wtorek, 8 stycznia 2013

Jan Bułhak i BLUBO w wersji rodzimej


Blubo to akronim od Blutt und Boden, czyli używanego przez nazistów pojęcia „krwi i ziemi”, wymyślonego w 1901 roku przez niemieckiego pisarza Georga Michalela Conrada. O czym przypomniałem sobie dzisiaj w pociągu relacji Warszawa Wschodnia - Kraków Główny, ponieważ Tomek Żukowski, którego odwiedziłem dał mi na drogę do lektury kserokopie „Wędrówek fotografa w słowie i obrazie” Jana Bułhaka (ja pożyczyłem mu album VorOrt). Na początek może jednak trochę o samym BLUBO. Rosa Sala Rose w swoim „Krytycznym słowniku mitów i symboli nazizmu” pisze o tym pojęciu m.in. tak:

Chociaż wyrażenie „krew i ziemia” krążyło już wcześniej w dyskursie pewnych prądów nacjonalistycznych ery willhelmińskiej, to jego największym obrońcą i propagatorem w obrębie nazizmu był Richard Walther Darré. W jawnej opozycji do innych historyków z epoki, jak Fritz Kern, który trwał przy Tacytowej wizji Germanów jako plemion prowadzących koczowniczy tryb życia, Darré łączył koczownictwo z pasożytnictwem kupców, niegodnym prawdziwej rasy nordyckiej. Opierając się bardziej na teoriach rasowych niż na faktach historycznych, postawił tezę, że ludy germańskie od zawsze traktowały rolnictwo jako podstawę utrzymania, w przeciwieństwie do Celtów i Słowian. Według romantycznej wizji prehistorii Darrégo mistyczna jedność krwi i ziemi była od dawien dawna podstawową, pierwotną cechą Germanów, jak również przyczyną ich przetrwania jako rasy, przynajmniej do czasu, gdy życie w mieście, zanieczyszczające – w dosłownym sensie – rasy, nie zaczęło im zagrżać. (…) Według Darrégo germańscy chłopi prowadzili własną politykę czystości rasowej dzięki właściwej polityce rolnej, której sam był orędownikiem. Przeciwny wszelkim rodzajom kolektywizacji, Darré uważał za konieczne, by każda chłopska rodzina posiadała własną ziemię, co sprzyjałoby przywiązaniu rodzin do konkretnego miejsca przez całe generacje, a co za tym ograniczyło do minimum migracje i zacieśniło łączność między rasą-krwią, a terytorium-ziemią; z tego niepodzielnego dwumianu powstałby filar, na którym wesprze się państwo nordycko-germańskie, jako że „krew ludu zapuszcza głęboko korzenie za pośrednictwem gospodarstw chłopskich, z których stale otrzymuje ową siłę, która daje życie i stanowi o jej specjalnym charakterze”.

A teraz kolej na autora „Wędrówek fotografa w słowie i obrazie”, którego wywody czytane w akompaniamencie stukających miarowo kół wagonu, wywarły na mnie iście piorunujące wrażenie…

   Nie było w tem „państwie” szlachcica przewagi uczuć niskich i gminnych, nie było bezserdecznego hołdowania korzyściom materjalnym. Nie jak pasorzytny przybłęda, wybierający źródło największego zarobku, osiadł on na ziemi i rządził jej dostatkami. Chlebnem ziarnem posiały go na niej dzieje przedwieczne, Leśnem nasieniem wraziły go w glebę wichry historji.  A on rósł setkami pokoleń wzwyż iw głąb – zakorzenił się w ziemi, którą swoją uczynił, krwią obrony i potem pracy. Stał się panem w najlepszem znaczeniu tego pojęcia, panem ziemi rodzącej, obfitej i pięknej. A takie państwo obudza uczucia prawe i dobre, od dumnej, ale szlachetnej niezależności do ludzkiej, serdecznej prostoty, do poczciwości, otwartej i gościnnej. Są to uczucia, które dać może jedynie tradycja i rasa, to wielkie słowo, zbyt często obecnie lekceważone w stosunku do ludzi, aczkolwiek bardzo poważnie traktowane w odniesieniu do zwierząt.
   Uczucia te nie zdołały wyrosnąć w duszy kupca, handlarza, fachowego producenta rolnego, wymagały bowiem ścisłego związania z ziemią, życia po prostu jej sokami, miłowania ziemi nie dla jej płodów i korzyści, ale dla niej samej. Warunki bytu rozwinęły w szlachcicu, obok męskich cnót rycerskich, hojną i bezinteresowną gościnność, ponieważ dziedzicznie nie miał sposobności do nabycia uczuć przeciwnych, stanowiących istotę kupieckiego mieszczaństwa, a zaprzeczenie rycerskości. Rycerskość idzie w parze z podniosłością uczuć i szczerością gestu. Przez kilkaset lat szlachcic sam jeden bronił ojczyzny i odpierał jej wrogów. Nie brali w tem udziału ani chłop, ani mieszczanin, tem mniej niemiecki rzemieślnik-kupiec lub żydowski handlarz-pośrednik. Piersi i miecze szlacheckie były jedynym murem obronnym dawnej Polski przez całe stulecia. A wojny były częste, długie i okrutne. Nie dziw, że w chwilach błogosławionego pokoju wojownik i rycerz czuł się uprawnionym do przywileju nieskrępowanej wolności i do beztroskiego wczasu na ziemi i domu, które zasłonił własnym ciałem, które obronił własną krwią. Nie miał już wtedy głowy na zapobiegliwe kupczenie mieszczańskie. Żył bujnie, szeroko, chociaż niewątpliwie jednostronnie. Mówi się zbyt pochopnie, że szlachta w VIII w. zgubiła Polskę. Ale czemuż przemilcza się, że ta sama szlachta stwarzała Polskę w wiekach poprzednich, byłą jej głową, sercem, ręką i tarczą obronną, że przez stulecia była całą Polską, jej treści, bytem i rozkwitaniem, że bez szlachty nie byłoby wcale Polski, tylko bezbronne, plemienne stado, skazane na wytępienie lub niewolę przez pierwszego z brzegu zaborcę.

[Rosa Sala Rose Krytyczny słownik mitów i symboli nazizmu, Wydawnictwo Sic! s.c. Warszawa 2006, str.130-131;
Jan Bułhak WĘDRÓWKI FOTOGRAFA W SŁOWIE I OBRAZIE, ZESZYT VI, CZŁOWIEK TWÓRCĄ KRAJOBRAZU, z 16 ilustracjami autora, nakładem Przeglądu Fotograficznego, Wilno 1936, str.12-13]