piątek, 30 marca 2012

„Nowa Warszawa” Jędrzeja Sokołowskiego


w większym wyborze (przynajmniej dla mnie, bo nie miałem okazji zobaczyć wystawy, jaka miała miejsce w listopadzie 2010 w redakcji pisma Res Publika Nova) dostępna pod tym adresem, który autor tego dzieła udostępnił dzisiaj rano na Facebooku. No więc od razu tam zajrzałem i nie doznałem uczucia zawodu. Wręcz przeciwnie zresztą.

Jędrzej Sokołowski, z cyklu Nowa Warszawa

Ten projekt spodobał mi się od razu, kiedy o nim usłyszałem, a w pozytywnym nastawieniu utwierdziły mnie pierwsze zobaczone zdjęcia. Fotografowanie procesu nazywanego „suburbanizacją”, które jest w Polsce zjawiskiem dość powszechnym i dotyka dużych miast, wcale jakoś nie przyciąga uwagi fotografów. To dziwne, bo chyba wszyscy patrzą, ale nie widzą”... I niekoniecznie chodzi mi tutaj np. o dokonanie krytyki neoliberalnego modelu gospodarki, powiedzmy w stylu Alejandro Cartageny, choć takie akurat spojrzenie bardzo by się u nas przydało, ale w ogóle o dostrzeżenie procesu zachodzącego na naszych oczach w przedmiejskim krajobrazie.

Oglądając nie znane mi do tej pory panoramy z projektu Nowa Warszawa” dostrzegłem ich pewnego rodzaju wizualne powinowactwo ze zdjęciami, jakie pojawiły się albumie „Powiększenie. Fotografie w czasach zgiełku”, wydanego 10 lat temu przez Koalicję Latarnik (której członkiem był też Jędrzej Sokołowski). Kupiłem sobie niedawno ten album w internetowym antykwariacie za 25 zł + koszty wysyłki (o ile dobrze pamiętam, dekadę wcześniej w księgarni kosztował 6x tyle...), opatrzony pieczątką o treści EGZEMPLARZ BEZPŁATNY i go namiętnie ostatnio studiuję. Ten „latarnikowy”, czyli lekko estetyzujący trop, wydaje mi się w przypadku zdjęć Jędrzeja dość istotny, choć nie jest to na pewno (i na całe szczęście) ton dominujący. 

Jędrzej Sokołowski, z cyklu Nowa Warszawa

W tekście komentującym projekt, napisanym przez Jana Sokołowskiego (brata autora) pojawia się porównanie sposobu działania Jędrzeja do paryskiego nieśpiesznego przechodnia, co odsyła nas do figury flaneura, o którym wspomina też Tomasz Drzazgowski w jednym z tekstów wprowadzajacych do albumu „Powiększenie. Fotografie w czasach zgiełku”. A więc (nieśmiertelny w rodzimej literaturze fotograficznej) flaneur, Charles Baudelaire (w którego sonecie pojawia się ta postać), Walter Benjamin (analizujący sonet Baudelaire'a) i Krzysztof Rutkowski (zbieżność nazwisk przypadkowa, którego zapis z Raptularza na koniec wieku, poświęcony benjaminowskiej analizie sonetu, przytoczył Tomasz Drzazgowski). Wszystko pięknie i ładnie, tyle, że np. mój dobry znajomy z IBL-u twierdzi (a jest w analizach literackich niezły), że w ujęciu Beniamina Baudleaire'owski flaneur miał raczej cechy... rewolucjonisty. 

W końcówce tekstu Jana Sokołowskiego Pojawia się następujący fragment, który pozwolę sobie przytoczyć w całości: 

Zdjęcia Jędrzeja ukazują Warszawę w chwili zawieszenia. Te kilkupiętrowe bloki stanowią przyczółki, enklawy, wyspy polskiej nowoczesności, wciąż poddawanej w wątpliwość, migotliwej, kwestionowanej. Nie jest jeszcze pewne co po kolejnym przedwiośniu wyłoni się spod warstw śniegu i błota, spod tej „substancji metafizycznej”. Czy budowane już w nowej Polsce osiedla reprezentują inną jakość, czy w ich obszarze wyłonią się nowe postawy kulturowe? Czy przeciwnie, stare przyzwyczajenia i nawyki przeważą, pozwalając na stopniową degradacje i degenerację utopii, czy szklane domy kolejny raz ugrzęzną w błocie, przygniecione ciężarem polskiej codzienności?

Cholera, zadawane tu pytania mają chyba charakter retoryczny? I te „Szklane domy”, „wyspy polskiej nowoczesności”... 
Patrzę na zdjęcia Jędrzeja i w sposobie podania tematu oraz selekcji motywów, nie dostrzegam naiwności spojrzenia. Te wybrane do sfotografowania budynki, które wyrosły na granicy miasta, mówią bardzo dużo językiem swojej architektury. I jest to mowa brutalna, bezwzględna, nie licząca się z nikim i z niczym. Oczywiście można to atrakcyjnie sfotografować (ton latarnikowy) i o to też m.in. chodzi!

 Jędrzej Sokołowski, z cyklu Nowa Warszawa