czwartek, 8 lutego 2018

Być może istnieją tylko odcienie szarości.

Bronisław Maj

*     *     *

Podobno widzi wszystko w odcieniach 
szarości, nocami budzi mnie
wyjąc do niewidocznego księżyca.
Gdy witamy się w drzwiach –
jego ciało w radosnym tańcu, moje
radosne słowa – nie spotykają się nigdy:
wie, że jego sierść mieni się rudo,
purpurowo, złoto, i wiem, że on tylko
widzi, tylko odcienie szarości. 
Być może istnieją tylko odcienie szarości.
Być może księżyc w pełni jest jedynym
bogiem. Ale to przy mnie jest
racja czyli władza: na samej sobie 
osadzona pewność, że jestem
ostatnim. I być może ostatni
z nich myślał, jeżeli myślał, tak
samo. Patrzę w jego żółte oczy:
za ich szklistą granicą otwiera się
otchłań, z której wtedy
wyszliśmy, wychodzimy, wciąż 
pogrążeni.




[No cóż... coś się piło w czasie lektury, ale kiedy to było? Możliwe, że trzydzieści lat temu z okładem. Według stopki wydawniczej druk książki ukończono we wrześniu 1981, czyli kupiłem ją na drugim roku studiów (polonistyka UJ). Pamiętam, że był to wtedy głośny debiut (to zabawne, bo wymieniona w biogramie na czwartej stronie okładki Taka wolność, która miała być właśnie debiutancką publikacją, ukazała się 1983 roku, a autorowi wcale wtedy nie było do śmiechu...), uhonorowany nagrodą im. Andrzeja Bursy (w tamtych czasach ważne wyróżnienie). Odkopałem ten tom niedawno i od kilku dni sobie go poczytuję, trafiwszy dzisiaj na ten nieco zaskakujący, piękny wiersz. Którego lektura sprawiła mi tym większą radość, ponieważ dookoła dzieje się to, co się dzieje (trudno mi uwierzyć, że 1011 tak nienawidząc ludzi, jest zdolny lubić zwierzęta...), choć przecież aktualna rekonstrukcja pogromowej atmosfery marca '68, nie musi (stanowczo nie powinna) być tłem dla wierszy Bronisława Maja. Na koniec anegdota. Jakoś w połowie lat osiemdziesiątych, czyli na finiszu mojego studiowania, udałem się do autora Wspólnego powietrza w celu otrzymania zaliczenia z zajęć z literatury współczesnej, jakie wówczas prowadził. Podsunąłem mu otwarty indeks, a Bronisław Maj popatrzywszy mi prosto w oczy, powiedział - nazwisko kojarzę, twarzy niestety - w czym miał absolutną rację, ponieważ widział mnie wtedy po raz pierwszy. Następnie złożył podpis.]