Joachim Sartorius
Wenecja
Laguna obstaje przy swej granicy.
Żadnych samochodowych opon, parujących w deszczu.
Chorzy przewożeni niebieskimi łodziami,
na niebieskim świetle.
Zamiast Pounda znaleźliśmy Sonię
na Cimetero San Michele,
młodą kobietę z zaśniedziałego brązu,
spoczywająca na czerwonym porfirze,
kok i sterczące piersi,
niedaleko Strawińskiego i Diagilewa.
Jakaś adoratrice przywiązała baletki
do nóżki wazonu.
Morze sztucznych kwiatów
jak zbyt słodkie słowa:
do podarcia i rozrzucenia
po zaśmieconej lagunie.
Jerzy Kronhold
Byłaś tak blisko, Wenecjo
Byłaś tak blisko, Wenecji,
tak blisko, na wyciągnięcie ręki.
Wystarczyło wskoczyć do łodzi
i godzinę popłynąć.
Morze miało odcień malachitowy,
taki jak święci, zatopieni w modlitwach.
Siedziałem w twoich przedpokojach,
na półwyspie Istria, mocząc nogi.
Czułem jak oddychasz,
jak się przewracasz we śnie.
Recytowałem sonet
p twojej siostrze, bizantyjskiej
księżniczce, w rękach sennej
wieczności.
Jakże mi żal Wenecjo, jak żal,
że nie przyjąłem zaproszenia
twojej małej emisariuszki,
białoskrzydłej mewy.
[Pierwszy wiersz w przekładzie Ryszarda Krynickiego z książki: Joachim Sartorius Zegar Szronu, Wydawnictwo a5, Kraków 2017, s. 14; drugi z tomu: Jerzy Kronhold Wiersze wybrane, Wydawnictwo a5, Kraków 2014, s. 114.]