wtorek, 14 sierpnia 2018

(Bezsens tego fiołka który wyrósł w samej koleinie samochodu)

Julia Hartwig

Nad zatoką

Poprzez ściany i drzwi zamknięte tymczasowego domu nad zatoką
dobiega ostry krzyk dzikich gęsi
Wołają do przestrzeni żeby nie zamknęła się przed nimi
żeby nie padły uderzając w nią piersiami
w chłodnym cieniu chmury
Lecą w stronę oceanu mijając piaszczyste wydmy i zmytą do płowości trawę
leżącą pokotem jak zbite zboże

O przestrzeni szeroka która dobijasz się do zacisznego domu nad zatoką
gdzie jadam z nie swoich talerzy i sypiam w wynajętym łóżku
odkąd ląd zakręcił się szybciej pod moimi stopami
i dzień spotkał się z dniem doganiając własną jasność na drugiej półkuli
Witaj dzień dobry żegnaj
gdzie jesteś w górze czy w dole
Prochy Hanny świeca pyłem gwiezdnym tej sierpniowej nocy
Tracę was z oczu przyjaciele których widywałam co dzień
Ale pisujecie jeszcze Przesyłacie nekrologi w listach
Przez ocean dobiega mnie żałosny głos ojca
przerywany głosem okrętowej syreny

Jest pełnia i wiatr daje znać o sobie miękkim szumem sosny
i skrzypem drewnianych okiennic
Co dzień to samo zdziwienie rankiem gdy otwieram drzwi do ogrodu
i chóralne światło wywołuje z kliszy nocnej obraz śpiewający wysoką nutą
wiewiórka goni się z cieniem nowe kretowiska
dają znać o pracach podziemnych które próbuję sobie wyobrazić
i połyskuje cennym blaskiem piasek wśród świeżo spadłego igliwia
Bezsens tego fiołka który wyrósł w samej koleinie samochodu

O niewidzialne ptaki jedyni rozmówcy na tej uliczce
po której rzadko chadzają ludzie choć regularnie przejeżdża wóz pocztowy
ptaki które towarzyszycie mi swoimi głosami
kiedy krzątam się po kuchni i kiedy odbywam przechadzkę
ścieżką wśród szuwarów zatoki a także nocą
I nawet teraz na płycie małego prowincjonalnego lotniska
gdy na świtającym świetliście niebie
niknie samolot z pożegnanym właśnie przyjacielem
a wy zataczacie w górze pożegnalny łuk
zgodny z łukiem mojego powiewającego ramienia

                                                                               (1970-1974)



[Może trochę oddechu od tej twórczości na murach... Tekst z książki Juli Hartwig Wiersze amerykańskie (Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2002, s. 10-12). Czytam sobie właśnie ten tom z ogromną przyjemnością. Tyle świetnych wierszy! Myślę, że ich autorka nie została właściwie oceniona w Polsce, tzn. doceniona. Podoba mi się jej sposób obserwacji rzeczywistości i przekład realnego na słowa. Wiersze zebrane w tomie powstawały w latach siedemdziesiątych podczas kilku pobytów Juli Hartwig w USA i weszły wcześniej w skład kilku innych jej książek. W sumie szkoda, że prezentujący tego typu dykcję tomik nie ukazał się na początku ósmej dekady XX wieku...]