środa, 13 września 2017

Differentia specifica


Przedczoraj dotarło zamówione w sklepie multikulti.com oratorium Benedetto Marcello Il pianto e il riso delle quattro stagioni dell'anno, Oratorio in due parti per la morte, esultazione e la coronazione di Maria sempre vergine Assunta in Cielo, napisane przez kompozytora w 1731 dla jezuickiej kongregacji św. Jana w Macerata (ale wykonywane także w Wenecji)  i nie mogę się od niego oderwać. Benedetto Marcello (miał starszego brata Allesandra, takźe świetnego kompozytora – ktoś przypomina sobie Koncert Włoski JSB, tak kapitalnie grany przez Glenna Goulda? - to transkrypcja koncertu na obój i orkiestrę Alessandro Marcello) był weneckim szlachcicem, wziętym prawnikiem pracującym dla republiki, poetą i kompozytorem. Ponieważ był niezależny finansowo (+ szlachectwo), tworząc swoje oratoria, msze, kantaty czy koncerty, mógł sobie pozwolić na większą swobodę, niż kompozytorzy pracujący na zlecenie, czego zresztą można się dosłuchać w jego utworach. Wykonawców rzeczonego oratorium nie kojarzę zupełnie (śpiewacy: Silvia Frigato, Elena Biscuola, Raffaele Giordani, Mauro Borgioni, orikiestra i chór: Venice Monteverdi Academy & Ensemble Lorenzo da Ponte, dyrygent: Roberto Zarpellon), ale grają i śpiewają fajnie, może tylko reżyser nagrania przesadził ze wzmocnieniem basów, które miejscami brzmią tak jakby kontrabasiści mieli podpięte pickupy do instrumentów... Od pewnego czasu staram się skompletować płytotekę z utworami napisanymi przez kompozytorów późnego baroku, głównie włoskich (lecz z honorowymi miejscami zarezerwowanymi dla: Handla, Hassego  i Zelenki), co wcale nie jest takie proste, bo jeżeli słuchanie muzyki barokowej ma charakter niszowy (bo to jest nasza Ojczyzna, synku), to włoski barok (może poza Quattro Stagioni) jest niszą niszy, a oratoria takie jak Il pianto e il riso delle quattro stagioni dell'anno to niszowa niszy w niszy... Co bynajmniej nie zniechęca mnie do rozbudowywania kolekcji. Gdy w 2014 mieszkaliśmy z moją żoną Martą przez dwa tygodnie w Wenecji (robiłem dokumentację fotograficzną dla Instytutu Architektury, który prezentował wtedy w Polskim Pawilonie wystawę Figury niemożliwe na Biennale Architektury), a byłem tam po raz pierwszy, zaskoczyło mnie jak niezwykle ścisła relacja wiąże to miejsce z kompozycjami Vivaldiego, Albinoniego, Galuppiego czy obu Marcellów... W ogóle nie słuchałem wtedy ich muzyki, nie było takiej potrzeby! Wystarczyło wyjść na umieszczony na dachu taras w naszej kwaterze (mieszkaliśmy w Castello) i rozglądać się dookoła (mając nadzieję, że widoku nie przysłoni nam jakiś transoceaniczny kolos wycieczkowy z tauzenami pierdolonych turystów na piętrowych galeriach pokładu, przepływający właśnie kanałem między Giudeccą a Dorsoduro...). Któregoś wieczoru po skończonej pracy poszliśmy z Martą na spacer do San Marco, a potem przez Ponte dell'Accademia do Dorsopduro w stronę cyplu, na którym stoi piękny kościół Santa Maria della Salute Baldassare Longheny, tak często malowany przez tutejszych wedutystów, a na miejscu okazało się, że świątynia jest otwarta i trwa właśnie nabożeństwo. I mimo, że była to msza w rycie posoborowym, odprawiana i śpiewana po włosku, to brzmiało to wszystko kapitalnie i adekwatnie do architektury miejsca (i nie przypominało nic a nic jękliwego wycia z jakim zwykle można się spotkać w polskich kościołach – ot taka to i differentia specifica…).