niedziela, 31 stycznia 2016

Jacek Leociak: Przed czym „prawdziwi Polacy” chcą się bronić?




Byłem dziś wieczorem po raz drugi na filmie „Syn Szawła” w warszawskim kinie Muranów. Publiczność była fantastyczna. To się czuje. Po projekcji razem z Iwoną Kurz mówiliśmy o filmie. No i było tak, jak się obawiałem.

Na sali ujawnił się „prawdziwy Polak”. Coraz ich więcej na tego typu spotkaniach. „Prawdziwi Polacy” są zawsze – w ich mniemaniu – doskonale przygotowani. Nawet nie o to chodzi, że mają swoje bryki i historyczne ściągawki (daty, nazwiska, wydarzenia i „podchwytliwe pytania”). Oni po prostu wiedzą, w przeciwieństwie do wszystkich innych, którzy się mylą. Ów przemiły pan dzisiejszego wieczoru wygłosił wykład na temat Sonderkommando, nieuctwa reżysera filmu i jego podłych manipulacji, a przede wszystkim obnażył spisek twórców i dystrybutorów „Syna Szawła” – uderzenie w polskość. Ten film jest antypolski! „Prawdziwy Polak” wie, co naprawdę działo się w Sonderkommano w Auschwitz-Birkenau.

Przedstawicielka Gutek Film powiedziała mi, że są już kina, które nie zgadzają się wyświetlać tego filmu. Właśnie ze względu na jego „antypolskość”. Niektóre jednak, pod ciśnieniem ogromnego zainteresowania, zaczynają poluzowywać bojkot. Polskość polskością, ale pieniądze nie śmierdzą.

Dwie refleksje. Po pierwsze – takie „bliskie spotkania trzeciego stopnia” z przedstawicielami obcej cywilizacji, którą – nie wiedzieć czemu – nazywają oni „Polska” przestają już być dla mnie zabawne. Starzeje się? Tracę cierpliwość? Nie mam siły wikłać się w absurdalną wymianę zdań, jak to mi się zdarzyło w grudniu ubiegłego roku na specjalnym pokazie filmu Yael Hersonski o materiałach filmowych kręconych przez Niemców w getcie warszawskim w maju 1942 r. (w ramach cyklu DSH).

Tam też objawił się „prawdziwy Polak”, który bronił swojej obcej cywilizacji sugerując, że Żydzi wymordowali się sami. Teraz już wiem, że w takich sytuacjach należy wstać i wyjść bez słowa.

Po drugie – myślę, że takich aktywistów grających role „prawdziwych Polaków” będzie więcej. Że będą oni przychodzić i wygłaszać swoje tezy (charakterystyczne: trudno im rozstać się z mikrofonem). Podjęcie dyskusji z takim aktywistą legitymizuje jego pozycje i ten stek bzdur, które wygłasza. To jest kolejne żniwo dobrej zmiany. To, co było aberracją i chowało się po kątach czy klubach gazet (oczywiście „polskich”) –zaczyna stawać się melodią dnia codziennego. Głosy i instrumenty będą się zgrywać w zgodny chór. Równaj krok. Pochodnie. Feretrony. Sztandary. Chrystus Królem. Naród. Wódz. Partia.

W sali kina Muranów zobaczyłem po raz kolejny, ale chyba pierwszy raz dla mnie aż tak traumatyczny, twarz „prawdziwego Polaka” i „prawdziwej Polski” – chorego człowieka Europy. Żeby po obejrzeniu tego jedynego w swoim rodzaju filmu o Sonderkommando w Auschwitz-Birkenau mieć do powiedzenia tylko to: że jest antypolski, to rzeczywiście objaw ciężkiej, nieuleczalnej choroby, „choroby na śmierć” – jak pisał Kierkegaard.

Jeśli prof. dr hab. Żaryn Jan, senator IX kadencji Senatu Rzeczypospolitej Polskiej, oznajmia w siedzibie Unii Europejskiej, że Polaków ratujących Żydów było „może nawet i milion, a może i więcej niż milion”…. Jeśli kandydat na prezydenta Duda Andrzej zarzuca w debacie telewizyjnej urzędującemu prezydentowi, że ten napisał list z okazji 70. rocznicy mordu w Jedwabnym, w którym znalazły się słowa, że „naród ofiar był także sprawcą”…. Jeśli pojawia się nagle Towarzystwo Patriotyczne – Fundacja Pietrzaka Jana (nazwa bez żenady skradziona polskiej tradycji niepodległościowej XIX wieku), a obok niego twór o nazwie Reduta Dobrego Imienia Polska Liga Przeciw Zniesławieniom – to muszę zadać pytanie: o co właściwie chodzi? Przecież dobre imię Polski w świecie jest właśnie teraz narażane na szwank, ośmieszane i degradowane m.in. przez założycieli tych lig i fundacji. Przed czym „prawdziwi Polacy” chcą się bronić?

Otóż sądzę, że Jarosław Kaczyński w tym swoim brawurowym zdobywaniu i zawłaszczaniu Polski ujawnił – wbrew intencji zapewne – chorobę, która toczy niepostrzeżenie coraz więcej ludzi. Jest to przewlekła, postępująca choroba oczu, występująca najczęściej u osób po 50. roku życia, ale może też dotknąć ludzi młodych. Nazywa się ta choroba zwyrodnieniem plamki, w międzynarodowym skrócie AMD (od angielskiej nazwy: Age-related Macular Degeneration). Prowadzi do uszkodzenia siatkówki, w konsekwencji nawet do utraty wzroku.

Myślę, że „prawdziwi Polacy” są dotknięci specyficzną, polską odmianą AMD zmysłu moralnego. Ich dusze i serca tracą ostrość widzenia, niedługo w ogóle oślepną. Ale już dziś na każdym kroku przekonują nas, skąd u nich wzięła się ta przypadłość. Panika moralna, w jaką wpadają „prawdziwi Polacy”, wybucha zawsze wtedy, kiedy na scenie publicznej pojawia się temat Zagłady Żydów.

Ćwiczymy to od dawna: wrzawa wokół „Shoah” Lanzmanna i eseju Błońskiego „Biedni Polacy patrzą na getto”, a potem książek Jana Tomasza Grossa. Historycy Zagłady oskarżani są o uprawianie „pedagogiki wstydu”, o obarczanie „prawdziwych Polaków” winą za niepopełnione zbrodnie.

A ja się pytam: czyż można jeszcze bardziej, jeszcze żarliwiej, jeszcze dobitniej „przyznawać się do winy” każdym swoim słowem, każdym zachowaniem, każdym atakiem i każdą potwarzą…. Kogoś, kto oskarża „Idę” o antypolskość mogę jeszcze jakoś zrozumieć, to oczywiście absurdalne, ale… Ktoś, kto zarzuca filmowi László Nemesa „Syn Szawła”, że jest antypolski (i np. nie chce go rozpowszechniać czy też uważa za stosowne wyliczać publicznie katalog kłamstw reżysera) – jest „chory na śmierć”, a jego siatkówka zmysłu moralnego jest już zdegenerowana. Nic nie widzi. Jarosław Kaczyński, którego brat dotykał ręką Ściany Płaczu w Jerozolimie, odsłonił przed nami i przed światem Polskę ślepców.

Jacek Leociak
28-29 stycznia 2016.

sobota, 30 stycznia 2016

NORDDEUTSCHE BACKSTEINDOME (2)



Zacznijmy może od tego kadru z Lubeki, który podobnie jak inne horyzontalne ujęcia pojawia się w odwróconym o 90° pionie. Oczywiście ciasne ujęcie motywu jest tutaj jak najbardziej celowe i niekoniecznie wynika z ograniczeń o charakterze sprzętowym (przed dziewięćdziesięciu laty oferta szerokokątnych szkieł była dość skąpa, a te którymi można było dysponować, nie pozbawione były wad optycznych). W albumie Norddeutsche Backsteindome znajdziemy sporo obrazów z ciasnym wykadrowaniem szczytowych partii budynków. Przy niewątpliwym weryzmie fotograficznego podejścia Renger-Patzscha, chodziło tu też o wydobycie abstrakcyjnie-geometrycznych elementów, jakie obecne są w gotyckiej ceglanej architekturze budowli sakralnych. Traktując zlokalizowane na północy Niemiec kościoły z XIII, XIV i XV wieku jak gigantyczne rzeźby (aluzja do terminu używanego przez Berndta i Hillę Becherów całkowicie nieprzypadkowa), Albert Renger-Patzsch był kilka dużych kroków przed Josefem Sudkiem, który fotografując w podobnym czasie Katedrę św. Wita w Pradze podążał jeszcze romantyczno-nostalgiczno-malarską ścieżką... (z czego zresztą skutecznie się wydobył podczas pracy nad Pragą panoramiczną).






[Zdjęcia albumu Alberta Renger-Patzscha robiłem (jak zwykle) z ręki, kładąc książkę na kuchennym stole. Ponieważ jednak mam zamelinowaną w pawlaczu starą kolumnę reprodukcyjną, postaram się ja wydobyć i zmontować, żeby następnym razem fotografie wyglądały bardziej profesjonalnie ;))]

czwartek, 28 stycznia 2016

NORDDEUTSCHE BACKSTEINDOME

czyli wydany w 1930 roku album Alberta Renger-Patzscha, którym obdarował mnie w Berlinie Louis Volkmann (Dzięki!). Książka nie ma strony tytułowej, zachodzi więc prawdopodobieństwo, że kartka wypadła na skutek starości/zużycia tego wydawnictwa, albo... może znajdowała się na niej dedykacja ze znakiem "szczęśliwych Hindusów"? Któż to wie, tak czy owak, album jest bardzo ciekawy (także w kontekście wcześniejszej o dwa lata książki Die Welt ist shön), a zamieszczone w nim zdjęcia wnętrz gotyckich ceglanych kościołów, nasuwają nieodparte skojarzenia z malarstwem Emanuella de Witte czy Pietera Saenredama. Albert Renger-Patzsch nie stosuje jednak żadnych piktorialnych patentów, które miały by imitować "malarskie" efekty, a przy komponowaniu kadrów - podobnie jak holenderscy malarze z XVII wieku - tworzy przedstawienia o werystycznym charakterze (pozwalając w ten sposób grać solową/estetyczną partię samej architekturze). Poniżej fotografie kościołów ze Stralsundu (Jakobikirche i Marienkirche), które miałem przyjemność zwiedzać w sierpniu zeszłego roku.



Co ciekawe, fotografując z zewnątrz ceglane kościoły położone na północy ówczesnych Niemiec (mamy tu np. zdjęcia obiektów z Gdańska, Kołobrzegu, Stargardu Szczecińskiego i... Wrocławia), Renger-Patzsch często tnie górne części budynków, jak nie przymierzając Lukáš Jasansky i Martin Polák w swoim cyklu Kościoły, kościoły, ale o tym w następnym odcinku...


środa, 27 stycznia 2016

Andrzej Wróblewski "On i ona"

Andrzej Wróblewski, On i ona (1957)

[71 lat temu Armia Czerwona (konkretnie 100 Lwowska Dywizja Piechoty) wyzwoliła niemiecki obóz zagłady Auschwitz-Birkenau. Od 11 lat (na mocy uchwały Zgromadzenia Ogólnego ONZ) 27 stycznia obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Pamięci o Ofiarach Holokaustu]

niedziela, 24 stycznia 2016

studium przypadku

Ilona Witkowska

studium przypadku

z balkonu widzę: sroka je martwego gołębia,
inne gołębie patrzą zaciekawione.

[wiersz z tomu: Ilona Witkowska Splendida realta, Wydawwnicto Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu, Poznań 2012,  str. 24]

piątek, 22 stycznia 2016

Nowa polityka historyczna w praktyce...

Opoczno, ul. Kazimierza Wielkiego, 21.01.2016

Przed 1939 rokiem ulica Kazimierza Wielkiego w Opocznie nazywała się Kałużna i było to centrum dzielnicy żydowskiej w tym mieście... W lewej części kadru widać zresztą różową ścianę osiemnastowiecznej synagogi, w której mieści się obecnie warsztat produkujący stolarkę okienną.

środa, 20 stycznia 2016

Eugeniusz Wilczyk - panorama krakowskiej dzielnicy Ludwinów wykonana wiosną 1971 roku

Porą popołudniową, o czym świadczą widoczne tu i ówdzie długie cienie. Zdjęcie zostało zrobione z budowanego wówczas wieżowca (nazywanego wtedy "punktowcem"), który stoi przy ulicy Komandosów 23. W 1971 roku ojciec wykonywał zlecenie dla krakowskiej Związkowej Spółdzielni Mieszkaniowej i fotografował m.in. powstające w tamtym czasie Osiedle Podwawelskie, które zresztą nosiło wówczas przez krótki czas nazwę "Tysiąclecia". W prawej stronie kadru widoczna jest drewniana kryta trybuna klubu piłkarskiego KS Garbarnia Kraków (kilka lat później rozebrano ją przy okazji budowy Hotelu Forum, którego bunkrowa bryła straszy nad Wisłą do dziś...). 

Eugeniusz Wilczyk, Kraków-Ludwinów, ul. Marii Konopnickiej, wiosna 1971

O widocznym wyżej zdjęciu, a także o innych z Osiedla Podwawelskiego, które odkryłem niedawno w archiwum ojca, będzie jeszcze na hiperrealizmie.

wtorek, 19 stycznia 2016

Mike Urbaniak - "DOBRA ZMIANA" CZYLI RATUJ SIĘ KTO MOŻE

Na dzień dobry świetny tekst Mike'a Urbaniaka z jego bloga PAN OD KULTURY. A w tzw. międzyczasie wicedyrektorem TVP Kultura zastał... Piotr Zaremba. Jeżeli ktoś z zaglądających na hiperrealizm czytał Opowiadania o Leninie Michaiła Zoszczenki, to tutaj znajdzie próbkę napisaną pod ewidentnym wpływem radzieckiego satyryka. 


Kiedy politycy PiS obejmowali po wygranych wyborach kolejne resorty, nie miało to wiele wspólnego z dobrym obyczajem. Zwykle nie witali ich ustępujący ministrowie. Z jednym bodaj wyjątkiem – Ministerstwem Kultury i Dziedzictwa Narodowego, gdzie na profesora Piotra Glińskiego czekała profesor Małgorzata Omilanowska. Uśmiechnięty Gliński, całował Omilanowską w rękę i wręczył jej bukiet kwiatów. „Można? Można!” – zachwycały się internety, że z klasą i że z pełną kulturą.

Gliński, znany dotychczas szerzej jako „premier w tableta”, był jedną wielką niewiadomą, bo PiS-owiec, ale jednak szanowany profesor, w przeszłości przewodniczący Polskiego Towarzystwa Socjologicznego. „Może nie będzie tak źle?” – powtarzali optymiści. „Jeszcze zobaczycie dobrą zmianę!” – odpowiadali pesymiści. I, zdaje się, że to ci drudzy mieli rację.

Pierwszy zimny prysznic dostaliśmy wraz z nominacjami na sekretarzy i podsekretarzy stanu. Krzysztof Czabański, Wanda Zwinogrodzka czy Jacek Kurski w Pałacu Potockich – to zabrzmiało najpierw jak żart, ale szybko śmiech zamienił się w płacz, bo wiadomo było, że żarty się skończyły. Komisarze ludowi ruszyli do roboty i jak na bolszewików przystało, rozpoczęto planowanie wielkiej wymiany kadr i wycinanie inaczej myślących (Homolobby już szykuje różowe onuce przy przetrwać w gułagu). Czegoś podobnego nigdy wcześniej w kulturze III RP nie widziano. Blady strach padł na wszystkich, bo „premier z tabletu” został ministrem w realu i nie zawaha się użyć żadnych środków, by swoje cele osiągnąć.

Jeśli ktoś miał wątpliwości, jak będzie wyglądała polityka kulturalna namaszczonego przez PiS Piotra Glińskiego, to po dzisiejszej konferencji przedstawiającej założenia tejże nie powinien mieć już złudzeń. „Dobra zmiana” zaczyna się właśnie w kulturze.

Priorytety ministra
Pierwszy priorytet polityki Glińskiego to „stabilizacja finansowa i organizacyjna instytucji kultury”, której oznaką jest zwiększenie w tym roku o 5% wynagrodzeń dla pracowników kultury. Podwyżka jest zacna, choć śmieszna. Ludzie kultury to jedna z najgorzej opłacanych grup zawodowych w Polsce i potrzebuje raczej wieloprocentowej podwyżki, ale trzeba docenić, że w ogóle jest. W czasie wieloletnich rządów Platformy Obywatelskiej pensje w kulturze były zamrożone, a na prośbę by je odmrozić, PO pokazywała środowisku środkowy palec, bo kulturę zawsze miała w gdzieś. Druga ważna zmiana to przywrócenie – zlikwidowanego przez PO – 50% kosztu uzyskania przychodu. To tyle jeśli chodzi o dobre wieści.

Priorytetem numer dwa jest „ubogacenie kultury masowej o wartości wyższego rzędu”. Nie wiadomo dokładnie, co to oznacza, więc Bartek Chaciński, szef działu kulturalnego „Polityki”, poprosił ministra, by podał jakieś przykłady. W odpowiedzi Chaciński najpierw usłyszał, że jest nieobiektywnym dziennikarzem (Gliński krytycznych dziennikarzy nazywa „funkcjonariuszami”), a następnie został zaatakowany za to, że „Polityka” nie zaprosiła Glińskiego na galę Paszportów do Opery Narodowej. Redaktor odpowiedział, że zaproszenie na pewno zostało wysłane, na co minister zakrzykną: „Pan kłamie!”, by po paru minutach poinformować wszystkich, że dostał informację, że zaproszenie rzeczywiście zostało wysłane do ministerstwa, ale on go nie dostał i bardzo przeprasza Bartka Chacińskiego. Taka sytuacja.

W ramach „ubogacenia kultury masowej o wartości wyższego rzędu” Gliński spotka się w tym tygodniu w szefami przejętych niedawno przez PiS i Kukiz’15 mediów publicznych, by omówić współpracę resortu i poszczególnych anten. W jej ramach być może wróci regularnie nadawany Teatr Telewizji. „Nie bez powodu Wanda Zwinogrodzka przyszła do Ministerstwa Kultury” – powiedział Gliński. Zwinogrodzka, jego podsekretarz stanu, była kiedyś szefową Teatru Telewizji. Pytanie tylko, co będziemy w nim oglądać?

Trzecim priorytetem Glińskiego będzie drugi człon nazwy jego ministerstwa czyli dziedzictwo narodowe. Tu chyba nikt nie jest zaskoczony, bo wiadomo, że jak PiS to wajcha się przechyla w stronę patriotyczno-narodową. Już ogłoszono zwiększenie funduszy na program operacyjny „Patriotyzm jutra”, a do tego dojdzie duża kasa na nowy program „Niepodległa 2018”, związany oczywiście z przypadającą w 2018 roku 100. rocznicą odzyskania przez Polskę niepodległości. Grupy rekonstrukcyjne, narodowe i katolickie już planują złote żniwa.

Gwoździem programu obchodów 100-lecia będzie huczne otwarcie 11 listopada 2018 roku Muzeum Historii Polski na warszawskiej Cytadeli. Gliński powiedział: „stworzymy tam kompleks muzeów”. Chodzi o planowane Muzeum Historii Polski, Muzeum Wojska Polskiego, które wyniesie się wreszcie ze wschodniego skrzydła Muzeum Narodowego, Muzeum X Pawilonu, które jest oddziałem Muzeum Niepodległości i Muzeum Katyńskie, które jest oddziałem Muzeum Wojska Polskiego. Zapomniał tylko dodać mówiąc „stworzymy”, bo jak każdy polityk jest manipulatorem, że decyzję o tym, by na Cytadeli powstał owy kompleks muzeów podjęła prof. Małgorzata Omilanowska, która uratowała w ten sposób przed kompletną dewastacją zielony Jazdów, gdzie potworne gmaszysko Muzeum Historii Polski chciała stawiać największa ciamajda polskiej kultury Bogdan Zdrojewski. I jeszcze jedno, skoro już jesteśmy przy poprzedniczce Glińskiego, mimo rekomendacji Rady Powierniczej Zamku Królewskiego w Warszawie, prof. Małgorzata Omilanowska nie dostanie od ministra nominacji na funkcję dyrektorki tej instytucji (choć zgodnie z ustawą to Rada Powiernicza wybiera dyrektora, a nie szef resortu) co najlepiej świadczy o tym, jakiego formatu i jakiej klasy człowiekiem jest obecny minister kultury.

Ważnym elementem promocji polskiego dziedzictwa ma być także oczywiście sztandarowy pomysł PiS-u czyli sławiące polską chwałę zagraniczne megaprodukcje. Trwają już we współpracy ze Stowarzyszeniem Filmowców Polskich (nic bez Jacka Bromskiego dziać się w polskim filmie przecież nie może) prace nad powołaniem komisji scenariuszowej, która wybierze zwycięski projekt. Kolejnym etapem będzie wybranie reżysera, który owo wiekopomne dzieło stworzy (na pytanie, czy zrobi to osobiście minister, usłyszałem od niego, że komisja). Otwarta pozostaje kwestia sfinansowania takiego filmu. Na pewno nie zajmie się tym PISF, który zresztą zostanie zlikwidowany, o czym za chwilę. Pozostają więc specjalne środki z trzeszczącego w szwach budżetu państwa lub ewentualnie nakazanie przez PiS wybranym przez siebie prezesom wielkich i kontrolowanych przez skarb państwa firm jak Orlen czy KGHM współfinansowania przyszłych zdobywców Oscarów i Złotych Palm. Jestem przekonany, że zawojujemy filmowy świat, czego gwarantem jest pełnomocnik ministra kultury ds. powstania genialnych dzieł polskiej kinematografii sławiących naszą ojczyznę na całym świecie Maciej Świrski, założyciel Reduty Dobrego Imienia – Polskiej Ligi Przeciw Zniesławieniom (to nie żart, jest taka organizacja). Liczę na to, że pan Świrski nie będzie się lenił i natychmiast uda się za ocean na spotkania ze Stevenem Spielbergiem albo Harveyem Weinsteinem. Tylko, jak on to wszystko biedny zniesie, te meetingi z Żydami rządzącymi w Hollywood i szkalującymi Dobre Imię Polski? Aj waj!

Ostatnim filarem polityki kulturalnej Glińskiego ma być wspieranie kultury obywatelskiej. Nie wiem, co to oznacza w wydaniu tej ekipy politycznej, ale ma być w każdym razie realizowane we współpracy z Wojciechem Kaczmarczykiem nowo powołanym pełnomocnikiem rządu ds. rozwoju społeczeństwa obywatelskiego i równego traktowania. Biorąc pod uwagę to, jak PiS ceni sobie społeczeństwo obywatelskie, ostatni filar programu pana ministra będzie być może kabaretowy.

Dyrektorzy do odstrzału
Gliński na konferencji prasowej, ale także parokrotnie wcześniej wygłaszał złośliwości pod adresem kilku narodowych instytucji kultury i jej szefów, co jest jasnym znakiem, że niedługo owe instytucje czekają zmiany, także w postaci nowego kierownictwa. Z pewnością wylecą niebawem Grzegorz Gauden, dyrektor Instytutu Książki w Krakowie i Paweł Potoroczyn, dyrektor Instytutu Adama Mickiewicza w Warszawie. Gliński powiedział, że w Instytucie Książki pieniądze idą nie wiadomo na co i panuje bałagan w dokumentacji. IAM natomiast przygotowuje materiały, których on – Gliński nie rozumie, a kierownictwo instytutu fundowało sobie długie wycieczki za granicę za publiczne pieniądze, na przykład trzy tygodnie w Australii, gdzie Potoroczyn – w domyśle – zamiast pracować, leżał na plaży i pił drinki, a być może nawet głaskał kangury.

Magdaleny Sroki, dyrektorki Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej i Michała Merczyńskiego, dyrektora Narodowego Instytutu Audiowizualnego Gliński także się pozbędzie jednym sprytnym ruchem. Planuje bowiem połączenie obu instytucji, co spowoduje automatycznie pozbycie się nieakceptowanych szefów i PiS-owską nominację na szefa nowej, dysponującej ogromnymi środkami finansowymi instytucji. Na moje pytanie, czy taka fuzja jest planowana, Gliński odpowiedział, że jest rozważana, czyli wiadomo, że klamka zapadła.

Z szefów narodowych instytucji kultury ocaleje być może tylko dyrektorka Instytutu Teatralnego Dorota Buchwald, bo po pierwsze ma dobre notowania u „facetów w szarych marynarkach”, to znaczy teatralna konserwa ją bardzo szanuje, tak samo zresztą jak druga storna barykady, a po drugie instytut nie dysponuje żadnymi znaczącymi funduszami do rozdania, jak IAM czy NInA, więc może ministerstwo zostawi tą dobrze działającą i mającą pluralistyczny program instytucję w spokoju. Chyba że Wanda Zwinogordzka ma już kogoś, kogo by chciała w instytucie zainstalować. Niebawem się przekonamy.

Skoro jesteśmy przy personaliach i teatrze, zapytałem Glińskiego, czy Jan Klata będzie mógł kierować spokojnie Starym Teatrem w Krakowie do końca swojego kontraktu. Usłyszałem kilka złośliwości pod adresem Klaty i zapowiedź, że decyzja zostanie podjęta po zakończeniu kontroli w teatrze (Konrad Szczebiot widocznie nadal ogląda płyty z nagraniami spektakli), a podejmie ją Zwinogrodzka, więc nie liczyłbym na pozostanie Klaty z Starym. Czy zastąpi go Faraon, specjalista od połamanych dzieci z in vitro? O tym dowiemy się w następnym odcinku.

Coraz ciaśniej pod kołderką
Zapytałem też Glińskiego, czy zmieni się lista instytucji współprowadzonych przez resort, co parokrotnie zapowiadano. Kto zostanie z niej usunięty, a kto przygarnięty? Odpowiedział, że nie planuje skreśleń, ale wydłużenie listy. Niebawem ministerstwo ogłosi, które instytucje będą dodatkowo współprowadzone. Na pewno, to już wiemy, do listy dołączą dwa zespoły pieśni i tańca – Mazowsze i Śląsk.

À propos instytucji współprowadzonych przez ministerstwo kultury, Gliński zatrzymał się znów na Teatrze Polskim we Wrocławiu i spektaklu „Śmierć i dziewczyna” w reżyserii Eweliny Marciniak, by zapewnić po raz kolejny, że nie jest cenzorem. Nie zgadza się tylko na finansowanie twardej pornografii z publicznych pieniędzy. Poruszył także sprawę powołanego niedawno do życia Narodowego Centrum Kultury Filmowej w Łodzi jako przykład patologii w kwestii podpisywania przez ministerstwo umów z instytucjami, na które potem nie ma żadnego wpływu. Resort miał zagwarantować NCKF dofinansowanie na najbliższe 50 lat. Poza sprawą kasy (to w sumie niewielka kwota 2 mln zł rocznie), ministrowi nie podoba się, że powołano kolejną instytucję, która ma zajmować się filmem. I tu akurat ma rację.

Ratuj się kto może
Po konferencji Piotra Glińskiego mam dwa zasadnicze wnioski. Pierwszy jest taki, że nie można odmówić PiS-owi zainteresowania kulturą. Wiem, że to brzmi strasznie, ale tak jest. Przez osiem lat rządów Platforma Obywatelska pokazywała nieustannie, że kultury nie poważa, że kultura jej nie interesuje, że kultura finansowana z publicznych pieniędzy to marnotrawstwo, a artyści są darmozjadami. Ludzi kultury PO używała tylko wtedy, kiedy potrzebowała fotek do kampanii wyborczych. Chlubnym wyjątkiem na finiszu platformianych rządów była tylko bezpartyjna prof. Małgorzata Omilanowska, która zapisze się obok Waldemara Dąbrowskiego, jako najlepsza ministra kultury III RP.

PiS natomiast, podobnie jak narodowi socjaliści kiedyś, doskonale zdaje sobie sprawę ze znaczenia kultury. Wie, że jest ona znakomitym narzędziem do wpływania na ludzi i kształtowania nowych pokoleń. I zamierza to robić. Zamierza mieć wpływ na Polaków poprzez odpowiednie nominacje personalne w instytucjach kultury, a co za tym idzie – na ich programy oraz odpowiednie kierowanie funduszy w sferze kultury.

Drugi wniosek jest taki, że nie będzie zmiłuj. Gliński i jego zastępcy mają plany, które bezwzględnie zostaną wprowadzone w życie. Nie będzie żadnego patyczkowania się, negocjowania, układania się i ustępowania. Wrogowie ludu zostaną usunięci, a wrogie ideologie wypalone gorącym żelazem. Wszystkie stanowiska, na jakie wpływ ma Gliński zostaną obsadzone ideologicznymi akolitami. Nie ocaleje nawet kierowniczka muzeum w przysłowiowym Pcimiu Dolnym, jeśli tylko ministerstwo będzie miało wpływ na jej fotel. Od teraz każda złotówka z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego może być wydawana tylko na projekty zgodne z kulturalnym programem PiS i nauką społeczną Kościoła katolickiego. Żaden farbowany lis się nie prześlizgnie. Pozostaje się tylko pocieszać tym, że zdecydowana większość instytucji kultury podlega samorządom i Gliński ma na nie znikomy wpływ. Na razie.

Mike Urbaniak

poniedziałek, 18 stycznia 2016

PONIEWAŻ DAWNO NIE POJAWIALI SIĘ W MOICH WIERSZACH LIRYCY

Grzegorz Wróblewski

PONIEWAŻ DAWNO NIE POJAWIALI SIĘ W MOICH WIERSZACH LIRYCY

Władca piwnicznych labiryntów, jednouchy kot, Jespar - znosi 
do swojej kryjówki świeżo upolowane pisklęta. Mężczyźni z dumą
pokazują go dzieciom.
Czy to ten, który dba o równowagę w naturze? - pyta Janni.
Tak, to ten, który ocali nas od poezji - tłumaczy jej ojciec
zagorzały przeciwnik socjaldemoratów.

[wiersz przepisałem z książki: Grzegorz Wróblewski Hotelowe koty. Wiersze zebrane z lat 1980-2010, Biblioteka Rity Baum, Wrocław 2010, str. 357]

niedziela, 17 stycznia 2016

ADORACJA

Krzysztof Jaworski


Trzymając Twoją dłoń jak drogocenny kruszec,
zanim kolejny idiota wyśle Cię do Tomaszowa
czy na inne zadupie, powiedz kochanie
czy chcesz się ze mną pierdolić:
czy chcesz się ze mną zestarzeć?

[Wiersz z tomu: Krzysztof Jaworski .byłem, Biuro Literackie, Wrocław 2014, strony nie pamiętam. Wklejam ten tekst, bo go lubię, ale też dlatego, że obchodzimy dziś na facebooku 75 urodziny Ewy Demarczyk, co przybiera nieco irytujący wymiar. No ale, takich się ma znajomych...]

piątek, 15 stycznia 2016

Typologia z drona

Architektura VII Dnia nie jest przedsięwzięciem o wyłącznie dokumentalnym charakterze. Chociaż fotograficzna rejestracja pełni tutaj istotną role, to oprócz zdjęć i filmów wykonanych za pomocą drona, na stronie projektu zaznajomić się możemy z próbami interpretacji sakralnej architektury czy wspomnieniami projektantów lub "użytkowników" tego typu obiektów. Jak policzyli autorzy tego przedsięwzięcia, po drugiej wojnie światowej wybudowano w Polsce 3607 kościołów. Co ciekawe, pierwszą fotograficzną dokumentacją tego fenomenu jest rozpoczęty w 2012 roku (i nie wiem, czy kontynuowany?) projekt Kościoły, kościoły Lukáša Jasansky'ego i Martina Poláka. Wystawa fotografów z Czech prezentowana była w BWA w Tarnowie i BWA w Zielonej Górze w zeszłym roku (ta ostatnia instytucja ma wydać też książkę), ale nie doczekała się niestety jakichś obszerniejszych krytycznych omówień. Być może stało się tak dlatego, że projekt Czechów mógł się dla rodzimych recenzentów wydawać nieco niejasny, co do intencji fotografów (jeśli uważniej się przyjrzeć zdjęciom i przypomnieć też sobie wcześniejsze serie czeskich autorów - dopatrzyć się można czasem ewidentnego szyderstwa...). Autorzy projektu Architektura VII Dnia starają się uniknąć tego rodzaju spojrzenia, zaś wizualna dokumentacja sakralnej architektury ma mieć u nich właściwości obiektywnej typologii. Z pewnością bezstronności sprzyja użycie latającego robota z kamerą (dostosowanie do warunków meteo w jakich może pracować dron sprawia, że oglądamy zdjęcia wykonane przy podobnej aurze) oraz sposób jego sterowania (fotografie wykonywane są prostopadle do obiektu lub pod kątem zbliżonym do 45°). Opisana wyżej metoda skutkuje mocno zobiektywizowanym zapisem, choć nie sposób tu zauważyć, że zakłócone zostają proporcje niektórych budynków (te mniejsze wydają się być znacznie bardziej monumentalne, niż są w istocie), osłabieniu ulega też wrażenie chaosu rodzimej urbanistyki z czym zwykle mamy do czynienia podczas obserwacji z perspektywy przechodnia (co zresztą świetnie wykorzystuje Łukasz Kniter w swojej serii Sacrum). Zdjęcia z projektu Architektura VII Dnia można obecnie oglądać w Państwowym Muzeum Etnograficznym w Warszawie (do 31 stycznia 2016), gdzie pokazane są w parach właśnie (z wyjątkiem jednej ściany, na której widać też wnętrza świątyń) i należy mieć nadzieję, że w taki właśnie sposób zaprezentowane zostaną widzom/czytelnikom w książkowej publikacji - niniejszym wyrażam nadzieję, że takowa jest w planach!



 Kościół Matki Boskiej Królowej Świata w Radomiu.


 Kościół Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski w Świdnicy


 Kościół Świętego Brata Alberta Chmielowskiego w Częstochowie 


Kościół Świętego Józefa Robotnika w Kraśniku

Pomysłodawcami projektu Architektura VII Dnia są: Kuba Snopek i Iza Ciechońska, zaś autorami zdjęć: Igor Snopek i Maciej Lulko.

wtorek, 12 stycznia 2016

PLAYLISTA NA DZIŚ


Zacząłem od pozycji w prawym górnym rogu. Kapela Brodów, Muzikaim. CZAD!
---
12:59. Pozycja w lewym dolnym rogu trochę przereklamowana... Może podczas koncertów jest lepiej?
---
14:13. Pozycja w prawym dolnym rogu to absolutna rewelacja! Kapitalny Kacper Malisz na skrzypcach!
---
20:15. Miki Mausoleum. Kiedyś (w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych) słuchałem tych kawałków z przegrywanej po wielokroć kasety. Szkoda, że Kaman nie miał takiej możliwości jak Izrael i nie nagrał ze swoim zespołem materiału podczas profesjonalnej sesji w studio.

sobota, 9 stycznia 2016

KU PRZYSZŁOŚCI

Katoendeku miły? ;))


Wspomnieć też należy wersję z 1993 roku, w której Dezerterowi towarzyszy Kasia Nosowska, a refrenowe zawołanie ma formę "Kapitalisto miły".

W swoim zbiorze winyli mam oczywiście tonpressowską EPkę z 1983 roku.

To może jeszcze jeden kawałek Dezertera (z płyty Kolaboracja), też jakoś na czasie...


czwartek, 7 stycznia 2016

Familie Ullrich

z Gostkowa (primo voto Giesmannsdorf) na Dolnym Śląsku. Kim byli? Nie mam pojęcia...
Bliższych danych personalnych - co widać na zdjęciu - brak. 
To zresztą i tak jedyny w miarę kompletny nagrobek na cmentarzu przy dawnym kościele ewangelickim w Gostkowie.
Sam kościół - obecnie ruina bez dachu - to interesująca budowla z 1785 roku we wczesnoklasycznym stylu z pięknym późnobarokowym portalem.
Stojące tutaj budynki sprzed 1945 świadczyć mogą, że miejscowość tę przed wojną zamieszkiwali ludzie stosunkowo zamożni. A teraz... 
Wybrałem się tutaj dzisiaj na rekonesans i zrobiłem trochę roboczych zdjęć. Jak wrócę do Krakowa w niedzielę, to zrzucę z karty obrazki i zamieszczę na hiperrealizmie wybór co ciekawszych klatek. Uprzedzam, że są to kadry o drastycznym charakterze...

[2016-01-07 12:06]

wtorek, 5 stycznia 2016

NATURALISTYCZNO-EKSPRESJONISTYCZNY

NATURALISTYCZNO-EKSPRESJONISTYCZNY (nieznany wiersz Anny Kałuży, którego
podmiot liryczny zajmuje się uprzywilejowanym kodem, pracującym na obraz
rzeczywistości traumatycznej, śmiertelnej i „strukturalnie” przemocowej)

Sporo też książek,
w których uprzywilejowany kod naturalistyczno-ekspresjonistyczny pracuje
na obraz rzeczywistości traumatycznej, śmiertelnej
i „strukturalnie” przemocowej.

(Oczywiście
można podobne systematyzacje przeprowadzać z zastrzeżeniem,
że różny jest w tych książkach stopień fatalizmu unoszącego się nad ludzkim życiem).

poniedziałek, 4 stycznia 2016

55

To sobie tak solenizancko zadedykuję ;)
(Tak w ogóle, to jedna z pierwszych klatek zarejestrowanych świeżo nabytym zeissowskim Milvusem 35/2).

[Słomniki, ul. Kościuszki -- 17.12.2015]

I już wyjaśniam kwestię bohaterstwa, które oczywiście nie potrzebuje tego (domyślni czytelnicy hiperrealizmu z pewnością się spodziewali takiej wykładni), co namalowno na drzwiach domu na sprzedaż:

Rafał Wojaczek

Piosenka bohaterów VII

Żadnej nie żywiąc nadziei zapłaty,
Melancholijne szczęście odnalazłszy
W zaplutym barze, gdzie nam w kufel patrzy
Śmierć, wartę przy nas odprawiając czujną.

Której my z kufla naszego zarówno
Pić pozwalamy, nie dbając o koszty,
Choć, że brakuje nam dziesięciu groszy,
Już się z nas śmieje ten naród pobożny,

Dobrze ubrany oraz odżywiony,
Który z kościoła wyszedł i na obiad
Zdążając piwem apetyt podostrza;

Więc, choć nie wierząc, że ktoś kupić zechce,
Zapisujemy ten wiersz na serwetce
Ołówkiem od kelnerki pożyczonym.

niedziela, 3 stycznia 2016

Dla Adolfa Eichmana

Primo Levi

Dla Adolfa Eichmana

Pędzi wiatr swobodny po naszych równinach,
Odwiecznie żywe morze faluje u naszych brzegów.
Człowiek nawozi ziemię, ziemia daje mu kwiaty i owoce:
Żyje w trudzie i radości, ma nadzieję i bojaźń, płodzi słodkie dzieci.

...I przyszedłeś ty, nasz cenny wrogu,
Ty, jałowe stworzenie, człowieku w konturze śmierci.
Jaki słowa dziś znajdziesz przed tym naszym gremium?
Przysięgniesz na boga? Na jakiego boga?
Wskoczysz wesoło do grobu?
Czy się użalisz, jak u kresu żali się człek pracowity,
Któremu życie było za krótkie jak na dzieło jego zbyt długie,
Na ponure twe dzieło nieukończone,
Na trzynaście milionów, które jeszcze żyje?

Synu śmierci, nie życzymy ci śmierci.
Obyś żył tak długo, jak nikt nigdy nie żył:
Obyś przeżył bezsennych pięć milionów nocy,
A co noc niech nawiedza cię skarga każdego, co widział,
Jak drzwi zamknięte odcinają powrót,
Jak wokół ciemnieje, a powietrze zaludnia się śmiercią.

20 lipca 1960

[wiersz w przekładzie Jarosława Mikołajewskiego z tomu: Primo Levi Ocalały. Wybór wierszy/Il superstite. Poesie scelte, Wydawnictwo Austeria, Kraków-Budapeszt 2014, str. 34. Czytam właśnie ten tomu i poruszony powyższym tekstem przepisuję go na blogu, oczywiście bez żadnych aluzji do bieżących wydarzeń politycznych...]



piątek, 1 stycznia 2016

"Niewinne oko nie istnieje" w kolekcji Muzeum Historii Żydów Polskich "Polin" w Warszawie

A właściwie to Niewinne oko nie istnieje revisited. Przy okazji wystawy Wojciech Wilczyk: (nie)widzialne/(in)visible wybraliśmy Arturem Tanikowskim pięć posynagogalnych obiektów, które od czasu zakończenia pracy nad projektem Niewinne oko nie istnieje poddane zostały zabiegom rewitalizacyjnym. Początkowo do tego pomysłu odnosiłem jednak sceptycznie, ale gdy zobaczyłem zdjęcia powieszone w parach na ścianie, zdanie zmieniłem.
Fotografie mają wymiary 70x70cm i zostały wydrukowane na papierze bawełnianym Hahnemühle Photo Rag 308.
Chmielnik, synagoga, 16.03.2008/02.08.2015
Ostrów Wielkopolski, synagoga, 28.03.2008/26.08.2015
Płock, synagoga, 10.02.2008/27.08.2015
Sokołów Małopolski, 01.11.2007/03.08.2015
Żarki, synagoga, 04.12.2008/29.08.2015