środa, 13 czerwca 2012

Odkrywanie Ameryki


Na Miły Bóg! Na zdjęciu tym dostrzegam kilku „ludzi”...

Wojciech Zawadzki z cyklu Moja Ameryka, Wałbrzych, ok. 1999-2001 r. 35x28cm, technika: fotografia (za katalogiem: Galerii Sztuki BWA w Jeleniej Górze, wrzesień-październik 2003)

Na tym drugim natomiast już nie. Ale kto wie, co by się stało, gdybym miał do dyspozycji oryginalną odbitkę i zaczął oglądać ją przez szkło powiększające?

Wojciech Zawadzki z cyklu Moja Ameryka, Wałbrzych, ok. 1999-2001 r. 35x28cm, technika: fotografia (za katalogiem: Galerii Sztuki BWA w Jeleniej Górze, wrzesień-październik 2003)

Tak w ogóle, piękne zdjęcia!!!

Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem fotografie Wojciecha Zawadzkiego, pochodzące z cyklu „Moja Ameryka”, a miało to miejsce w 1998 roku na zbiorowej wystawie zorganizowanej przez Fundację Turleja w Krakowie, stanąłem jak wryty...

Potem mój entuzjazm dla tego podejścia w fotografii jednak osłabł, niemniej jednak o wałbrzyskich zdjęciach Zawadzkiego oraz o krajobrazie, który przedstawiają, napisałem w 2004 roku felieton dla pisma „Opcje” zatytułowany „Odkrywanie Ameryki” właśnie:


ODKRYWANIE AMERYKI   [Opcje nr 1/2 (54/55) 2004, str. 194-195]

To było chyba jakoś na początku lat siedemdziesiątych. Pośpieszny pociąg do Jeleniej Góry opuścił już dawno Wrocław i mknął przez łagodne wzniesienia pogórza Sudetów. Wagony pochylały się lekko na łukach zakrętów, koła zgrzytały, to znów dudniły donośnie w kratownicach wiaduktów. Przyroda za oknem była zjawiskowa! Potężne liściaste drzewa o srebrnych pniach i konarach, najwyraźniej były władcami tego terenu. Pasażerowie leniwie stali na korytarzach, w otwartych oknach pęd podróży szarpał brunatne firanki z napisem PKP. W pewnym momencie wagony opuściły królestwo buków i skład zwalniając prędkość zaczął się toczyć po wysokiej skarpie, z której zobaczyłem ulice nieznanego miasta. Dziewiętnastowieczne kamienice widoczne w dole pomalowano w jaskrawe, choć teraz przybrudzone już mocno kolory. Ustawione amfiteatralnie na zboczach dolin domy, otaczające je ulice, mosty i wiadukty, przypominały trochę kolejową makietę z enerdowskich folderów kolejki PIKO.

Po krótkim postoju na stacji “Wałbrzych Miasto”, skład wjechał w krajobraz czysto industrialny. Wagony mijały teraz wolno przysadziste hałdy i brudne tafle osadników, na kratownicach wież kopalni wirowały olbrzymie koła maszyn wyciągowych, kominy wyrzucały w górę kłęby czarnego dymu, a nad torami raz po raz sunęły zawieszone na linach zasobniki z węglem. I nagle wszystko to urwało się, a skład pociągu pośpiesznego relacji Kraków Gł.-Jelenia Góra, wjechawszy znowu w krainę drzew o srebrnych pniach i konarach, wyraźnie zaczął nabierać prędkości. Wagony pochylały się lekko na łukach zakrętów, koła zgrzytały, pęd podróży szarpał brunatne firanki z napisem PKP, a pasażerowi tłumnie zaczęli się gromadzić przy otwartych oknach. Bo oto nagle, dosłownie w mgnieniu oka, z zarośli wyłoniły się ciągi betonowych konstrukcji. Ale jeszcze wcześniej zobaczyłem ogień, ogień i dym. Całe królestwo ognia i dymu nad szeregami baterii koksowniczych. Jaskrawożółte płomienie raz po raz wymykały się zza stalowych drzwi piecy i tańczyły nad rdzewiejącą maszynerią. Siwy gryzący dym wypływający z dwuszeregu kominów owinął się wokół pędzących wagonów, zostawił trochę swej obecności w ich wnętrzu i wolno poszybował w stronę łagodnych wzniesień pogórza Sudetów.