piątek, 21 lutego 2014

Śniąc po szwedzku

Philip Levine

Śniąc po szwedzku

Śnieg pada na wysokie spłowiałe trzciny
nad brzegiem morza i chociaż gdzieniegdzie
niebo jest ciężki i ciemne, blade słońce
przeziera przez chmury, rzucając żółte światło
na powierzchnię nadpływających fal.
Ktoś zostawił rower oparty
o pień młodego drzewa i poszedł
do lasu. Ślady mężczyzny znikają
wśród masywnych sosen i dębów, powolnego
mężczyzny o dużych stopach, powłóczącego
prawą noga pod dziwnym kątem, kiedy podąża
w stronę samotnego białego domku,
który wysyła ku niebu pióropusz dymu. Półotwarta
brezentowa torba leży w drewnianym pojemniku
nad przednim kołem. Pojedyncze kryształki śniegu,
jeden po drugim, przedostają się do środka,
zamazując adres listu,  tego,
który napisałem w Kalifornii i wysłałem,
chociaż wiedziałem, że nie dotrze na czas.
Co ma z nami wspólnego ten brzeg morski w pobliżu 
Malmö i ten biały domek szczelnie zamknięty
przed wiatrem, i śnieg padający cały dzień bez celu
i potrzeby. Oto nasz brezentowy worek odpowiedzi,
gdybyśmy tylko mogli dopasować listy do siebie.

[wiersz w przekładzie Ewy Hryniewicz-Yarbrough z tomu: Philip Levine Miasto marzeń. Wybór wierszy, Wydwanictwo Znak, Kraków 2013, str. 37.
Tak mi ten tekst spasował do klimatu zdjęć Mateusza Kiszki z jego cyklu Martwa Wisła]