Jeżeli w ogóle dzwoni? Przynosi za to np. dwa prezenty. Pierwszy od Marty, mojej żony. Drugi... ode mnie samego. I tak się chronologicznie - za przeproszeniem - składa, że obie płyty to dzieło Jordi Savalla oraz orkiestry Le Concerts de Nations (w przypadku oratorium Juditha Trioumphans dochodzi chór z La Capella Reial de Catalunya).
Historia mojej fascynacji oratorium Antonio Vivaldiego ─ opartego na biblijnej historii Judyty, która urzyna łeb Helofernesowi, dowódcy asyryjskich wojsk i chroni swych żydowskich ziomków w oblężonej Betulii (dodajmy może jeszcze, że dekapitacja Helofernesa była tematem podejmowanym kilkakrotnie przez genialną włoską malarkę z epoki baroku Artemisię Gentileschi - jej monograficzną wystawę zaprezentuje w kwietniu londyńska Galeria Narodowa) ─ przedstawia
się następująco. Latem 1988 roku pracowałem
przy konserwacji polichromii w klasztorze w Hebdowie. Znajdowała się ona w
pomieszczeniu dawnego refektarza, w którym w czasach gdy część klasztornych
pomieszczeń wykorzystywał tamtejszy PGR, urządzono magazyn nawozów sztucznych.
Chemiczne opary nie przysłużyły się trwałości malowideł na suficie, zresztą
może to i dobrze, bo nie było to jakieś wielkie malarstwo. Niemniej jednak
żyjąca w Anglii ziemianka z sąsiedztwa Hebdowa wyasygnował sporą kwotę w twardej
walucie na zabezpieczenie polichromii. Właśnie siedziałem okrakiem na drabinie
i z przyczepionego do niej wiadra nakładałem wapienną pobiałę na puste miejsca
między ornamentami, kiedy z ustawionego na II Program radia (podczas pracy non
stop czegoś słuchałem, bo od tej monotonii wykonywanych czynności można było
ocipieć lub – uszanujmy parytet – ochujeć) buchnęły pompatyczne fanfary z intro Judithy
Triuphans Antonio Vivaldiego. Muzyka zrobiła na mnie tak silne wrażenie, że
mało co nie wylądowałem na betonowej posadzce tego pomieszczenia. Oszołomiony
nieco dźwiękami zlazłem z drabiny i dosłuchałem audycji na stojąco, patrząc przez
okno refektarza na leniwie przepływającą obok klasztoru Wisłę. Po latach zastanawiam
się co to mogło być za wykonanie i przez pewien obstawiałem nagranie Nicholasa
McGegana z Capellą Savaria, jednak - jak sprawdziłem teraz – realizacja ta
pochodzi z 1990 roku. Więc kto? Berlińska Orkiestra Kameralna i Vittorio Negri,
którzy nagrali to oratorium w 1975 roku (kilka lat temu udało mi się kupić enerdowskie
wydanie Eterny na analogach)? Być może (zapewne). Na pewno nie była to
interpretacja Ferenca Szekeresa z 1964 (też mam to wykonanie na LP), ponieważ w
obsadzie przewidzianej wyłącznie na głosy kobiece – oratorium Vivaldiego zostało
napisane dla żeńskiego zespołu Ospedale della Pietà – partie Helofernesa, Vagausa
i Ozjasza zaśpiewali mężczyźni. Trudno dzisiaj dojść do tego, a i też nie mam
zamiaru specjalnie drążyć tematu. Mniej więcej piętnaście lat później w sklepie
Musiccorner, który mieścił się wówczas w pasażu handlowym przy Rynku Głównym 13
w Krakowie (był to prawdziwy salon muzyczny!), wypatrzyłem wykonanie The King’s
Consort & Roberta Kinga, co miało tez pewien wymiar symboliczny, bo po
dłuższym czasie wróciłem wtedy do słuchania klasyki. W międzyczasie udało mi
się kupić wspomniane wcześniej edycje analogowe, a także kapitalną
interpretację Modo Antiquo i Federico Marii Sardellego (to oczywiście nie
wszystko, co posiadam w tym temacie). Na wykonanie Jordi Savalla trafiłem przez
facbooka… ponieważ polubiłem kiedyś profil artysty, więc wyświetlił mi się
reklamowy anons tego nagrania (przy okazji Alia Vox wciąż wydaje swoje płyty w zapisie SACD!). Sprawdziłem więc na youtubie kilka udostępnionych ścieżek i niezwłocznie skontaktowałem się z św.
Mikołajem w kwestii prezentu.