środa, 1 lutego 2017

GRUDZIEŃ / DECEMBER '81


Widoczny wyżej skan pochodzi z kapitalnego albumu autorstwa Anny Beaty Bohdziewicz Lekki powiew wolności 1981, który kiedyś recenzowałem dla kwartalnika Herito (przy najbliższej okazji odnajdę egzemplarz pisma i wkleję skan tekstu, który dotyczył też innej jej książki Wszystko od nowa 1989). Stojący między Lechem i Danutą Wałęsami pan z gitarą to francuski bard Guy Béart (zmarł w 2015 roku), uprawiający także satyrę polityczną, a zdjęcie zostało wykonane podczas nagrywania programu dla niezależnej agencji filmowej, jak powstawała wtedy przy regionie Mazowsze - Béarta zaproszono do przeprowadzenia wywiadu z liderem NSZZ Solidarność.

Rzeczony album ułożony przez Annę Beatę Bohdziewicz ze zdjęć, jakie wykonała w 1981 roku (podobno znalazło się w nim gros materiału wtedy zarejestrowanego), to wydawnictwo wyjątkowe! To przykład zapisu totalnego, pozbawionego fotoreporterskich grepsów i jakichkolwiek prób estetyzowania fotografowanych sytuacji. Kilkaset zdjęć ułożonych w chronologicznym ciągu odwiedzanych przez fotografkę wydarzeń: manifestacji, mszy, zjazdów, sesji, sympozjów i związkowych spotkań, zdjęć podanych widzowi w postaci całych kadrów z czarną negatywową ramką. Oczywiście z opisami, które informują kogo fotografie przedstawiają lub czego dotyczą. Świetna robota Anny Beaty Bohdziewicz, która była wtedy przecież początkującą fotografką, a po latach bardzo słusznie zdecydowała się na publikację książki swoich werystycznych zdjęć w jak najbardziej werystycznym układzie. Co ciekawe, ta wybitna publikacja spotkała się z dość chłodnym odbiorem (by nie powiedzieć, że z żadnym)... Być może album wydano zbyt późno, kiedy za pisanie najnowszej historii Polski zabrali się specjaliści od postprawdy, pardon!, "nowej polityki historycznej" w rodzaju Sławomira Cenckewicza, Piotra Gontarczyka czy Pawła Zyzaka... (już mi się zbiera na wymioty).

Przy tej okazji przypomniało mi się, jak jesienią 1980 roku brałem udział w wiecu pod Collegium Novum w Krakowie, na którym przemawiał Lech Wałęsa. Było to chyba zaraz po rejestracji Solidarności, albo tuż przed (pamiętam, że wiecujący byli ubrani dość lekko), Wałęsę wniesiono na robotniczych ramionach i miał na sobie nowiuteńką katanę wranglera (sam kupiłem sobie wtedy podobną, a kosztowała w Peweksie 20 $). Przemówienie było dla mnie rozczarowaniem... Lider niezależnego związku zawodowego mówił nieskładnie i były to drętwe wiecowe slogany, ale kolega Jacek S., który prawdę mówiąc ściągnął mnie w to miejsce, był zachwycony i porównywał mówcę do... Józefa Piłsudskiego. Pamiętam też dość dobrze pewien szczegół z tego mityngu - w najbliższym kręgu słuchaczy Wałęsy wyróżniał się pewien długowłosy mężczyzna z dużą plakietką Solidarności wpiętą w klapę marynarki (chyba stał na pierwszym stopniu schodów prowadzących do budynku, więc widać go było wyraźnie), który po każdym wałęsowskim bon mocie odwracał się ku zgromadzonym z uśmiechem pełnym wazeliny... Nie miałem wtedy bladego pojęcia, że patrzę na Ryszarda Terleckiego.

Może jeszcze jedno zdjęcie z tamtego dnia, po prawej stronie kadru widać Marcela Łozińskiego, który wspomniany na wstępie dokument reżyserował: