Była kiedyś taka piosenka. Poniższy filmik, który przygotowała Andromeda, warto oglądnąć. Poważnie chory na serce i niedowidzący mieszkaniec Wołgogradu został wzięty w kamasze, a po trzech dniach pobytu w jednostce mieli go wysłać pod Chersoń...
I przypomniało mi się, jak w ramach spełniania tzw. zaszczytnego obowiązku wobec ojczyzny, w 1987 roku wylądowałem w ZMECH-u we Wrocławiu. W mojej kompanii znalazło się m.in. dwóch symulantów. Pierwszy twierdził, że obok niego uderzył w lesie piorun (był leśniczym z zawodu), w związku z czym ma zakłócenia błędnika i niedosłyszy. Drugi przekonywał, że ma za krótkie ścięgna, więc nie może wykonywać ćwiczeń fizycznych, o czołganiu się z giwerą pod zasiekami nie wspominając. Jakkolwiek symulacja wychodziła im dość topornie, obaj zostali zwolnieni ze służby jeszcze podczas tzw. unitarki. Natomiast szeregowy Skorupka, który ewidentnie miał poważne problemy psychiczne, był przez kadrę, czyli tzw. trepów, uważany za symulanta właśnie. Chłopak trząsł się na widok broni, więc nasz dowódca - podporucznik Murawski - odpalał za jego plecami petardy podczas ćwiczeń w polu. Gdy zapytałem, po co to robi, powiedział mi, że chce w ten sposób oswoić przyszłego żołnierza z warunkami pola walki... Poradziłem Skorupce, żeby może by się udał do naszego lekarza, który mógłby go zwolnić z zajęć z bronią. Nie była to jednak dobra rada, kapitan Kiełbas miał specjalizację ginekolog-położnik, a terapie jakie stosował były dwie. W przypadku urazów fizycznych (głównie zwichnięć kończyn dolnych) ordynował "trampki", czyli zwolnienie z ćwiczeń i możliwość noszenia takiego obuwia zamiast wykręcających stopy tzw. traktorów. W przypadku infekcji, przeziębień, etc., zapisywał aspirynę.