo co się ma, to się ma, i zaraz po fajerancie zaczął u góry malować. Najpierw czyściutko listewki u podłogi. Pozwalał farbie ściekać za listwy, żeby wszystkie pluskwy pozdychały. Potem pociągnął dylówkę, wyrównał dziury kitem szklarskim i na koniec położył klocki i deski, by łatwiej było chodzić. Ale zostało jeszcze trochę farby, więc pomalował parapety okienne. Czerwone z czerwonym zawsze się zgodzi. Pomalował też ramy okienne, żeby zanadto nie odbijały od reszty. Z farby olejnej, która jeszcze została, wymalował wzdłuż sieni piękną lamperię. To na pewno nie zaszkodzi, bo farba olejna się tak nie brudzi jak farba robiona na kleju roślinnym. Zostało jeszcze trochę farby, więc podwyższył lamperię o parę centymetrów, trzykrotnie, aż doszedł do sufitu. Sufitu nie chciał malować, bo to nie bardzo pasuje, sufity na czerwono. Resztą farby wypacykował drzwi Pelce. Naturalnie za jego zgodą, jego baba nie miała tu nic do powiedzenia. Pelka wlał mu za to parę sznapsów, a potem zaczęli obaj dalej malować. Najpierw drzwi Wondrasza, który też im nalał kilka głębszych, a potem drzwi Świętkowej, bo o sobie uczciwy człowiek myśli na końcu. Ponieważ u Pelki parapety, ramy i drzwi między pokojami też już były wytarte, więc wszystko to pomalowali, a farbie ciągle nie było końca. Pomalowali więc Pelce ściany pięknie na czerwono, a gdy Pelkowa zaczęła beczeć, wypędzili ją na dwór. Dzieci były całe czerwone, bo czegóż się można po takich smarkaczach spodziewać? Smarowały po ścianach, gdy matki nie było, i w ogóle używały sobie. Farby wystarczyłoby jeszcze na drzwi Königów, ale tu już czuwała Świętkowa, aby Königowa nie odniosła jakiejś korzyści z Jankowskiego. O północy Pelka z Jankowskim zasnęli, a resztą farby Jankowski wysmarował następnego dnia latrynę od zewnątrz, od wewnątrz i sedes, a Świętkowa umyślnie nie powiedziała o tym Königowej. Sądząc po odcisku tyłka, musiała to być Königowa, która się tam przykleiła. I słusznie się stało!
       Z farby, która pozostała, mógł jeszcze Jankowski swobodnie całą izbę wymalować, dobrze to wyglądało. Kiedy inkasent przyszedł odczytać zużycie prądu, od razu powiedział, że to jest najpiękniejsze piętro na całej ulicy Oślowskiego.

---------
* przekład z niemieckiego - Leon Bielas.