poniedziałek, 27 lutego 2017

Lot de Seattle

Stanisława Barańczaka z tomu Atlantyda (1986), który skserowałem ze znakowskiego wyboru wierszy (Stanisław Barańczak 159 wierszy, Wydawnictwo Znak, Kraków 1990). Trochę lat minęło od powstania tego tekstu, a brzmi on całkiem nieźle:

niedziela, 26 lutego 2017

Grzegorz Kwiatkowski na niedzielę

Tak właśnie mi się otwarła (przypadek? nie sądzę...) w wannie antologia Przewodnik po zaminowanym terenie, z której wiersze niejednokrotnie tu wklejałem. Zwykle podczas kąpieli czytam i przeważnie poezję. Więc pomyślałem sobie, żeby skserować tę rozkładówkę, gdzie teksty bardzo fajnie ze sobą korespondują. Owocnej (chciałem napisać miłej, ale tematyka wierszy Grzegorza Kwiatkowskiego to raczej uniemożliwia) lektury !

sobota, 25 lutego 2017

FAR AWAY FROM WHERE? czyli INNE MIASTO w Nowym Jorku

Jak już to było wcześniej anonsowane w Arnold and Sheila Aronson Galleries. Zdjęcia przesłała mi właśnie kuratorująca tę ekspozycję Małgorzata Bakalarz-Duverger (DZIĘKI po raz wtóry!). A wystawę już przyszłym tygodniu będę mógł zobaczyć na własne oczy, z czego bardzo się cieszę!









czwartek, 23 lutego 2017

Składaki Markusa Brunettiego

Jak trafiłem na te zdjęcia? Czysty przypadek, przy okazji szukania w sieci typologicznych serii, które dotyczą architektury sakralnej (nie ma tego wcale tak dużo), wyświetliło mi się zdjęcie Brunettiego. Wyglądało ciekawie (trafiłem na coś z Włoch), więc poszukałem jego strony autorskiej i jak to mam w zwyczaju zrzuciłem zawartość na twardy dysk (na całe szczęście powieszone tam obrazki to zwykłe jpgi, a nie jakieś animacje we fleszu czy innym syfie). Ponieważ zdjęcia kościelnych fasad wyglądały tyleż ciekawie, co dziwnie (do tego jeszcze te tajemnicze daty dotyczące rejestracji, które potrafią się rozciągać na kilka lat...), więc zacząłem szukać informacji jak zdjęcia te, lub raczej - jak się okaże - obrazy zostały sporządzone. No i okazało się, że Markus Brunetti po kolei fotografuje detale budynku, po czym łączy to wszystko w programie graficznym. Być może w trakcie rejestracji korzysta z czegoś w rodzaju Lens True? Nie mam pojęcia, ale efekt jest niezły (to mało powiedziane). No i przypomniała mi się w tym miejscu lektura tekstów w albumie Bernardo Bellotto Paints Europe, gdzie opisana jest praca młodszego Canaletta, który np. przy tworzeniu wedut z Wenecji korzystał z wielu szkiców sporządzanych przy pomocy przenośnej camera obscura. Nieprzypadkowo więc na początek Wenecja, gdzie właśnie - jak przeczytałem w sieci - przyjechało się karnawalić 70.000 turystów, czyli o 15.000 więcej niż wynosi obecna liczba mieszkańców miasta.

 Marcus Brunetti Venezia, Madonna dell'Orto 2010-2015


Marcus Brunetti Venezia, Chiesa di san Zacharia, 2007-2014

I może jeszcze coś z Włoch.

 Marcus Brunetti Ferrara, Basilica Cattedrale di San Giorgio 2008-2014

Marcus Brunetti Pisa, Duomo di Santa Maria Assunta 2008-2014

Oglądałem wczoraj wielokrotnie album Hungarian Cubes Kathariny Roters i coś mi w tym wszystkim nie grało... No i podczas lektury jej autorskiego tekstu doczytałem się, że... używając photoshopa wykasowała ze swoich zdjęć wszystkie anteny satelitarne oraz druty trakcji energetycznej. No to super, typologia Kádár-kocek sprzed elektryfikacji i telewizji satelitarnej... :-P
Jak dobrze, że Tomáš Pospěch nie wyretuszował tego typu elementów w swoim Šumperáku!

środa, 22 lutego 2017

MAGYAR KOCKA

Czyli "węgierska kostka", jak nazywa się zbliżone swym kształtem do sześcianu jednorodzinne domy na Węgrzech. Nazywane też popularnie "Kádár-kocka", bo wiele z nich powstało w czasie łaskawego i długoletniego panowania (1956-1987) pierwszego sekretarza Węgierskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej Jánosa Kádára, którego rządy nazywa się też epoką "gulaszowego komunizmu", choć bezpośrednio po stłumieniu węgierskiej rewolucji w 1956 roku był on osobą odpowiedzialną za krwawe represje... Ale do rzeczy (bez aluzji do szmatławego tygodnika), właśnie zadzwonił do drzwi kurier DPD i przyniósł mi zakupiony album, więc kilka fotek na gorąco:






Widać chyba wyraźnie, że Katharinę Roters kręcą tutaj przede wszystkim te abstrakcyjno-geometryczne elementy na elewacjach. Kurcze, pamiętam dość dobrze Węgry z wyjazdów rodzinnych w latach '70 i '80, pamiętam, że zwróciłem uwagę na te wiejskie lub małomiasteczkowe domy (konkretnie na powtarzalność formy), ale do głowy mi nie przyszło nawet po latach, że można by to ująć w dokumentalnej serii o cechach typologii wizualnej. W tym miejscu zasłużone brawa dla Kathariny Roters!

wtorek, 21 lutego 2017

Oczekiwanie

Kraina Książek wysłała mi rano maila, że przesyłka z Hungarian Cubes została dostarczona do DPD. Więc można się spodziewać, że dotrze do mnie pojutrze (a może już jutro?). Fajnie.
Na moim ulubionym portalu plotkarskim Nikon Rumors opublikowano zdjęcia nowego zooma sigmy z serii art: 24-70mm f/2.8. Też fajnie, bo myślałem o kupnie czegoś ostro rysującego w tym zakresie ogniskowych. Więc jeżeli testy wypadną pomyślnie, a cena nie będzie z sufitu, to czemu nie? Prawdę mówiąc celowałem w starą wersję nikkora, tą ostrzejszą i bez stabilizacji.
Miałem się wybrać na zdjęcia w tym tygodniu, ale rozłożyła mnie jakaś francowata infekcja. Niefajnie. To nic specjalnego, ale mając w perspektywie podróż za ocean wolę uważać. Do tego leje, podwójnie niefajnie.
Ale jest dość ciepło (w Krakowie). Fajnie. Było trochę wiatru, więc przewiało tymczasowo smog (ludożerka też mniej hajcuje tym miałem węglowym w domach). Fajnie. Właściwie mam już napisany tekst o Šumperáku dla Herito. Bardzo fajnie. Jakkolwiek jest też dużo spraw, których nie zrobiłem/załatwiłem (niefajnie).
Ale zaraz, zaraz, jest też coś megafajnego. Wydrukowałem umowę z wydawnictwem, podpisałem i wysłałem. Książka oficjalnie ujrzy światło dzienne pod koniec marca, jakakolwiek w sieci można już tu i ówdzie znaleźć jej zapowiedzi. Więcej szczegółów niebawem.

Oglądam sobie Churches Davida Spero i muszę powiedzieć, że jest to świetna rzecz. Chociaż chyba album się zbyt dobrze nie sprzedawał... Od publikacji minęło 10 lat, a książkę ciągle i bez specjalnych problemów można kupić. Co oczywiście nie rzutuje negatywnie na to wydawnictwo (jeżeli już, to raczej na tych niezainteresowanych...). Parametr czy też wymóg "oglądalności", który pojawił się w przypadku działań artystycznych w słodkich latach '90 jest grubym nieporozumieniem!

poniedziałek, 20 lutego 2017

Zimowa wyprzedaż w Bookoffie...

...i w związku z tym widoczny poniżej zakup. Kiedyś trafiłem na ten album u Langera & Blomqvista w Berlinie, ale... no właśnie nie pamiętam już dlaczego go nie kupiłem. Chyba chciałem popatrzeć jeszcze na soldy w księgarni Museum Hamburger Bahnhof i zdecydować? No a teraz nadarzyła się okazja, więc postanowiłem z niej skorzystać. Album ujrzał światło dzienne w 2007 roku, ale dowiedziałem się o jego istnieniu dopiero po publikacji mojej książki Niewinne oko nie istnieje, chyba jakoś w okolicach premierowej wystawy w Galerii Atlas Sztuki w Łodzi (styczeń 2009). No i zastanawiałem się, czy ktoś z rodzimych recenzentów nie będzie próbował sugerować (jak mają to w zwyczaju), że realizując Niewinne oko naśladowałem Davida Spero. No bo tam w serii budynki niewyglądające na kościoły, a tu także w serii obiekty nieprzypominające synagog.
Próżne obawy... 





Tak mi się otwierała ta książka na samych fajnych zdjęciach.
Więcej niebawem.

niedziela, 19 lutego 2017

Ciprian Porumbescu, genialny kompozytor

MLB


Ciprian Porumbescu, genialny kompozytor

Ciprian Porumbescu, genialny kompozytor
i dalszy boczny przodek poety Porumbescu,
urodził się w rodzinie niejakiego Golembiovskiego.

Herakliusz Gołębiowski, możemy przeczytać
pod naciskiem otoczenia zmienił nazwisko
na Porumbescu, co znaczy w przybliżeniu to samo

Iraclie Porumbescu, możemy przeczytać,
zmuszony przez austriackiego zaborcę do zmiany nazwiska
na Golembiovski, powrócił w 1881 r. do nazwiska przodków

Usunąłem litery: „ł”, „ę” i „w”, które nie mają
uzasadnienia historycznego, możemy przeczytać, a są tylko
wyrazem fantazji niektórych z kolegów współredaktorów.

Porumbel, gołąbek, wzbija się z porumbu,
szybuje w niebo.


Poeta Porumbescu rozrabia w kuchni

Moje ciało jest wygłodniałym zwierzęciem.
Kładzie nos na smudze zapachu.
Wygłodniałe, wyciągnięte, drży.
Odsłonisz mu światło?

Dość, Porumbescu, miałam być fanką
twoich wierszy, a nie rąk pod ubraniem.
Za dużo alko. Co za żena, chciałam powiedzieć,
co na to twoja żona.


Poeta Porumbescu na szlaku pobudzenia

Nie ma takiej drugiej.
Ten świat jest szczodrze obdarowany.
Równomiernie błogosławiony.
Ale drugiej takiej, nie ma drugiej takiej jak ty.

W długiej ciemnej nocy oddzielenia
Słońca ulitowały się nade mną
i rzutowały obrazy na dno oka.
To jest dom, to pieniądze, to jest dobre jedzenie, mówiły.
Szanuję je, odpowiadałem. ale nie czułem się pobudzony.
Wtedy pokazały mi ciebie
i słowa same z siebie wypiętrzyły się z gardła.

Bez nogi narodu utykam po świecie.
Bez nogi religii pętam się po świecie.
Bez kuli narodu wyskakuję ponad Słońce i Księżyc.
Bez kuli religii patrzę w twoją twarz.


[przepisane z książki: MLB Porumb, WWBPiCAK, Poznań 2013, str. 46, 47, 52. Co tu kryć, uwielbiam wiersze z nazwiskami... W rzeczonym tomie całkiem niedaleko strof o poecie Porumbescu oraz przodku kompozytorze znajduje się wiersz (myślę, że nieprzypadkowo, jeśli chodzi o ten typ uwtorów z nazwiskami...) poświęcony Czesławowi Miłoszowi, którego podmiot liryczny przyłapuje na ulicy Senackiej w Krakowie podczas „wyżerania pizzy z tekturki”.
Poniżej „Ciprian Porumbescu, genialny kompozytor” i jego Rapsodia Romana w wykonaniu Orchestra Simfonică A Filarmonicii Din Cluj-Napoca, dyryguje Simon Ruha.]


sobota, 18 lutego 2017

A kim był elektryk?

Że w powyższy sposób  zaanonsuję dwa wiersze Bertolta Brechta w przekładach Ryszarda Krynickiego oraz Jakuba Ekiera, których tłumaczenia ostatnio sobie komparatystycznie czytam. Najpierw wersja Ryszarda Krynickiego z tomu: Elegie Bukowskie i inne wiersze, NOWa, Warszawa 1980 (str. 47 i 49-50).

Bertolt Brecht


TRUDNE CZASY

Stojąc przy moim pulpicie do pisania
patrze przez okno na krzew czarnego bzu w ogrodzie
i dostrzegam tylko czerwone i czarne
przypominam sobie nagle czarny bez
z mojego dzieciństwa w Augsburgu.
Przez dłuższą chwilę zupełnie poważnie
waham się, czy nie podejść do stołu
po okulary, by znów
ujrzeć czarne jagody na czerwonych gałązkach.


PRZED OŚMIU LATY

W tym czasie
wszystko było tu inne.
Wie o tym żona rzeźnika.
Listonosz trzyma się zbyt prosto.
A kim był elektryk?


A teraz wersja Jakuba Ekiera z książki: Ten cały ten Brecht. Przekłady i szkice, Biuro Literackie, Wrocław 2012 (str. 71 i 74).


Trudne czasy

Stojąc za swoim pisarskim pulpitem
Przez okno widzę ogród, krzew czarnego bzu
A w nim dostrzegam jakąś czerń i czerwień
I nagle przypominam sobie czarny bez
W Augsburgu czasów dzieciństwa.
Przez kilka minut rozważam
Całkiem serio, czy nie przynieść ze stołu
Okularów, bo wtedy zobaczyłbym
Znów czarne owoce na czerwonych gałązkach.

Osiem lat temu

Był taki czas
Że tu było wszystko inaczej.
Żona rzeźnika wie coś o tym.
Listonosz za wysoko unosi głowę.
A kim był elektryk?



piątek, 17 lutego 2017

Węgierskie kostki

Czyli projekt, a zarazem też książka niemieckiej artystów wizualnej Kathariny Roters. Na Hungarian Cubes trafiłem przypadkowo, szukając materiałów dotyczących czechosłowackich domów jednorodzinnych typu "V", znanych pod popularną nazwą šumperák. Ponieważ piszę dla Herito recenzję albumu Tomáša Pospěcha, który poświęcony jest temu właśnie budynkowi zaprojektowanemu przez Josefa Vaňka (pierwszy taki obiekt powstał dla byłego dyrektora szpitala w Šumperku, stąd nazwa), więc postanowiłem się nieco rozejrzeć w googlach. Zdjęcia Kathariny Roters wydały mi się być interesujące, więc znalazłem w sieci jej album i go zamówiłem. Pojawiająca się w tytule rzeczonej książki "kostka", to słowo obecne także w nazwie rodzimego projektu poświęconego architekturze jednorodzinnej z czasów realnego socjalizmu, a mam tu na myśli serię Łukasza Skąpskiego Szara kostka/Grey Cube. Wygląda na to, że zarówno Skąpski, jak i niemiecko-węgierski duet niemal równolegle wykonali podobne tematycznie przedsięwzięcia (gdy będę miał już album, to sprawdzę jakie są ramy czasowe realizacji Hungarian Cubes). Ale zanim książka do mnie trafi, trochę fotografii z sieci.

Widoczne poniżej zdjęcia Kathariny Roters ściągnąłem ze strony www.dezeen.com.








środa, 15 lutego 2017

Rembrandt: Medytujący filozof

Hotel, w którym mieszkaliśmy w Wiedniu zlokalizowany był właśnie przy... Rembrandtstraße. Nie dałbym się pokroić za widoczne poniżej teksty, ale też nie wywołują one we mnie jakichś gwałtownych odruchów odrzucenia. W przypadku wiersza po lewej stronie, wydaje mi się, że Zagajewski pisze raczej obok obrazów "filozofa" z Rijn. Mam przeczucie, że kluczem do tego malarstwa są raczej te wielokrotnie sporządzane autoportrety, częsta obecność motywów wanitatywnych oraz pewien rodzaj przesady w prezentacji tego, co jest malowane, kwestia światła... Tak właśnie sobie myślałem w wiedeńskim Kunsthistorishes Museum (jest ono klasyczną instytucją władzy, co sprawia, że sztukę fajnie się ogląda...), patrząc na kapitalną kolekcję tamtejszych Rembrandtów.

[skan z książki: Adam Zagajewski Jechać do Lwowa, Oficyna Wydawnicza Margines, 1986]

I po raz pierwszy też właściwie z przyjemnością patrzyłem na Alegorię malarstwa autorstwa mistrza, do którego pije wiersz po prawej stronie, starając się wychwycić zniekształcenia, jakie były skutkiem stosowania przez niego camera obscura (niestety katalog plastycznych zachwytów Zagajewskiego jest dość przewidywalny, by nie powiedzieć, że typowy dla wysokokulturowo zorientowanej rodzimej inteligencji). Tak na oko jednak, wspomnianych przerysowań dostrzec się raczej nie da, choć - jak mi się wydaje - to iluzjonistyczny charakter malarstwa Vermeera, by nie nazwać go po prostu "fotograficznym", tak efektywnie przyciąga uwagę sporej grupy widzów.

------

Wróćmy jednak do Krakowa, w którym egzystencjalna sytuacja przedstawia się dzisiaj w sposób następujący:






W kategorii PM10: Bronowice (620% normy) tuż za Aleją Zygmunta Krasińskiego (622% normy). W kategorii C6H6 znowuż - jednak tylko walkowerem, bo to jedyna stacja, która monitoruje rakotwórczy benzoalfapiren - Aleja Zygmunta Krasińskiego (319% normy). Miłego dnia ku*wa mać! 

wtorek, 14 lutego 2017

TO CO CHCĘ IM POWIEDZIEĆ

Bertolt Brecht


CZYTANIE GAZETY PODCZAS PARZENIA HERBATY

O świcie czytam w gazecie o epokowych zamiarach
papieża i królów, bankierów i magnatów naftowych.
Drugim okiem śledzę, jak woda
która gotuje się na herbatę,
mąci się, zaczyna wrzeć, znów staje się przejrzysta,
i, przelewając się przez garnek, tłumi ogień.


TO CO CHCĘ IM POWIEDZIEĆ

Pytałem siebie samego: po co z nimi rozmawiać?
Oni kupują wiedzę po to, żeby ją sprzedawać.
Chcą wiedzieć, gdzie jeszcze wiedza jest tania,
by mogli ją drożej sprzedać. Dlaczego 
miałoby ich obchodzić,
co przemawia przeciw kupnu i sprzedaży?

Oni chcą zwyciężać,
nie chcą wiedzieć o niczym,
co przemawia przeciwko zwycięstwu.
Oni nie chcą być ciemiężeni,
oni chcą ciemiężyć.
Oni nie chcą postępu,
oni chcą wyprzedzać.

Są posłuszni każdemu, 
kto im obieca, że będą mogli rozkazywać.
Gotowi są zaofiarować samych siebie,
byle pozostał kamień ofiarny.

Co powinienem im powiedzieć? - zastanawiałem się. To
chcę im powiedzieć, postanowiłem.


PIEŚŃ KIN-JENA O WSTRZEMIĘŹLIWYM KANCLERZU

Słyszałem, że kanclerz nie pije,
nie je mięsa, nie pali,
i zajmuje małe mieszkanie.
Ale słyszałem też, że biedni
głodują i giną z nędzy.
Czy nie lepsze byłoby państwo, o którym by się mówiło:
Kanclerz kompletnie pijany siedzi na obradach
Rady Ministrów,
a te nieuki, śledząc kręty dym z jego fajki,
zmieniają ustawy.
Głodnych nie ma.


[nadzwyczaj aktualnie brzmiący Bertolt Brecht w przekładach Ryszarda Krynickiego z tomu: Bertolt Brecht ELEGIE BUKOWSKIE i inne wiersze, NOWa, wydanie III poprawione, Warszawa 1980, str. 21 i 36]



poniedziałek, 13 lutego 2017

Irix Story (Lubin)

[Lubin, ul. Kolejowa, 12.02.2017 - 07:30]

Według autorów innego muralu w Lubinie, jaki można oglądać na ogrodzeniu przy ulicy Zielonogórskiej, sowiecka okupacja w Polsce trwała od 1939 roku do 1993... czyli 54 lata. Co jednak nie dotyczy(ło) chyba w całości samego miasta Lubin, noszącego do roku 1945 nazwę Lüben, zaś po przejęciu tego terenu przez polską (OMG, komunistyczną?!) administrację przez krótki czas używano też form "Lubiń" i Lubień". 

[ps. Irix 15mm f/2.4 spisuje się - jak dla mnie - rewelacyjnie. Aż mi się zamarzyło, żeby ktoś w tej firmie wpadł na pomysł wyprodukowania shifta... Bo jakościowo (mechanika + optyka) na pewno sobie poradzą, a cena byłaby z pewnością znacznie niższa, niż dyskusyjne produkty w tym asortymencie koncernu na literę "N".]

sobota, 11 lutego 2017

piątek, 10 lutego 2017

Dwie pocztówki z wczoraj. Na do widzenia i dzień dobry.

Pierwsza jeszcze z Czerwonego Wiednia, z osiedla George Washington Hof:


A druga z pierwszej stacji benzynowej za polsko-czeską granicą (dokładnie w Boboszowie):



Właściwie zarzuciłem już dokładanie kolejnych kadrów do Życia po życiu, choć akurat teraz często spotykam obiekty, które powinno się (powinienem) sfotografować...
Jak robiłem to zdjęcie smartfonem, przechodzący obok mężczyzna krzyknął do mnie:
- Piękny co? 
- Mój ojciec nim jeździł!

środa, 8 lutego 2017

Marne kopie

Czerwony Wiedeń, Czerwonym Wiedniem, ale wczorajszy dzień zaczęliśmy jednak od wizyty (jak najbardziej slusznej) w Kunsthistorisches Museum. Gdzie zawsze warto zaglądnąć i popatrzeć na te kilkanaście przednich Breugli, których niedoskonałe kopie (tym bardzie marne, że mój samsung liczy już ponad trzy lata, co w przypadku smartfonów to jak wieki całe - nie radzi sobie biedactwo z korekcją dystorsji i innymi sprawami) wklejam poniżej. Żyjemy w cywilizacji marnych kopii (jakimi są przecież fotografie), więc warto od czasu do czasu (jak najczęściej) spojrzeć na oryginały. Pieter Breugel (starszy): Chłopskie wesele (1568) i Taniec wiejski (1566).


poniedziałek, 6 lutego 2017

Od wczoraj oglądamy

z Martą i Jonaszem tzw. "Czerwony Wiedeń", np. słynny Karl Marx Hoff (częściowo widoczny poniżej, sól w oku miejscowych nazioli w latach 30.) czy Verkbundsiedlung (tu brak ilustracji, ale architektura przednia). Czy ktoś w Polszcze uwierzy, że 75% mieszkań w stolicy Austrii to lokale komunalne lub subsydiowane przez miasto?


A dzisiaj (ponieważ lało) muzea, np. MUMOK, który mocno przypomina (w pozytywnym sensie) MOCAK. Kurcze, jest tam co oglądać, jakkolwiek muszę przyznać, że rozdęta na 3 kondygnacje retrospektywa Juliusa Kollera dość słabo wypada w porównaniu do mocakowej monografii konceptualnych działań Jarosława Kozłowskiego (także ze względu na jakość pokazywanych obiektów). Poniżej więc akcent zdecydowanie austriacki... praca Marca Adriana z serii kolaży powstałych w latach 1956-58.


A jutro (ma być pogodnie) apiać "Czerwony Wiedeń"!