Przedczoraj dotarło zamówione w sklepie
multikulti.com oratorium Benedetto Marcello Il
pianto e il riso delle quattro stagioni dell'anno, Oratorio in due parti per la morte, esultazione e la coronazione di Maria sempre vergine Assunta in Cielo, napisane przez kompozytora w
1731 dla jezuickiej kongregacji św. Jana w Macerata (ale wykonywane także w Wenecji) i nie mogę się od
niego oderwać. Benedetto Marcello (miał starszego brata Allesandra, takźe
świetnego kompozytora – ktoś przypomina sobie Koncert
Włoski JSB, tak kapitalnie grany przez Glenna Goulda? - to
transkrypcja koncertu na obój i orkiestrę Alessandro Marcello) był weneckim szlachcicem, wziętym
prawnikiem pracującym dla republiki, poetą i kompozytorem. Ponieważ był
niezależny finansowo (+ szlachectwo), tworząc swoje oratoria, msze, kantaty czy
koncerty, mógł sobie pozwolić na większą swobodę, niż kompozytorzy pracujący na
zlecenie, czego zresztą można się dosłuchać w jego utworach. Wykonawców rzeczonego
oratorium nie kojarzę zupełnie (śpiewacy: Silvia Frigato, Elena Biscuola, Raffaele
Giordani, Mauro Borgioni, orikiestra i chór: Venice Monteverdi Academy & Ensemble Lorenzo da Ponte, dyrygent: Roberto
Zarpellon), ale grają i śpiewają fajnie, może tylko reżyser nagrania przesadził
ze wzmocnieniem basów, które miejscami brzmią tak jakby kontrabasiści mieli
podpięte pickupy do instrumentów... Od pewnego czasu staram się skompletować
płytotekę z utworami napisanymi przez kompozytorów późnego baroku, głównie
włoskich (lecz z honorowymi miejscami zarezerwowanymi dla: Handla, Hassego i Zelenki), co wcale nie jest takie proste,
bo jeżeli słuchanie muzyki barokowej ma charakter niszowy (bo to jest nasza Ojczyzna,
synku), to włoski barok (może poza Quattro
Stagioni) jest niszą niszy, a oratoria takie jak Il pianto e il riso delle quattro stagioni dell'anno to niszowa niszy w niszy... Co
bynajmniej nie zniechęca mnie do rozbudowywania kolekcji. Gdy w 2014 mieszkaliśmy
z moją żoną Martą przez dwa tygodnie w Wenecji (robiłem dokumentację
fotograficzną dla Instytutu Architektury, który prezentował wtedy w Polskim
Pawilonie wystawę Figury niemożliwe
na Biennale Architektury), a byłem tam po raz pierwszy, zaskoczyło mnie jak niezwykle
ścisła relacja wiąże to miejsce z kompozycjami Vivaldiego, Albinoniego, Galuppiego
czy obu Marcellów... W ogóle nie słuchałem wtedy ich muzyki, nie było takiej
potrzeby! Wystarczyło wyjść na umieszczony na dachu taras w naszej kwaterze
(mieszkaliśmy w Castello) i rozglądać się dookoła (mając nadzieję, że widoku nie
przysłoni nam jakiś transoceaniczny kolos wycieczkowy z tauzenami pierdolonych
turystów na piętrowych galeriach pokładu, przepływający właśnie kanałem między Giudeccą
a Dorsoduro...). Któregoś wieczoru po skończonej pracy poszliśmy z Martą na
spacer do San Marco, a potem przez Ponte dell'Accademia do Dorsopduro w stronę
cyplu, na którym stoi piękny kościół Santa Maria della Salute Baldassare
Longheny, tak często malowany przez tutejszych wedutystów, a na miejscu okazało
się, że świątynia jest otwarta i trwa właśnie nabożeństwo. I mimo, że była to msza
w rycie posoborowym, odprawiana i śpiewana po włosku, to brzmiało to wszystko kapitalnie
i adekwatnie do architektury miejsca (i nie przypominało nic a nic jękliwego
wycia z jakim zwykle można się spotkać w polskich kościołach – ot taka to i differentia
specifica…).