sobota, 31 sierpnia 2013

Pracowita sobota


 2013-08-31  10:47
2013-08-31  12:04
 2013-080-31  12:09
2013-08-31  14:08

Raczej nieszczególnie wyglądają te foty zrobione via hasselbladowski wizjer PME-3, ale trochę "sztuki" od święta/weekenda nie zawadzi... ;))

piątek, 30 sierpnia 2013

Innego życia nie ma (cd.)


Kraków, ul. Jerzego Giedroycia, 04.08.2013

[Trabanta 601 produkowano w latach 1964-1990.

Fabrykę VEB Sachsenring Automobilwerke w Zwikau opuściło podobno aż 2 818 547 szt. tego modelu...

Odporny na korozję materiał użyty do produkcji karoserii Trabiego nazywał się duroplast.

Ze sfotografowanych Trabantów  (w niemieckim i łacinie słowo to oznacza satelitę, bo na cześć pierwszego radzieckiego sputnika auto zostało tak nazwane) mógłbym właściwie utworzyć indywidualny subcykl w Afterlife.

Policzyłem, że od 1989 roku zasiadam za kierownicą siódmego z rzędu samochodu. Co się stało z poprzednikami? Poszły na żyletki.

Tymczasem wyśmiewane w dowcipach "mydelniczki" wciąż są używane jako reklamy składnic złomu oraz szrotów i w tym kontekście mamy do czynienia z zestawieniem o właściwościach oksymoronu...

Kiedyś wytwarzano małe, proste w konstrukcji samochody, które rzadko pędziły szybciej niż 120 kilometrów na godzinę. Zdarza mi się tęsknić za tamtymi czasami...]

czwartek, 29 sierpnia 2013

WSZYSTKO MOMENTALNIE PODUPADA

to tytuł wywiadu, jaki dla kwartalnika AUTOPORTRET (nr 1 [40] 2013) przeprowadziła ze mną Katarzyna Mrugała, a który jest teraz dostępny online i za free. ZAPRASZAM DO LEKTURY!



środa, 28 sierpnia 2013

Ben Marcin "Last House Standing"

Facebook doprowadza mnie czasem do czarnej rozpaczy i mam szczerą chęć wymeldować się z tego interesu... Czytam wpisy na łolach różnych ludzi, których znam od 20 i więcej lat, także np. dawnych znajomych z krakowskiego knajpianego szlaku i obserwuję, jak z uporem godnym lepszej sprawy, pakują się w jakieś smutne prawicowe czy nacjonalistyczne historie. 
Z drugiej strony jednak przez ten "portal społecznościowy" (który w dużej mierze służy chyba do jakiejś formy inwigilacji jego użytkowników...) poznałem ostatnio np. Andrzeja Maciejewskiego i jego świetny cykl Lisbon-Moscow. Coś za coś.
No i dzisiaj rano trafiłem na podlinkowaną przez Andrzeja stronę z internetowego magazynu feature shot z materiałem pod tytułem Forgotten Solo Row Houses Photographed in Baltimore, Philly and New Jersey ze zdjęciami Bena MarcinaŁOŁ! Poczekam jeszcze z tym wypisaniem się z Fb... ;))


Ben Marcin, z serii Last House Standing - Baltimore, MD

 Ben Marcin, z serii Last House Standing - Philadelphia, PA

O intencjach, jakie przyświecają mu podczas pracy nad serią Last House Standing Ben Marcin (mieszkający w Baltimore fotograf ma niemiecko-polskie korzenie) pisze w sposób następujący:

One of the architectural quirks of certain cities on the eastern seaboard of the U.S. is the solo row house. Standing alone, in some of the worst neighborhoods, these nineteenth century structures were once attached to similar row houses that made up entire city blocks. Time and major demographic changes have resulted in the decay and demolition of many such blocks of row houses. Occasionally, one house is spared - literally cut off from its neighbors and left to the elements with whatever time it has left.
My interest in these solitary buildings is not only in their ghostly beauty but in their odd placement in the urban landscape. Often three stories high, they were clearly not designed to stand alone like this. Many details that might not be noticed in a homogenous row of twenty attached row houses suddenly become apparent when everything else has been torn down. And then there's the lingering question of why a single row house was allowed to remain upright. Still retaining traces of its former glory, it is often still occupied. One morning, while photographing what I thought was an abandoned solo row house, the front door swung open and an older man wearing a bath robe and jeans walked out and confronted me. Was I from the city, he wanted to know, ready to defend his narrow piece of turf. At that moment, I understood why this row house was still standing.

 Ben Marcin, z serii Last House Standing - Baltimore, MD

Ben Marcin, z serii Last House Standing - Baltimore, MD

Projekt Bena Marcina bardzo mi się podoba na tym etapie, jaki można oglądać na jego internetowej stronie, ciekawie mnie jednak, jak się to wszystko dalej rozwinie? Podjęty przez niego temat ma nie tylko spory ciężar gatunkowy ale też i wizualny potencjał, na pewno więc warto tę sprawę pociągnąć dalej. Istotna kwestia to, jakie obszary zostaną jeszcze sfotografowane i czy autor Last House Standing pokusi się o interpretację, tego co rejestruje, np. dotykającą wpływu amerykańskiego modelu ekonomicznego na powstawanie takich miejsc w terenach zurbanizowanych? Typologizujące ujęcie tematu, uwzględniające oczywiście charakter fotografowanych obiektów oraz ich lokalizację, jest tutaj oczywistym wyborem, ale też ten język wizualny jest już dość dobrze oswojony przez widzów i komentatorów fotografii, więc z odbiorem takiego seryjnego ujęcia nie ma specjalnych problemów (oczywiście niekoniecznie u nas w kraju, już słyszę jak pewien krytyk "średnio-starszego pokolenia" mówi z przekąsem o "postbecherowszczyźnie"...).

Ben Marcin, z serii Last House Standing - Baltimore, Camden NJ

Ben Marcin, z serii Last House Standing - Baltimore, Camden NJ

wtorek, 27 sierpnia 2013

Jak mistrzowie Zen przypominają dorosłe śledzie

Gary Snyder

Jak mistrzowie Zen przypominają dorosłe śledzie

Tak niewielu osiąga pełne rozmiary
I jak niezbędni są wszyscy inni;
             dary dla łańcucha pokarmowego,
             którymi żywi się inny wszechświat.

Ci wielcy są pokarmem rekinów.

[przekład Andrzeja Szuby z tomu: Gary Snyder Dlaczego kierowcy ciężarówek z drewnem wstają wcześniej niż adepci Zen. Wiersze wybrane., Wydawnictwo Znak, Kraków 2013, str. 119]

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Andrzej Maciejewski "LISBON-MOSCOW"


 Andrzej Maciejewski, z cyklu Lisbon-Moscow - Warsaw, March 2013

Na zdjęcia z cyklu Lisbon-Moscow Andrzeja Maciejewskiego trafiłem na... Facebooku. Po prostu po procedurze "zaprzyjaźnienia się" z ich autorem, fotografie o nazwach europejskich miast, lecz przestawiających kanadyjskie pustkowia, zaczęły mi się wyświetlać, zwykle zaraz po otwarciu tego społecznościowego portalu (chyba powinienem te dwa ostatnie wyrazy wsadzić w cudzysłów...). Zdjęcia kapitalne, więc wszedłem na profil fotografa i przeglądnąłem je sobie wszystkie jedno po drugim (wszystkie jakie wtedy były udostępnione), co przekonało mnie, że seria ta jest fajnie wymyślona i prowadzona bardzo konsekwentnie. Co ciekawe, fotografii tych nie zobaczymy na autorskiej stronie Maciejewskiego, ani na jego blogu...


  Andrzej Maciejewski, z cyklu Lisbon-Moscow - Paris, January 2013

  Andrzej Maciejewski, z cyklu Lisbon-Moscow - Glasgow, January 2013

 Andrzej Maciejewski, z cyklu Lisbon-Moscow - Toledo, January 2013

O samym projekcie Andrzej Maciejewski mówi tak (w rozmowie z Karolem Gustawem Szymkowiakiem, jaka ukazała się niedawno na łamach internetowego magazynu FotoTekstura):

Pomysł fotografowania miejsc w Ontario, które mają nazwy europejskich miast miałem już w głowie około 10 lat temu. Przez te lata sam fakt, że to jest takie lekko paranoiczne, żeby na przykład wioskę, w której są cztery domy nazywać Moskwa to było jakby za mało. Musiałem mieć coś więcej. Teraz wiem co chcę opowiedzieć o Ontario, o tutejszej kulturze, o stylu (czy raczej jego braku) w architekturze itd. Nazwy miejscowości stały się tylko elementem wiążącym całość i oczywiście lekką referencją do Europy. Myślę, że ten zestaw będzie o tym jaki jest końcowy efekt eksperymentu przenoszenia kultury Europy do Ameryki. Co pozostało w nas z kultury starego kontynentu. Jakby na to nie patrzeć Kanada jest kolonią, która przetrwała tylko dlatego, że udało się prawie zupełnie zgładzić czy przynajmniej totalnie zdegradować lokalną ludność. Jest to też kraj emigrantów z całego świata i każdy dodaje coś swojego do tego „stylu”. Efekt często jest bardzo żałosny i śmieszny. Ten projekt zacząłem w styczniu tego roku i planuję kontynuować przez około rok. Oprócz ogólnych widoków tych miejscowości chcę jeszcze dodać fotografię wnętrz i ludzi.


  Andrzej Maciejewski, z cyklu Lisbon-Moscow - Belfast, March 2013

 Andrzej Maciejewski, z cyklu Lisbon-Moscow - Florence, March 2013

Obdarzone europejskimi nazwami prowincjonalne miasteczka i osiedla na terenie południowo-wschodniej Kanady, oglądane na zdjęciach Andrzeja Maciejewskiego właściwie niewiele różnią się od siebie. Przybysze z Europy, którzy osiedlili się na ziemiach odebranych plemionom Irokezów, zapewne kiedyś w kształcie stawianych domów i kościołów starali się nawiązywać do swoich lokalnych tradycji, ale po kilkudziesięciu czy paruset latach już tego nie widać. Procesy unifikacyjne, za którymi stoi technologia wytwarzania materiałów budowlanych, charakter współczesnych połączeń komunikacyjnych - czyli głównie dróg dla samochodów, wreszcie postępujący zanik typowo wiejskiej zabudowy na rzecz małomiasteczkowej czy przypominającej niekończące się przedmieścia, wszystko to sprawia, że fotografowane przez Maciejewskiego kanadyjskie "nie-miejsca" wyróżnia jedynie - absurdalnie brzmiąca dla mieszkańca Europy - nazwa.


  Andrzej Maciejewski, z cyklu Lisbon-Moscow - Dresden, 2013

 Andrzej Maciejewski, z cyklu Lisbon-Moscow - Moscow, May 2013

Ale ten właśnie element projektu Andrzeja Maciejewskiego, to jeden z lepów (że posłużę się terminologią Tomka Sikory), które z pewnością przyciągnie uwagę odbiorców. To bardzo ważne. A już po tym etapie wstępnego zainteresowania, z pewnościa zagrają same zdjęcia, bo sposób przedstawiania krajobrazów południowo-wschodniego Ontario, oszczędny oraz zdystansowany i nazwijmy rzecz po imieniu - "topograficzny", pokazuje je jednak jako miejsca wizualnie atrakcyjne. A to niezmiernie istotny parametr w przypadku odbioru fotograficznego dokumentu. Myślę, że w dalszym planie zagra tu także historia prezentowanego obszaru, bo jest to przecież ziemia, którą w mniej lub bardziej brutalny sposób odebrano Indianom. Poziomy znaczeniowe, jakie można wydobyć przy jeszcze bardzo wstępnym kształcie tej serii, każą się spodziewać dobrego odbioru cyklu Lisbon-Moscow Andrzeja Maciejewskiego co najmniej kilkupłaszczyznowej interpretacji. Myślę też, że uwagę na pewno zwróci egzystencjalny wymiar tego projektu, widoczna w nim samotność obserwatora i... pustka ziejąca z wielu zarejestrowanych widoków.


 Andrzej Maciejewski, z cyklu Lisbon-Moscow - Heidelberg, May 2013

Andrzej Maciejewski, z cyklu Lisbon-Moscow - Odessa, May 2013


  Andrzej Maciejewski, z cyklu Lisbon-Moscow - Lisbon, May 2013

niedziela, 25 sierpnia 2013

Innego życia nie ma

Gary Snyder

Dlaczego kierowcy ciężarówek z drewnem
wstają wcześniej niż adepci Zen

Wysoko na siedzeniu, mrok tuż przed świtem,
lśnią wypolerowane piasty kół
- błyszczący kominek Diesla
nagrzewa się, pokasłuje
na stromiźnie Tyler Road
wiodącej na wyrąb nad potokiem Poormana.
Trzydzieści mil kurzu.

Innego życia nie ma.

[przekład Adama Szostkiewicza z tomu: Gary Snyder Dlaczego kierowcy ciężarówek z drewnem wstają wcześniej niż adepci Zen. Wiersze wybrane., Wydawnictwo Znak, Kraków 2013, str. 60. W słowie wstępnym do tego tomu Adam Szostkiewicz wspomina swoją korespondencję z Gary Snyderem w końcówce lat 70. oraz publikację 13 przekładów jego wierszy w Literaturze na Świecie (nr 1 z 1981 roku). No i tak się składa, że mam tą edycję LnŚ (kupiłem ją w 1986 w antykwariacie), która zresztą poświęcona była głównie prozie Johna Hawkesa. Ten numer miesięcznika ma też kapitalną okładkę, więc wklejam jej skan poniżej oraz drugi wiersz Snydera pt. "Linie frontu" - zawierający, jak myślę bardzo ważne przesłanie - który w tomie wydanym ostatnio przez Znak znajduje się na str. 52]


Linie frontu

Rakowata opuchlizna
sięga aż po wzgórze - czuć
           cuchnący powiew -
i opada w dół.
Tutaj zimują jeleniowate;
warkot piły łańcuchowej w wąwozie.

Dziesięć deszczowych dni - ciężarówki
wywożące ścięte drzewa stanęły,
drzewa łapią oddech.
W niedzielę czterokołowy jeep z Reality Co. przywozi
facetów zainteresowanych obejrzeniem ziemi,
do której mówią:
rozsuń nogi.

W górze huk odrzutowca, tu w porządku;
z każdym uderzeniem serca
pompującym zgniliznę w chore, otłuszczone żyły Ameryki
granica się przybliża -

spychacz prychający, mielący gąsienicami,
zsuwający się na bok ze stosu
odartych ze skóry jeszcze żywych krzewów
opłacany przez człowieka
z miasta.

Za spychaczem las aż po Arktykę
i pustynia wciąż należąca do Pajutów.
To tutaj: za tę linię
nie możemy dać się zepchnąć.

sobota, 24 sierpnia 2013

Stały nawyk alienowania się od skrzeczącej teraźniejszości...


Czytam sobie arcyciekawą książkę Marii Janion Bohater, spisek, śmierć. Wykłady żydowskie i w Części Drugiej w rozdziale Jeden cud, traktującym o Zygmuncie Krasińskim i jego Nie-Boskiej Komedii, natrafiłem na taki oto fragment:

Marzący jest tam, gdzie go nie ma, a nie ma go tu, gdzie jest - ta zasada w szczególności sprawdza się w korespondencji Krasińskiego. Zwłaszcza jego listy do Delfiny Potockiej przepełnione są ciągle tworami natężonej wyobraźni - aby oderwać się od tego, co jest "tu i teraz", i poszybować "tam", by stworzyć nową rzeczywistość wspominania wyidealizowanej przeszłości i budowania wizji przyszłości. To jest struktura Przedświtu, to jest owo "Daj mi teraz marzyć, daj", wykpione przez Gombrowicza w Ferdydurke. Stały nawyk alienowania się od skrzeczącej teraźniejszości i przebywania w krainach marzenia, snu, snu na jawie, wizji łączył się u Krasińskiego z przypisywaniem sobie właściwości jasnowidza, umiejętności przewidywania przyszłości, a zwłaszcza katastrof. Na tym przecież zbudowana jest Nie-Boska Komedia, której nie raz przypisywano wielką siłę proroctwa, wnikania pod powierzchnię zdarzeń. Krasiński umiał naginać przyszłość za pomocą przewidywań, przybierających postać fantazmatów - literacko inscenizowanych możliwych scenariuszy wydarzeń. Sądził, że ta zdolność nigdy go nie opuści. Do Augusta Cieszkowskiego pisał w roku 1849, roku katastroficznych rojeń i przeczuć, uwiarygadniajacych, jak sądził jego Nie Boską: "Proszę Cię, często pisuj do mnie i o szczególikach różnych mów, ja mam szczególny instynkt do zbliżających się katastrof i wyrabiających się pod ziemią zdrad!

I po lekturze tego tekstu, przypomniał mi się nagle jeden z wpisów, zamieszczonych na blogu Krzysztofa Jureckiego. W poście o przydługim tytule Andrzej J. Lech. CITÁTY Z JEDNEJ REALITY / QUOTES FROM ONEREALITY. FOTOGRAFIE / Z ROKOV 1978 – 2010 (Poľský inštitút v Bratislave1.11. –30.11. 2012) możemy natrafić na następujące wywody (pisownia oryginalna):

Super huragan Sandy okazał się zbyt silny, pokonał nie tylko linie lotnicze. Spowodował dla stosunkowo niewielkiego regionu kolo Nowego Jorku autentyczny koniec świata - Apocalypse Now, który powtarza się co pewien czas w dziejach ludzkości. Kiedy nastąpi ostateczny koniec? Zdaniem postmodernistów (np. prof. Tadeusz Sławek) - nigdy, zdaniem chrześcijan w przyszłości....

Zresztą, jak słusznie zauważył na wernisażu wystawy  Amerykanin Roberto Muffoletto, Andrzej pokazuje stan "przed" i "po" katastrofie, z czym się zgadzam. Nawet w ten sposób czasami zestawiałem jego prace w Bratysławie, delikatnie zakłócając chronologię zdarzeń, gdyż ta nie jest najważniejsza. Inny amerykański krytyk Patrick Keough był pełen uznania dla nowojorskich zdjęć Andrzeja. To cieszy, ponieważ ich opinie  są "z wewnątrz, czyli z USA"  są cenne. Poza tym, fotografia Andrzeja ma "dar", jaki miała poezja w starożytnej Grecji czy dramaty Szekspira, może nie jasnowidzenia, ale przewidywania zdarzeń... Wypełnia się dziwnymi pustymi amerykańskimi, meksykańskimi czy polskimi pejzażami, niczym naczynie, przyjmujące życiodajny napój w swym profecznym wymiarze. To "czyni" ją wyjątkową na scenie polskiej, a w przyszłości może i europejskiej. Odróżnia ją od wielu naśladowców i imitatorów rzeczywistości fotografujących śmieszne karoserie samochodowe czy kolorowe witryny, sprowadzając widoczki do formy karykatury.

Ups!
Oczywiście w swojej książce Maria Janion nie zajmuje się fotografią, aczkolwiek analizowany przez nią w przypadku autora Nie-Boskiej Komedii proceder tworzenia fantazmatów, które projektowane są na rzeczywistość, dotyczy całkiem sporej grupy artystów, przyjmujących postawę profetów lub proroków. Zjawisko to obejmuje także niektórych krytyków sztuki, a przytoczony przez mnie cytat z bloga Krzysztofa Jureckiego, to chyba wręcz podręcznikowy przykład fantazmatycznej krytyki fotografii...

piątek, 23 sierpnia 2013

17 DNI


Grzegorz Wróblewski

17 DNI

środa: buntuje się serce i lewa ręka (reklamy wieprzowiny i ananasów
w puszce),10 piw, “Hokus pokus” Kurta Vonneguta, telefon do Clausa
w sprawie jego idiotycznego, ryżego zarostu, ponowne konflikty
z otoczeniem
czwartek: nadal ból serca (pismo “Pomerania” z Gdańska, reklamy butów),
tylko 3 piwa, ciąg dalszy Vonneguta, który zaczyna (niestety) nudzić,
sztorm
piątek: serce przestało boleć (pocztówka od znajomych z Aalborga),
dzień bez alkoholu, “Kowal z Podlesia Większego” - przyjemna
opowiastka Tolkiena
sobota: drętwienie rąk (pusta skrzynka), wino w olbrzymiej ilości,
niepotrzebne telefony, sprzeniewierzenie większej sumy pieniędzy,
za ścianą znów szepty
niedziela: ponownie lewa ręka i ból serca (pusta skrzynka), kac moralny
i cielesny, “Psie serce” Bułhakowa, telefon od Torbena dot. mojego telefonu
do niego z dnia wczorajszego, skrytka pod kołdrą, depresja, wilgoć
poniedziałek: ból serca (zawiadomnie w sprawie remontu klatki schodowej),
kilka kontrolnych piw dla zbadania stanu organizmu, trochę lepsza
koncentracja, w związku z tym “Oda do Walta Whitmana” (Lorca),
potem A. Lenartowski i jego “Święta Teresa z Lisieux”:
Cud jako negacja, to jasne.
wtorek: ból serca i drętwienie rąk (list od przyjaciela z Polski, reklamy
mięsa), żadnych kontaktów ze światem zewnętrznym, zero piwa i papierosów
środa: tabletki na obniżenie ciśnienia (pusta skrzynka), halucynacje (czyli
pseudopercepcyjne wrażenia występujące bez obiektywnych bodźców
zewnętrznych), program o manatach (ssakach z rzędu syren)
czwartek: drętwienie rąk (lokalna gazeta), “Jakżeż ja się uspokoję”
(rękopis - kartka papieru 21x13,1 cm.) Stanisława Wyspiańskiego:
jakżeż ja się uspokoję… , no właśnie, ale tylko jedno wino
z tej oczywistej okazji
piątek: ból serca, drętwienie rąk (list od siostry z Warszawy, reklama pizzy),
przejście z alkoholu na haszysz jest zbawienne, ale tylko przez kilkanaście
minut, potem znowu psychiczna pustynia…, korzenie o ludzkiej postaci
sobota: ból serca (reklamy mięsa i samochodów), “Jednolita teoria
czasoprzestrzeni” Adama Wiśniewskiego-Snerga, sucha pszczoła
niedziela: serce przestało boleć (pusta skrzynka), czy kiedyś odwiedzę
(khana pauroti, khana, khana…) Prawdziwe Góry?
W tym moim przeklętym stanie?
poniedziałek: pulsowanie głowy, ciśnienie? (list z Akademii),
bardzo spokojny (w końcu!) dzień, rozmawiam ze swoimi roślinami,
głaszczę ich liście i podlewam je wodą,
tympanon z Dawidem i Betsabe (Trzebnica)!
wtorek: ból serca (pusta skrzynka), nerwowy poranek, potem wiadome
rozwinięcie, na koniec senne majaki, czyżby maska mrugnęła okiem?
środa: drętwienie rąk (pusta skrzynka), w tym układzie tylko
Robert Louis Stevenson i Lloyd Osbourne: - Amen - dodał wuj Ned.,
próbuję wydostać się na powierzchnię, coś tam (jednak) mnie korci,
jeszcze nie nadszedł czas!
czwartek: ponownie lewa ręka (rachunki za mieszkanie),
pijemy dlatego, że nie mamy nic innego do roboty - mówi Flemming
(jemu nigdy nie urywa się film)
piątek: ból serca (pusta skrzynka)... 


[Mój ulubiony zapis z Kopenhagi (lub ściślej rzecz ujmując - zdecydowany faworyt wśród ulubionych zapisów). Oczywiście można go też znależć w amrykańskim wydaniu, które co dopiero opublikowała oficyna Zephyrpress. Książka stoi sobie na regale vis a vis łóżka i codziennie rano otwierajac oczy spoglądam na elewację kamienicy przy Amagerbrogade... 
Z w/w okazji też specjalna muzyka dzisiaj. The Animals, pierwsze płyty, np. album, którego skan okładki wklejam poniżej.]



czwartek, 22 sierpnia 2013

Milczenie wokół "6 mètres avant Paris"


[Herito nr 11 (2013) str 160-167]

to tytuł mojej recenzji kapitalnego albumu Eustachego Kossakowskiego w najnowszym jedenastym wydaniu kwartalnika Herito. Dla zachęty wklejam poniżej fragment tekstu i zachęcam do lektury pisma, które w tej edycji zawiera materiały (bardzo ciekawe zresztą) poświęcone głównie Republice Chorwacji.

[Herito nr 11 (2013) str 160-167]

(...) Nie sposób omawiać 6 mètres avant Paris, nie odnosząc się do portretów Paryża, które powstawały od momentu wynalezienia przez Niépce’a i Daguerre’a metody fotograficznej rejestracji obrazu. Gdy przypomnimy sobie fotografie zabytkowych budynków wykonane w połowie XIX wieku w ramach Mission Héliographique, nieco późniejsze „widoki administracyjne” zarejestrowane w czasie przebudowy miasta przez Georges’a Haussmanna, tworzoną przez prawie cztery dekady dokumentację Eugène’a Atgeta, nocne zdjęcia Brassaïa czy uliczne kadry Henriego Cartier-Bressona i André Kertésza (by poprzestać na autorach najbardziej znanych czy też popularnych widoków miasta na rzeką Seine), widzimy, jak odmienne i nowatorskie było spojrzenie oraz działanie Kossakowskiego. Oczywiście – w jego podejściu sporo jest też ironii czy sarkazmu świeżego imigranta, niepewnego przedłużenia wizy pobytowej i poruszającego się po mieście najtańszą metodą per pedes. Sfotografowany przez Kossakowskiego w 1971 roku Paryż, otoczony wówczas jeszcze nimbem „kulturalnej stolicy świata”, ukazuje nam swe dojmująco banalne oblicze.

[Herito nr 11 (2013) str 160-167]

Wróćmy jednak do samej metody pracy autora 6 mètres avant Paris. Jeżeli jego zdjęcia zestawić z fotografiami pokazanymi na słynnej i wpływowej ekspozycji New Topographics: Photographs of a Man-Altered Landscape Williama Jenkinsa, gdzie oglądać można było prace takich autorów jak (między innymi) Robert Adams, Lewis Baltz, Bernd i Hilla Becher, Frank Gohlke czy Stephen Shore, to dostrzeżemy zadziwiające podobieństwa w wyborze motywów i sposobie prezentacji zurbanizowanego krajobrazu. Jednak wystawa Jenkinsa zaprezentowana została w Muzeum Fotografii George Eastman House w styczniu 1975 roku, czyli niespełna cztery lata po 6 metrów przed Paryżem w Musée des Arts Decoratifs. Kierując się własną wizualną intuicją, podrasowaną zapewne przez obserwacje konceptualnych działań artystów Galerii Foksal (których akcje dokumentował przed wyjazdem z kraju) oraz widoczną przekorą wobec „artystycznych” – w popularnym odbiorze – konwencji obrazowania, Kossakowski w swoim sposobie prezentacji tematu „Paryż” zdecydował się na weryzm mogący nasuwać skojarzenia z dadaistycznym ready made z lat dwudziestych XX wieku lub pokrewnymi mu i późniejszymi o trzy dekady serigrafiami, na których możemy oglądać wypadek ambulansu pogotowia ratunkowego lub (bez specjalnej różnicy) puszkę z zupą pomidorową. (...)

[Herito nr 11 (2013) str 160-167]

środa, 21 sierpnia 2013

Piramida spod Olkusza

Podpowiedź Daniela Chojnackiego. Często jeżdżę DK 94, ale go jakoś nie przyuważyłem. Inna sprawa, że wcześniej prawdopodobnie widziałem tylko tą reklamową piramidę, na której ktoś ostatnio poharatał banery i częściowo je poobdzierał...

"Odkryty" samochód to Ford Aerostar, produkowany w latach 1986-1997 (i wydaje mi się, że to raczej późny model)

Uroczy obiekt, naprawdę kocham ten kraj ;))

[11:00]
11:09]
[11:06]

wtorek, 20 sierpnia 2013

MOUNTMITTE


Każdy ma swój szczyt... ;))

Widoczny na zdjęciu park linowy znajduje się w Berlinie w narożniku między Julie-Wolfthorn-Straße a Caroline-Michaelis-Straße.

[Hasselblad 500 C/M + PC-Mutar 1,4x Shift Converter + Planar 80/2,8 CF + Kodak Ektar 100]

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

KOPENHAGA (x3)

No i mam wreszcie papierowe wydanie amerykańskiej edycji Kopenhagi Grzegorza Wróblewskiego (dostałem osobiście od autora w zeszły piątek). Książka wygląda świetnie, jest bardzo ładnie złożona, no i tłumacz prozy Wróblewskiego na angielski - Piotr Gwiazda - dołożył też do oryginalnej wersji z roku 2001, fragmenty próz z książki Pomyłka Marcina Lutra. Bardzo sensownie i kompatybilnie względem starszego tekstu. Nie jestem tam żadnym ekspertem od translacji, ale przekłady Piotra Gwiazdy, także interesującego poety piszącego po angielsku, bardzo mi podchodzą, są idelanie trafione i klarowne.



Warto zwrócić uwagę na rekomendacje z IV strony okładki Kopenhagi (i oczywiście przeczytać te blurby). Joshua Clover, Gabriel Gudding i Marjorie Perloff... 
ŁOŁ!
ŚWIETNIE!

Kopenhaga miała do tej pory 3 książkowe edycje. Więc dla przypomnienia wklejam poniżej skan okładki wydania polskiego z 2000 roku oraz późniejszą o rok publikację w języku duńskim (w obu przypadkach autorką okładkowych fotografii była Beata Wróblewska).

 [Grzegorz Wróblewski Kopenhaga, wyd. Kartki, seria: Świat na uboczu, Białystok 2000]

[Grzegorz Wróblewski Kopenhaga. Oversat af Beata T. Wróblewska & Jacob Drong, Biblioteket Øverste Kirurgiske, Printed in Dennmark 2001]

niedziela, 18 sierpnia 2013

NARODZINY NARODU, czyli 7 nowych wierszy Krzysztofa Jaworskiego

które pojawiły się w piśmie Chimera (nr 7-8/2013), którego zeskanowaną stronę autor Pod prąd zamieścił dziś na swoim blogu, a którą ją sobie ściągnąłem i wklejam poniżej, bo teksty świetne. MIŁEJ LEKTURY ;))


piątek, 16 sierpnia 2013

Miłosierdzie

Philip Levine

Miłosierdzie

Statek, który osiemdziesiąt trzy lata temu przywiózł
moją matkę na Ellis Island, nazywał się "Miłosierdzie".
Matka pamięta, że próbowała jeść nieobranego
banana i że po raz pierwszy widziała pomarańczę
w rękach młodego szkockiego marynarza, 
który dał jej kawałek, wytarł jej usta
czerwoną chustą i nauczył słowa "pomarańcza",
powtarzając je cierpliwie kilka razy.
Długa jesienna podróż, dni pociemniałe
od czarnej wody uspokajającej się z nadejściem nocy,
potem pustka jak okiem sięgnąć
i niezmierzona przestrzeń mknąca na krańce
świata. Modliła się po rosyjsku i w jidysz
o odnalezienie rodziny w Nowym Jorku, modlitwy
niewysłuchane, niezrozumiane lub może zlekceważone
przez wszystkie te moce, które przeganiały fale ciemności, 
zanim się obudziła, i utrzymywały "Miłosierdzie" na wodzie,
podczas gdy ospa szalała wśród pasażerów i załogi,
dopóki zmarłych nie pochowano w morzu, odmawiając
dziwne modlitwy w niezrozumiałym dla niej języku.
"Miłosierdzie", jak przeczytałem na pożółkłych stronach
książki, którą znalazłem w pokoju bez okien
w bibliotece na Czterdziestej Drugiej Ulicy,
stało trzydzieści jeden dni z dala od brzegu,
z powodu kwarantanny, zanim pasażerowie zeszli
na ląd. Tam kończy się ta historia. Inne statki
przypłynęły, "Tancred" z Glasgow, "Neptun"
pod duńską banderą, "Umberto IV",
lista ciągnie się całymi stronami, listopad ustępuje
zimie, morze uderza w ten obcy brzeg.
Włoscy górnicy z Piemontu kopią
pod miastami zachodniej Pensylwanii,
by znowu odkryć ten sam koszmar,
który pozostawili w domu. Dziewięcioletnia dziewczynka
jedzie całą noc pociągiem z jedną walizka i pomarańczą.
Uczy się, że miłosierdzie jest czymś, co można jeść
i jeść, choć sok spływa po brodzie, co można
wytrzeć wierzchem dłoni i nigdy nie mieć dosyć.

[wiersz w przekładzie Ewy Hryniewicz-Yarbrough z książki: Philip Levine Miasto marzeń. Wybór wierszy, Wydawnictwo Znak, Kraków 2013, str. 49-50]


Przy okazji, autorem zdjęcie wykorzystango na okładce znakowskiego wyboru wierszy Philipa Levine'a jest William Herman Rau. Świetny fotograf, który w ostatniej dekadzie XIX w. dla kompanii Pennsylvania Railroad wykonał około 450 fotografii (kamera 18x22"... nazywana całkiem słusznie mammoth view camera) dokumentujących szlaki kolejowe w tym stanie, infrastrukturę oraz dworce. No i z tego materiału zrobiono też w 2002 roku kapitalny album, którego niestety nie mam... 

czwartek, 15 sierpnia 2013

RADOŚCI

Grzegorz Kwiatkowski

radości

wiosną wędrowaliśmy z bratem po lasach
żeby pozbierać i zakopać zdechłe sarny
które nie przeżyły zimy
albo wpadły w sidła
i wykrwawiły się

to były nasze najpiękniejsze lata:
taczka pełna sosnowych gałązek i smugi krwi 
i uczucie radości po dobrze wykonanej robocie


[wiersz z tomu: Grzegorz Kwiatkowski Radości, Biuro Literackie, Wrocław 2013, str. 7]

środa, 14 sierpnia 2013

Ambona z Zamościa


Zamość, ul. Nadrzeczna, 03.08.2013

czy też Beobachtungspunkt? Nie mam pojęcia. Powyższa lokalizacja to podpowiedź Piotrka Komajdy. Nie ma tam łatwego dojścia (przód szoferki celuje idealnie w północ...), teren dookoła przecinają kanały melioracyjne i dodatkowo posesja, na której postawiono tę ambonę z recyklingu jest ogrodzony. 
No więc zapiąłem do mojego 500 C/M długo nie używanego Sonnara CF 250/5,6 i ustawiłem się tak, żeby mieć tę ex-kabinę (Żuka?) ponad linią horyzontu, ale pod drutami sieci 380 V, co wymusiło widoczny dystans (przy okazji, wydaje mi się, że V700 nieco nadmiernie osładza Ektara... no ale z drugiej strony, słońce było wtedy też dość nisko... a powyższy kadr został naświetlony w okolicach godziny dziewiętnastej).

wtorek, 13 sierpnia 2013

GOSPODARSTWO DOMOWE i ODZIEŻ UŻYWANA


Kielce, ul. Na ługach, 16.07.2013

Daj łapę Szarik! ;)

[Podobno czołgi T-34/85 - czyli takie, jak ten na zdjęciu - były na wyposażeniu LWP aż do roku... 1986. Ze względu na otwierany okośnie do góry właz kierowcy-mechanika, nazywano je "kaczorami" (sic!) lub bardziej pieszczotliwie "kaczorkami"]