Rok 1997 wspominam bez specjalnego sentymentu. W roku 1997 w ramach serii barbarzyńcy i nie (po latach myślę, że to raczej dość idiotyczna nomenklatura...*) ukazała się moja książka Steppenwolf, która właściwie była kompilacją kilku nowych tekstów oraz części tych, jakie się miały znaleźć w tomie Hiperrealizm, zapowiadanym przez kilka lat w piśmie bruLion. Jako wydawnictwo Steppenwolfa figurowało w stopce Centrum Sztuki - Tetar Dramatyczny, firmujące pod szyldem Fortu Legnica (nazwa też... idiotyczna**) kilka festiwali literackich odbywających się w tym mieście (impreza szybko z „fortu‟ stała się w „portem‟). Dzisiaj w nocy mocno padało i kiedy rano wyszedłem na spacer z Luną (od tygodnia mieszka z nami suka, którą adoptowaliśmy ze schroniska), powietrze miało obłędny zapach świeżej, mokrej zieleni. Co przypomniało mi czas sprzed dwudziestu czterech lat, kiedy wiosną też obficie lało i tak pachniało (a lało jeszcze bardziej latem, co doprowadziło do katastrofalnej w skutkach powodzi). Na okładce tomu miało się znajdować moje nazwisko w zestawieniu z niemiecką nazwą gatunku canis lupus campestris, co wydawało mi się wtedy zabawnym pomysłem, ale na skutek słabej łączności (mentalnej) z Arturem Bursztą, pożyczony z powieści Hermana Hessego tytuł gdzieś wyparował... (czy uwierzycie, że moje oczy nie ujrzały proofa ostatecznej wersji oprawy?). Przypomniałem sobie o tych wierszach dzisiaj rano, odnalazłem książkę i je przeczytałem, dochodząc do wniosku, że nie zestarzały się aż tak, żeby ich tu nie wkleić.
* Jej autorem jest Marcin Sendecki.
** Autorstwo Artura Burszty