sobota, 27 września 2014

DŁUGIE POŻEGNANIE

Długie pożegnanie. Tribute to Raymond Chandler to pełny tytuł antologii, z okazji której wyprawiono bal w CSW podczas Festiwalu Literackiego "Warszawy Pisarzy" w 1996 roku.
W moim przypadku było to raczej krótkie przywitanie...


A tak wygląda okładka owej książki, na której znalazło się zdjęcie Jacka Foksa (brata Darka Foksa). Mam z tym obrazkiem pewien problem, bo o ile pistolet leżący na desce do prasowania można jeszcze jakoś zaakceptować (gangster musi być w każdej chwili gotowy na wizytę policji lub konkurencji), to ten zagryzany przez niego magazynek jest... najwyraźniej jakimś freudowskim lapsusem wizualnym. Podczas pełnienia zaszczytnego obowiązku w szeregach LWP, poznałem bardzo sympatycznego podporucznika (był zaraz po szkole oficerskiej), z którym chodziliśmy razem na strzelnicę na Pasterniku, żeby napier... z biodra z P-64, czyli naszej broni służbowej. Potrafiłbym pewnie i dziś rozłożyć ten wyjątkowo mało celny pistolet na części i złożyć go z powrotem, co wtedy po strzelaniu robiłem, ponieważ gnata trzeba było wyczyścić i nasmarować. I myślę sobie, że tylko gangster pozbawiony kubeczków smakowych trzymałby taki walący smarem magazynek w gębie. 
No i to prasowanie krawata... kolejny freudowski lapsus. Przychodzą mi w tym momencie synonimiczne określenia w rodzaju: strugania rysia, kręcenia śmigła, złocenia batona, marszczenia freda czy ciągnięcia skóry po pokoju...
Nie wiem co teraz porabia Jacek Foks, poza tym że w 2001 roku miał wystawę w Galerii Browarnej w Łowiczu.

Kiedy dostałem propozycję udziału w tym interesie, złożoną chyba przez Marcina Barana (albo Marcina Świetlickiego?), byłem w kropce, ponieważ od publikacji Słynnego błękitu nic nie napisałem. Od napisania tego wierszyka przez kilka lat zajmowałem się tzw. działalnością gospodarczą i byłem kompletnie wyprany z wszelkiej "sztuki". Jednak ponieważ coś tam sobie notowałem, więc złożyłem do kupy trzy fragmenty i podpisałem je nazwą opowiadania Chandlera (tytuły można było wybierać).
Realia pojawiające się w wierszyku, to przez pięć i pół linijki Lębork - zapis autentycznej wypowiedzi kolesia, który koniecznie chciał się "zaprzyjaźnić", albo - co bardziej prawdopodobne - zajumać mi Nikona (patron ulicy to jakiś lokalny działacz kaszubski). Kolejny podzielony wers odnosi się do Gdańska i dzielnicy Dolne Miasto, po której spacerowałem w sierpniu 1991 albo 1992 roku i z wszystkich otwartych na oścież okien słychać było dialogi z serialu Dynastia. Reszta linijek poświęcona jest miasteczku Nowe na Kujawach. Tak naprawdę w zaułku naprawiana była Syrena Bosto, co zresztą sfotografowałem (podobnie jak i swastykę na drzwiach wspomnianego kina).

Zawsze bardziej pociągał mnie konkret, niż struganie i złocenie metafor...