niedziela, 3 czerwca 2018

(Spotkanie żywego poety z żywym poetą pod drapieżnym spojrzeniem śmierci)

Julia Hartwig

SPOTKANIA 

                                                     dedykowane Z.H.

Spotkanie i rozmowa z Michaux na ulicach
Buenos Aires którą Borges zapamiętał
jak intensywna muzykę
i na ulicy Saint Jacques spotkanie
Allena Ginsberga z tymże Michaux
którego przywołał przez jezdnię Corso
okrzykiem: Ej Henry!
Spotkanie żywego poety z żywym poetą
pod drapieżnym spojrzeniem śmierci

Kiedy się spotkali
byli już sobie znajomi
Znali swoje krajobrazy
stworzone pamięcią i wzruszeniem
i znajdowali upodobanie w swojej odmienności
zbuntowani przeciw jałowym uprawom
martwych wierszy
do których nie próbuje nawet dotrzeć słońce
Ach jakże tajemniczą rzeczą jest wiersz żywy!
Nie do naśladowania jest w nim kołysanie się drzew
poruszanych wewnętrznym oddechem
i nieregularny bieg wody
uderzającej jakby w takt serca
cala ta wstydliwa intymność
o której wprost mówić nie uchodzi

Kiedy więc spotkali się przypadkiem
mieli prawo czuć się zażenowani
Michaux pożyczył po prostu Ginsbegowi
kilka tysięcy franków na zapłacenie komornego
Z Borgesem mówili być może
o niesymetrycznym układzie wszechświata
w każdym razie nie o tym



[Historia jest taka, że kupiłem tę książkę niemal równo 30 lat temu w Kamiennej Górze. Pracowałem tam wtedy przy renowacji malowidła, jakie zdobiło wejściowy hol do zakładów Intermoda (była to przemysłowa szwalnia), które wkrótce potem w ramach procesu uwłaszczania się peerelowskiej nomenklatury zmieniły nazwę na Kamodex. Polichromia pochodziła z końca XIX wieku i była niewiele warta, niejako w przeciwieństwie do apanaży jakie inkasowałem. Poznałem wtedy trochę to robotnicze miasto (gdzie gros mieszkańców pracowała w przędzalniach lnu), noszące w niemieckich czasach nazwę Landeshut. Był to bardzo ważny czas dla mnie, formujący, pisałem wtedy intensywnie i - jak myślę - były to zupełnie niezłe teksty (miały się one znaleźć w planowanej i nigdy nie wydanej książce... Hiperrealizm). Po pracy szwendałem się po okolicy i np. odkryłem, że tamtejsze cmentarze są niemal całkowicie wyczyszczone z niemieckich nagrobków (nie miałem wtedy pojęcia o planowej akcji dewastacji poniemieckich nekropoli, jaka miała miejsce w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych...). Odkryłem też - a lepiej powiedziawszy - zdałem sobie z tego sprawę, że pierwotnie protestanckie świątynie (w Kamiennej Górze znajduje się jeden z sześciu "kościołów łaski"), po 1945 roku uległy transformacji na katolickie. Jak już wspomniałem, Kamienna Góra była wtedy robotniczym miastem, a ulice ożywiały się tylko w godzinach, kiedy do pracy w przędzalniach i fabrykach przychodziła nowa zmiana, a wcześniejsza szła do domu. Około siedemnastej, osiemnastej, prawie wszyscy przechodnie byli pijani, a ponieważ była to końcówka PRL-u piwo kończyło się godzinę, dwie, później, więc żeby skorzystać z dobrodziejstw ożywczych substancji, trzeba się było zakręcić (pracowaliśmy zwykle do dwudziestej, skądinąd zarabiałem wtedy pięcio-sześciokrotnie więcej, niż robotnicy w tamtejszych zakładach). Podczas jednej z wędrówek po Ex-Landeshut odkryłem nieźle zaopatrzoną księgarnię, gdzie na półce z poezją stało pięć tomików Obcowanie Julii Hartwig. Zajrzałem do środka (autorkę znałem wtedy przede wszystkim z tłumaczeń francuskiej poezji) i kupiłem dwa egzemplarze, dla siebie i ówczesnej narzeczonej. W następnym roku też pracowałem w Kamiennej Górze, a gdy odwiedziłem księgarnię pozostałe trzy tomiki Juli Hartwig ciągle tam były...]