niedziela, 29 maja 2011

Spóźniona odpowiedź Marcinowi Rutkiewiczowi


Wyjeżdżając ostatnio z Krakowa w kierunku na Katowice, musiałem przejechać przez miejsce o wdzięcznej nazwie Rondo Ofiar Katynia. A tam trwa właśnie przebudowa tego węzła komunikacyjnego (który kiedyś nosił nazwę Eliasza Radzikowskiego i nie wiem komu to przeszkadzało?). I stojąc w korku, ponieważ przy okazji tej inwestycji nie zadbano o wytyczenie objazdów, obserwowałem niezwykły bałagan na placu budowy. Niewyobrażalny chaos i syf, z których powoli wyłania się kształt trzypoziomowego skrzyżowania, a ono same – już z tego, co widać, można nabrać takiego przekonania - na pewno piękne nie będzie. I patrząc na ten plac budowy, jadąc w ślimaczym tempie za tirem z naczepą, pomyślałem o albumie „Polski Outdoor” Elżbiety Dymnej i Marcina Rutkiewicza, po którym kiedyś przejechałem się walcem na tym blogu. Po kilku miesiącach od zamieszczenia tamtego posta, zapewne przy okazji googlowania reakcji na ich kolejną książkę pt. „Polski streetart”, Marcin Rutkiewicz trafił na ten mój tekst i napisał do mnie obszernego maila. Miałem mu odpowiedzieć, ale nie zrobiłem tego od razu, zaś ponowne przeglądnięcie albumu nie zmotywowało jednak mnie do weryfikacji, wyrażonych wcześniej sądów.

No i teraz, jadąc kilka dni temu przez ROK (taki skrótowiec funkcjonuje już na dobre), pomyślałem sobie, że… ten syf, chaos i bałagan, który widać przy okazji przebudowy ronda, jest praktycznie rzecz biorąc wszędzie. Że to nie tylko kwestia obecności różnej maści płaszczyzn reklamowych (a jakże, jest ich tam sporo). Oczywiście można doprowadzić do przepchnięcia przez polski parlament ustawy, która ureguluje (i przy tym ograniczy) sposoby funkcjonowania reklamy wizualnej w przestrzeni publicznej. Zapewne da się to zrobić. I fajnie, bo wtedy zobaczymy wreszcie, jak dalece spieprzony został w ostatnich 20 latach polski krajobraz. Wszechobecność wizualnej reklamy (profesjonalnej na bilbordach i wszelkich samowolek na banerach, tablicach i stojakach), to tylko fragment większego zjawiska, które (niestety) nas otacza, albo lepiej powiedziawszy, którego jesteśmy (także niestety) integralną częścią.

Pisząc o albumie Dymnej i Rutkiewicza, zwracałem uwagę na kiepską jakość zamieszczonych w nim zdjęć. Można zrozumieć i doceniać interwencyjny charakter całego przedsięwzięcia (i tego nie neguję), natomiast w żadnym wypadku, jestem o tym głęboko przekonany, nie należy akceptować wizualnej bylejakości fotografii. Metoda prezentacji tematu, nawet w przypadku zjawiska, które ocenia się krytycznie, nie powinna nabierać jego negatywnych (poddawanych krytyce) cech, a zdjęcia zamieszczone w „Polskim Outdoorze” nie przecież przykładem działań subwersywnych… Poziom kultury wizualnej w naszym kraju nie należy do najwyższych, o czym doskonale świadczy charakter reklamy zewnętrznej, ale przecież nie tylko on. Bo wszak i wygląd współczesnej mieszkaniówki powstającej na suburbiach Warszawy, Krakowa, Poznania, Wrocławia, i urbanistyczne rozwiązania (tzn. raczej ich kompletny brak na poziomie pracy koncepcyjnej) polskich miast, wspomagane wydatnie przez brak planów zagospodarowania, i kształt bardziej „reprezentacyjnych” budowli, wznoszonych w centralnych dzielnicach, przy okazji których olewa się zwykle (tzn. ogranicza) przestrzeń publiczną, wszystko to z polskim uotdoorem pasuje do siebie jak ulał.

Posługując się obrazem fotograficznym, możemy o takich sprawach nie tylko mówić, ale też poprzez układ materiału pokazywać genezę zjawiska, a także dokonywać pewnego rodzaju analizy o społecznym, historycznym czy politycznym (dlaczego nie?!) wydźwięku. Ten sposób opowiadania za pomocą fotograficznego medium o polskiej rzeczywistości jest ważny i nie powinien upodabniać się swym charakterem, do tego co przedstawiamy.

***

Panie Wojciechu,

tu Marcin Rutkiewicz, współautor recenzowanej przez Pana publikacji POLSKI OUTDOOR. Z blisko rocznym opóźnieniem trafiłem na Pana niezwykle ciekawą recenzję.  Cóż, jeśli chodzi o kwestie związane z wartością artystyczną naszych fotografii, czy naszymi umiejętnościami, ma Pan w 100% rację i nie podejmuję jakiejkolwiek polemiki na tym polu. Umiemy tyle, ile oferuje automatyka Nikona.  Co do całej reszty myli się Pan porażająco, wręcz monstrualnie.

Album otrzymał dość prestiżowe na polskim rynku wydawniczym wyróżnienie, tytuł "Książki Jesieni", przyznawane przez Bibliotekę Raczyńskich w Poznaniu "za upomnienie się o polską kulturę przestrzeni" i to fakt obiektywny. Porażające naiwnością fotomontaże są naszym najskuteczniejszym narzędziem podczas dziesiątek spotkań odbywanych z urzędnikami miejskimi, architektami i urbanistami, nie mówiąć o tym, że zostały przedrukowane przez najważniejsze tytuły na polskim rynku prasowym i krążą w setkach tysięcy odsłon w światowej blogosferze.

Jeśli chodzi o pretensjonalną grafikę albumu i samą formę książki, koresponduje ona z destrukcją przestzreni publicznej, ukazaną na zdjęciach. Temu samemu ma służyć brak okleiny grzbietowej i denerwująca, zsuwająca się, plastikowa okładka. Sam kontakt z publikacją ma w zamyśle budzić podświadomą irytację.

Nasze kalekie technicznie i artystycznie zdjęcia, w formie prezentacji multimedialnej, doprowadziły do uchwalenia przez Sejm RP dezyderatu do premiera Tuska, postulującego jak najszybsze rozpoczęcie prac nad ustawą o kontroli rynku reklamy zewnętrznej, a także spowodowały zaostrzenie polityki zagospodarowania przestrzeni w kilku dużych miastach, na czele z  Warszawą. Byliśmy również gośćmi honorowymi I Kongresu Plastyków Miejskch, podczas którego prezentacja tego materiału wywołała owacje na stojąco. Na koniec, co chyba najważniejsze, doprowadziliśmy do zmiany stanowiska ministra infrastruktury w kwestii problemu reklam i wprowadzenia odpowiednich zapisów do uchwalanej właśnie ustawy o zagospodarowaniu przestrzennym i jest to już bezpośrednia zasługa krytykowanej przez Pana publikacji.

Piszę to wszystko nie dlatego, żeby udowodnić Panu "co to nie ja", a po to, by uświadomić Panu, że ocenia Pan młotek za jego wzornictwo, a nie skuteczność w wykonaniu zadania, do którego został stworzony. Wzornictwo omawianego młotka jest rzeczywiście paskudne, ale użyłbym tu słynnego sloganu grupy Twożywo: jest Pan po prostu zaślepiony formą.
Niemniej, ogromnie szanuję Pana wiedzę fachową i wyczucie artystyczne w obszarze, jakim się Pan zajmuje. Wszedłem na Pana podwórko i ma Pan pełne prawo powiedzieć mi, co Pan o mnie myśli. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko fakt, że gdybym mógł równie skutecznie osiągnąć swoje cele pisząc poezję lub występując w operze, zrobiłbym to.

Ponieważ właśnie ukazała się wspomniana przez Pana publikacja POLSKI STREET ART, chętnie prześlę Panu egzemplarz recenzencki, proszę tylko podać adres. Ten album jest publikacją zbiorową, zawierającą zdjęcia około setki autorów, pod moją redakcją. Niektóre wykonano nawet telefonami komórkowymi. Liczę na równie miażdżącą krytykę.

Z poważaniem

Marcin Rutkiewicz

(mail z 14.10.2010)

piątek, 27 maja 2011

„Niewinne oko nie istnieje" we Wrocławiu



Wystwa zostanie otwarta w najbliższy poniedziałek, 30 maja br. o godzinie 17.00  w Dolnośląskim Centrum Fotografii „Domek Romański”. ZAPRASZAM!

czwartek, 26 maja 2011

ŻYCIE PO ŻYCIU (KLIMA, TŁUMIKI, OPONY, PROSTOWANIE FELG, ul. Bociania 19)


Strumień, 23.05.2011

Czysta poezja: KLIMA, TŁUMIKI, OPONY, PROSTOWANIE FELG, ulica Bociania, miasteczko o nazwie Strumień...
Tego niebieskiego trabanta namierzyłem rok temu (dokładnie to 10 kwietnia...), kiedy fotografowałem dla A&B Dom TypOwy, zaprojektowany przez Roberta Koniecznego, który zlokalizowany jest jakoś po drugiej stronie drogi prowadzącej z Pszczyny do Żor. W oczekiwaniu aż słońce zacznie świecić z południa, wybrałem się na małą wycieczkę po okolicy. Już nie pamiętam, dlaczego wtedy nie zrobiłem zdjęcia (chyba akurat zaczął padać przelotny deszcz?).

wtorek, 24 maja 2011

Henryk Poddębski, Pińsk, Kolegium Jezuitów – widok znad Piny


Zdjęcie nie jest zbyt duże, niestety tylko takie znalazłem w sieci, a to reprodukowane w albumie „Kresy w fotografii Henryka Poddębskiego” pojawia się jest na dwóch stronach rozkładówki i nie wejdzie mi do skanera. Szkoda, bo fotografia świetna, absolutnie trafiona i zjawiskowa. I właśnie na nią trafiłem najpierw, kiedy w rok mniej więcej temu otwarłem rzeczoną książkę księgarni na Palcu Bankowym w Warszawie. Henryk Poddębski nie jest dziś autorem specjalnie znanym ani cenionym, a szkoda bo jeśli porównać jego zdjęcia do tego, co wychodziło spod ręki „fotografów ojczystych” z Janem Bułhakiem na czele, to widać sporą i wcale nie subtelną różnicę. Wspomniany album, wydany przez lubelską agencję reklamową Ad Rem, liczy 306 stron (co ciekawe, książka nie ma paginacji…), na których zamieszczono 214 fotografii oraz teksty opisujące krainy geograficzne II Rzeczpospolitej, sfotografowane przez Poddębskiego.
Publikacja jest wydana starannie, profesjonalnie zeskanowane i opracowane fotografie, pojawiają się w różnych odcieniach sepii na matowej kredzie 150 g/m2. Leszek Dudlik i Waldemar Golec, autorzy koncepcji albumu oraz wyboru fotografii, piszą, że są one wyrazem najwyższych osiągnięć fotografii krajobrazowej, obdarzając przy tej okazji autora zdjęć ze wschodniego pogranicza II RP nieszczęsnym mianem „fotografika”… Doceniając ich pracę przy powstaniu tej książki, nie sposób jednak poczynić kilku krytycznych uwag. Szkoda, że ta pierwsza albumowa publikacja, tak fenomenalnego fotografa, jakim był Henryk Poddębski podlana jest jednak nazbyt obficie sosem nostalgiczno-kresowym. Zupełnie niepotrzebnie! Niepotrzebnie też fotografie układano według klucza geograficznego (akurat w mało ciekawych sekwencjach ze Lwowa i Wilna sporo zdjęć można było sobie darować), a nie ze względu na atrakcyjność wizualną, jaką prezentują.
Wyobraźmy sobie więc książkę z fotografiami Henryka Poddębskiego wydrukowanym na tej samej kredzie mat, lecz w regularnych duotonach (najlepiej z Pantonem Warm Gray 8 – a nie w tej pocztówkowej pseudosepii), które owszem ułożone są według porządku krain geograficznych, lecz priorytetem ich doboru jest wymieniony przeze mnie wcześniej parametr czysto fotograficznej atrakcyjności oraz oczywiście jakości. Wyobraźmy sobie album, gdzie opisy terytoriów II RP w mniej sielankowy sposób prezentują polską obecność na tamtej ziemi i pozwalają przemawiać samym zdjęciom, zwłaszcza, że tak jak słusznie zauważają autorzy albumu Henryk Poddębski nie miał żadnych uprzedzeń narodowościowych, religijnych czy społecznych. Fascynowało go bogactwo kultur i obyczajów, niepowtarzalny charakter życia jednostek i całych zbiorowości.
Poddębski był fenomenalnym dokumentalistą, który z trudem mieści się w przyciasnym ubranku „polskiego fotografa krajoznawczego” (choć oczywiście zlecenia o takim charakterze wykonywał). Szkoda, że podczas pracy nad formą i zawartością omawianej książki, nie wzięto tego pod uwagę, ponieważ jak mało kto z rodzimych autorów zdjęć działających przed 1939 rokiem, zasługuje on na fotograficzny album z prawdziwego zdarzenia.

niedziela, 22 maja 2011

Wyjechałam, wyjechałem z Polski, bo…


To rewelacyjny dwuekranowy film Krystyny Piotrowskiej (wolę określenie film, od terminu „wideoinstalacja”), który od deski do deski oglądnąłem dzisiaj na wystawie „Historia w sztuce” w otwartym tydzień temu MOCAK-u. Wystawa jak wystawa, pokazywany zestaw prac, ani kuratorka koncepcja, jakoś specjalnie mnie nie powaliły, z wyjątkiem jednak dwóch artystycznych przedsięwzięć o mocno dokumentalnym charakterze.






Kadry z filmu Krystyny Piotrowskiej, Wyjechałam, wyjechałem z Polski, bo...

Film Piotrowskiej ma prostą konstrukcję. Pokazywani w konsekwentnie ciasnym kadrze polscy Żydzi, których po marcu 1968 zmuszono de emigracji, rozwijają tytułowe zdanie. Najpierw po polsku na ekranie po lewej stronie, następnie w języku kraju, do którego wyemigrowali, na ekranie po lewej. Coś niesamowitego! Po zobaczeniu pierwszej wypowiedzi usiadłem z wrażenia, a potem przez 35 minut, siedziałem, patrzyłem i słuchałem. Galeria niezwykłych fizjonomii i przegląd  różnego rodzaju argumentacji. Nie będę ich tu przytaczał, ponieważ myślę, że trzeba oglądnąć wszystkie wybrane przez autorkę wypowiedzi, jakkolwiek treści łatwo się domyślić…
Omawiany projekt Krystyny Piotrowskiej pojawił się po raz pierwszy na jej wystawie w Zachęcie w 2008 zatytułowanej „Dokumenty podróży” (w 40 rocznicę marca 1968). Ponieważ jednak nie widziałem tamtej ekspozycji, a w stopce filmu pokazywanego w MOCAK-u pojawia się data 2010, można przypuszczać (?), że produkt finalny różni się trochę od tego z „Dokumentów”.

Mirosław Bałka, Audi HBE F114

„Audi HBE F114” to wideoistalacja Mirosława Bałki, na którą składa się sekwencja stopklatek wyciętych z telewizyjnej relacji, przedstawiającej wizytę Benedykta XVI w Auschwitz w 2006. Jest to moment przejazdu opancerzonej limuzyny z głową kościoła katolickiego przez obozową drogę wewnętrzną (konkretnie obozu Auschwitz I) cały czas w ciasnym kordonie ochroniarzy. Praca Bałki to mistrzowski found footage fotokast, który nawiązując do konwencji fotoreportażu prasowego, poprzez prosty zabieg wstrzymywania kadrów, prezentuje naszym oczom nieco inny wymiar tej wizyty… (by nie użyć jakiegoś mocniejszego słowa).

piątek, 20 maja 2011

Pokrycki, „Les rites de passage”, pierwsze komunie


Przemysław Pokrycki, z cyklu Rytuały przejścia, pierwsze komunie

Kiedy w zeszłą niedzielę przemieszczałem się po Łodzi w poszukiwaniu festiwalowych wystaw, rozsianych po różnych częściach miasta, raz po raz napotykałem lokale gastronomiczne, w których trwały huczne imprezy pierwszokomunijne lub na odświętnie odziane grupy łodzian, zmierzające właśnie w kierunku takich przybytków. Widok jedyny w swoim rodzaju…
Tymczasem dzisiaj Przemek Pokrycki wrzucił na Facebooka pierwsze zdjęcia z tegorocznego „białego tygodnia”. Jak miało to miejsce do tej pory w przypadku jego cyklu „Rytuały przejęcia”, zdjęcia niezmiernie interesujące i zawsze świetnie trafione. Cieszę się, że kontynuuje „Rytuały”, bo – jak się należy spodziewać po tym, co autor nam częściowo udostępnia – książka, która powstanie z tego materiału, będzie ważnym zapisem, o nie tylko dokumentalnym charakterze zresztą.

Przemysław Pokrycki, z cyklu Rytuały przejścia, pierwsze komunie

Przemysław Pokrycki, z cyklu Rytuały przejścia, pierwsze komunie

Przemysław Pokrycki, z cyklu Rytuały przejścia, pierwsze komunie

Przemysław Pokrycki, z cyklu Rytuały przejścia, pierwsze komunie

wtorek, 17 maja 2011

ESEJ O STYLU


Podczas swojego wystąpienia w czasie sesji „Archiwum jako projekt”, mówiłem m.in. o stylu wypowiedzi fotograficznej, nazywając ją na własny użytek „strategią postępowania”, a wszystko to trochę w nawiązaniu do polemiki, jak odbyła się dwa lata temu na łamach „Obiegu”. I przyszedł mi wtedy do głowy poniższy wiersz Franka O’Hary w przekładzie Piotra Sommera, jak myślę bardzo w temacie (mój ulubiony fragment dotyczy „dorosłego mężczyzny ubierającego choinkę”).

***

Frank O’Hara

Esej o stylu

Czyjaś Leica przycupnęła na stole
czarny kuchenny stół maluję
podłogę na żółto, Bill również
czyżbyś nie przeczuł że moja matka zadzwoni
i będzie
             narzekać?
                              moja siostra jest w ciąży i
pojechała na weekend na wieś nic jej nie
mówiąc
             właściwie dlaczego miałbym nie pójść
z nią gdzieś na kolację lub nie „pozwolić jej” wpaść
do mnie? cóż jeśli burmistrz Wagner zabroni prywatnym
wozom wjazdu na Manhattan z powodu śniegu, już
pewnie nigdy jej nie zobaczę
                                             zważywszy na
mój coraz bardziej trwały stan i jakże
można powiedzieć ze skrzydła tamtego anioła u Ficka
są „przyczepione” jeżeli anioł jest prawdziwy? otóż

któregoś wieczoru wpadłem na myśl to znaczy
ona wpadła na mnie że Sheridan Square
jest zdumiewająco piękny, kiedy siedziałem u JACKA
DELANEYA patrząc na wilgoć przez to panoramiczne
okno
        pijąc koniak podczas gdy Edwin czytał mój nowy
wiersz pomyślałem sobie jakie to niemożliwe
nabrać Edwina nie to żebym nie wiedział tyle
co inni o niezrozumiałości współczesnej poezji
ale on
          zawsze wie o co w niej chodzi jak również
czym ona nie jest czy sądzisz że uda nam się kiedyś
wywalić jak, a także lecz, z języka później
można by zabrać się do cóż bo ono w ogóle
nie ma zastosowania ani jako opis stanu ani jako
przystanek dla myśli nic z tych rzeczy
nie jest mu dostępne
                                    jak myślisz gdzie
dotarłem? przedstawienie jakie daje dorosły mężczyzna
ubierający
                 choinkę budzi mój niesmak właśnie
tu
   to jedno z miejsc jednaleczjakcóż
rad jestem że wczoraj wieczór poszedłem na przyjęcie na cześć
Eda Dorna chociaż on sam się nie pokazał czy nie uważasz
,Bill, że można by się także pozbyć choć, i także?
możliwe że
                   jedynym wyjściem jest twoja literackość uznać
maszynę do pisania za narząd intymny dlaczego nie?
żadna inna rzecz nie jest (intymna)
                                                       nie nie chcę żebyś
„wpadała” na kolację ani sam nie chcę „wpadać”
chcę resztę życia jeść samotnie

[19 lutego 1961]

poniedziałek, 16 maja 2011

The Disciples / Wyznawcy


James Mollison, The Casualties, The Winter Gardens, Blackpool, UK, 10th August 2007

James Mollison, Oasis, Manchester Stadium, Manchester, UK, 3rd July 2005

Jamesa Mollisona, zobaczone przez mnie wczoraj w Łodzi na głównej wystawie dziesiątej już edycji Fotofestiwalu, to projekt ze wszech miar rewelacyjny! O nim jednak za chwilę.
Po pobycie w Warszawie i uczestnictwie w konferencji „Archiwum jako projekt”, pojechałem do „polskiego Manchesteru”, głównie żeby zobaczyć na żywo prace Alexeya Titarenki i retrospektywę Andrzeja Jerzego Lecha. W przypadku tego drugiego i jego wystawy w Galerii FF pocałowałem jednak klamkę (tak to już jest, że instytucjom kulturalnym finansowanym z budżetów miejskich, najbardziej przeszkadza odwiedzająca je publiczność, a niedziela w czasie trwania Fotofestiwalu to chyba dobry dzień, żeby przyjechać do innego miasta i zobaczyć wystawę?). Potężna dawka prac Titarenki w Atlasie Sztuki zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenia. Trochę obawiałem się tych częściowych odbarwień i tonowania odbitek, o czym traktuje filmik zamieszczony na stronie artysty, jednakże w naocznym oglądzie zakres wspomnianych ingerencji jest niewielki i nie wpływa negatywnie na charakter fotograficznego obrazu. W sali pomalowanej na kolor biały, tuż obok wejścia po lewej stronie znalazłem moje ulubione zdjęcie, przedstawiające petersburski Plac Sienny (jak mogłem przeczytać w opisie pracy). Bardzo ładna wystawa, logicznie powieszona (czuwał nad tym sam artysta), standardem ekspozycyjnym przypominająca działania galerii fotografii w Londynie lub w Berlinie.
Ale wróćmy do Jamesa Mollisona i jego „Wyznawców”. Pomysł na ten cykl jest niezwykle prosty. Przez cztery lata (2004-08) Mollison objeżdżał koncerty w Europie oraz USA i w przenośnym studio fotografował fanów poszczególnych zespołów muzycznych. Następnie z tak uzyskanych indywidualnych portretów, zmontował panoramy, w których sfotografowane osoby stoją obok siebie. Na Fotofestiwalu w Łodzi The Disciples pojawili się w postaci slideshowu, a właściwie fotokastu, w którym najpierw z towarzyszeniem adekwatnego utworu muzycznego, widzimy przesuwające się postaci fanów (tak jak gdyby kamera dokonywała panoramicznego ujęcia przesuwając się wzdłuż ich szeregu), a na koniec każdego setu pojawia się panorama w całości. Założyłem słuchawki na uszy i oglądnąłem projekt Jamesa Mollisona w całości!
Wiele jest tutaj oczywiście zabawnych momentów (szczególnie w kontekście dobranych utworów muzycznych), sporo też ironii (której obecność w „nowym dokumencie” tak niepokoi co poniektórych krytyków), nie ma jednak szyderstwa, czy prób poniżania portretowanych osób. Prezentacja, którą oglądałem w Łodzi jest ludyczna, atrakcyjna i rozrywkowa, ale też posiada cechy, które zadowoliłyby badaczy współczesnej kultury ludowej, czyli zjawiska znanego pod nazwą popkultury. Mollison bardzo świadomie pokazał pewien istotny jej aspekt, czyli potrzebę autoidentyfikacji, która swój kształt bierze ze wzorców transmitowanych nieustannie przez posługujące się obrazem media (i to już wcale nie jest śmieszne, szczególnie kiedy weźmiemy pod uwagę czteroletni czas trwania projektu oraz ilość równolegle funkcjonujących „prototypów”). Jego wizualna antropologia - w trakcie wspomnianego przedsięwzięcia sfotografował blisko 500 osób, które pojawiają się na 58 zmontowanych panoramach - to kapitalny zapis dokumentalny, w którego przypadku, co ważne, elektroniczne narzędzia obróbki fotografii, nie zdeformowały zapisanych obrazów.

James Mollison, Madonna, The Forum, Los Angeles, 21st May 2006

James Mollison, Mc Fly, Kings Dock, Liverpool, UK, 9th July 2005

James Mollison, Dolly Parton, Wembley Arena, London, 19th March 2007

środa, 11 maja 2011

Tu jest Polska (kibolska)


Przy okazji ostatniej zadymy z zamykaniem stadionów piłkarskich (po zadymie i demolce w Bydgoszczy), niezwykle łaskawym okiem spojrzała na kibiców i kiboli nacjonalpopulistyczna partia, znana też pod nazwą Prawo i Sprawiedliwość. Czego należało się zresztą spodziewać… Otóż okazało się, że polskie stadiony są autentyczną wylęgarnią wartości narodowych, a zasiadający na stadionowej widowni, prawdziwymi polskimi patriotami. To mruganie okiem ze strony „dupowatych faszystów” - jak ich całkiem słusznie nazywa Cezary Michalski w swoich felietonach, publikowanych na portalu Krytyki Politycznej - jest znamienne, ale też niebezpieczne. Tak samo zresztą, jak zaliczanie wszystkich tych grup i bojówek w poczet przestępczości zorganizowanej, co czyniono po spektakularnej egzekucji „Człowieka”, jaka miała miejsce w styczniu br. Bo przy takim zabiegu (obu tych zabiegach) na plan dalszy schodzą, kultywowane przez sporą część fanów footballu: mowa nienawiści, rasizm oraz posługiwanie się symboliką nazistowską. Zdjęcie z ostatniej soboty: Kraków, ulica Juliusza Lea, litery AJ umieszczone po obu stronach przekreślonej gwiazdy Davida, to skrót od Anty Jude.

piątek, 6 maja 2011

Alexey Titarenko i jego miasta cieni


Alexey Titarenko, z cyklu Time Standing Still (1998-2000)

Dzisiaj o 19:00 w Atlasie Sztuki wernisaż wystawy Alexey Titarenko Fotografia (1986-2010). Bardzo żałuję, że nie mogę być na tym otwarciu, ale obiecuję sobie zobaczyć pokaz w Atlasie w następnym tygodniu (a także inne ekspozycje łódzkiego Festiwalu Fotografii). Do katalogu towarzyszącego tejże prezentacji, napisałem tekst, który niniejszym polecam, a oczywiście jeszcze bardziej zdjęcia rosyjskiego fotografa.

środa, 4 maja 2011

Zmiany. Ed Panar. I ponownie Todd Webb.


Zmiany, zmiany, zmiany… Postanowiłem odświeżyć trochę wygląd strony. Poza wymianą winietki, chciałem też, żeby wstawiane zdjęcia mogły mieć większe rozmiary. Wydaje mi się, że teraz jest znacznie lepiej.

Podczas długiego weekendu posurfowałem trochę po sieci i znalazłem kilka(naście) ciekawych stron autorskich, głównie z USA. W najbliższym czasie napiszę o tych „odkryciach”.  

Zdjęcia Eda Panara z Johnstown w Pensylwanii spodobały mi się od razu i z niegasnącą ciekawością oglądałem kolejne cykle, zaprezentowane na jego stronie. No i w serii Out West / Back East natknąłem się na powyższą fotografię.

Ed Panar, z cyklu Out West / Back East

Czy nie przypomina Wam to czegoś Szanowna Publiczności? Swego czasu poświęciłem posta zdjęciom Todda Webba wykonanym w 1948 w Pittsburghu. Przecież to jest dokładnie to samo miejsce, tyle, że zdjęte z nieco innej perspektywy i po ponad pięćdziesięciu latach.

Todd Webb, Looking toward Pittsburgh, 1948

wtorek, 3 maja 2011

New York, Singer Building under construction (x2)


New York circa 1907, Singer Building under construction (www.shorpy.com)

New York circa 1907, Singer Building under construction (memory.loc.gov)

Na Shorpy’ego zawsze warto zaglądać. Strona ma oczywiście swój wymiar komercyjny, ponieważ prezentowane tutaj zdjęcia, można zamówić w postaci wielkoformatowych wydruków. Wczoraj pojawiłam się tam fotografia z 1907 przedstawiająca budowę wieżowca Singera na Manhattanie. Ponieważ właściciel strony korzysta z zasobów archiwalnych Biblioteki Kongresu USA, wszedłem na stronę internetową tej instytucji, żeby zobaczyć jakim modyfikacjom poddany został archiwalny skan. Na załączonych obrazkach widać, że prace te były dość… intensywne. Oczywiście sporządzanie odbitki z negatywu w tradycyjny sposób, też zwykle nie polegało na prostym naświetleniu papieru fotograficznego. Poszczególne partie można było silniej lub słabiej doświetlać, można też był w trakcie tych doświetleń zmienić filtr w szufladzie powiększalnika, co skutkowało zmianą gradacji papieru w wybranym fragmencie. Proces żmudny i wymagający pewnego doświadczenia oraz cierpliwości. Podobny efekt można uzyskać w Photoshopie, korzystając np. z „pędzla pamięci”. Jednak modyfikacje, jakim poddane została fotografia, przedstawiająca budowę siedziby firmy Singer, w znacznym stopniu wykracza poza możliwości tradycyjnej techniki ciemniowej. Tytułowy budynek dość mocno wyostrzono, zaś zdecydowana ingerencja w kontrast na przestrzeni całego kadru, przypomina tutaj w efekcie jakiś rodzaj… „grafizacji”.

poniedziałek, 2 maja 2011

Buildings on Tremont Street, Boston (1975)


Nicholas Nixon, Buildings on Tremont Street, Boston (1975)

Podczas pobytu w Berlinie, odwiedziłem oczywiście księgarnię muzeum sztuki współczesnej Hamburger Bahnhof, z nadzieją, że w tamtejszej księgarni znajdę jakieś fajne albumy z przeceny. Tym razem jednak nic specjalnie ciekawego nie wystawiono, natomiast spośród książek w dziale fotografii, natychmiast wyłowiłem album/katalog ripleja wystawy „The New Thopographics”, która jakiś czas temu odbyła (jeszcze odbywa?) turę po muzeach sztuki. Ponieważ pozycję wyceniono na 50 €, odpuściłem sobie warunkowo jej zakup, mając przy tym nadzieję, że w niedalekiej przyszłości i przy kolejnej wizycie w Berlinie, trafię na jej przecenę. Niemniej jednak, oglądnąłem uważnie książkę, znajdując w środku kapitalny set Nicholasa Nixona (znanego obecnie najbardziej z cyklu portretów czterech sióstr Brown, jakie wykonywał na przestrzeni 30 lat). I z tego zestawu najbardziej wpadło mi w oko powyższe zdjęcie. Patrząc na miejskie pejzaże Nixona, jakie eksponowano podczas pierwszej i drugiej edycji „The New Thopographics”, widać jak na dłoni, że są one elementem całkiem logicznie prezentującej się ewolucji miejskiej fotografii krajobrazowej, poczynając od Eduarda Baldusa i autorów pracujących dla Mission Heliographique, przez zdjęcia wykonywane przez prawdziwy kolektyw kilkunastu fotografów na zlecenie Detroit Publishing Co. (sporo prac z archiwum tej instytucji pojawia regularnie się na stronie www.shorpy.com), nowojorskie kadry Charlesa Sheelera, późnego Alfreda Stieglitza, aż po Düsseldorfer Schule i całkiem świeże prace Johna Daviesa z jego kolorowego cyklu „Metropoli”.
Widmo fotograficznego dokumentu krąży po miastach na całym świecie!