piątek, 7 stycznia 2011

Siedem ostatnich arkuszy drugiego wydania „Niewinnego oka”

przeszło dziś rano przez maszynę. Uff.
W związku z powyższym mam następujące refleksje:
1). Albumy fotograficzne należy drukować wyłącznie w firmie, która specjalizuje się w druku takich wydawnictw.
2). Koniecznie należy dostarczyć własnoręcznie wykonane proofy.
3). W razie jakichkolwiek wątpliwości patrz punkt 1. lub 2.
W przypadku przygotowywania plików RGB do druku atramentowego lub do Lambdy, nie mam specjalnych problemów i to co obserwuję na ekranie swojego monitora, widzę potem w 95% na odbitkach lub wydrukach. Przygotowywanie plików w CMYK-u lub duotonach do druku offsetowego, też właściwie nie sprawia mi problemów, aczkolwiek zupełnie nie rozumiem uwarunkowań procesu świecenia płyt CTP.
Bo pomimo, że obecna edycja „Niewinnego oka” zawiera niezmienione pliki z poprzedniego wydania, to różnice kolorystyczne (w niepoddanych żadnej korekcji odbitkach) okazały się być dość spore… Co gorsza, nie dało się ustawić profilu pod całość nakładu, tak, że w zasadzie każdy arkusz trzeba było korygować oddzielnie w odniesieniu do „proofa”, jakim było pierwsze wydanie książki. O ile kontrastowe zdjęcia, wykonane w mocnym świetle słonecznym, nie sprawiały specjalnych problemów, to te gdzie sporo było miejsc zacienionych, potrafiły uciekać nam w zielnie, seledyny lub błękity…
Maszyniści offsetowi mówią, że to kwestia gęstości siatek rastra, konkretnie - ich niewystarczającej gęstości. A więc pojawił się czynnik technologiczny, którego (uwarunkowań) nie rozumiem, zresztą sami drukarze też nie. Tę wiedzę - w podstawowym przynajmniej zakresie - muszę sobie przyswoić, biorąc pod uwagę, że mam zamiar jeszcze kilka książek opublikować.
Żałuję, że nie zdecydowałem się na druk drugiego wydania na innym papierze, a więc nie na arcticu („papierze dziurawym” - jak go określają maszyniści) tylko kredzie nowatechmat, na której znacznie lepiej siada farba, co skutkuje ładniejszym nasyceniem kolorów (znikają też problemy z chłodną dominantą w cieniach).
Oprócz opisywanego wyżej „czynnika technologicznego” istotny jest też „czynnik ludzki”. Doświadczony maszynista potrafi przesunąć heble tam gdzie trzeba, ale… musi mu się chcieć. Czynnik ludzki nie jest do końca obliczalny i wymaga działań dyplomatycznych oraz perswazyjnych. W razie istotniejszych problemów w tym względzie, trzeba powrócić do punktu 1. ;)

Wolbrom, synagoga od zaplecza, 16.05.2007