środa, 8 listopada 2023

Quantus tremor est futurus

Który to mógł być rok? 1985? Tak, chyba 1985, stałem na rogu Alej i Czarnowiejskiej w Krakowie ze słuchawkami na uszach, a z walkmana płynęła do mojej głowy ścieżka dźwiękowa Amadeusza Miloša Formana. Kasetę pożyczyła mi znajoma, której narzeczony świeżo wyemigrował z Polski i w celu podtrzymania związku zasilał ją nagraniami orkiestry Neville’a Marrinera. Zanosiło się na burzę, niebo wbrew nazwie robiło się intensywnie żółte, a kiedy kolor ten zaczął ciemnieć, ruszyła z tętentem wichura uginając konary drzew, po czym w akompaniamencie błyskawic lunął deszcz. Stało się to w momencie, gdy słuchałem pompatycznego Dies Irae w Requiem Wolfganga Amadeusza Mozarta, słowem, idealna, jakkolwiek nieplanowana synchronizacja. W połowie lat 80. XX wieku w Polsce możliwość słuchania muzyki na ulicy miała charakter ekskluzywny. Walkman WM-2 Sony’ego kosztował w Peweksie ok. 60 $ (mogę się tutaj mylić, bo nie pamiętam dokładnie ceny), w każdym razie, jeżeli uwzględnić czarnorynkowy kurs amerykańskiej waluty) była to mniej więcej równowartość dwóch miesięcznych pensji. Urządzenie zasilały dwa paluszki typu LR6 i tu pojawiał się problem, gdyż te krajowej produkcji wystarczały w porywach na półtorej godziny, a nie zawsze można je było kupić w kiosku RUCH-u. Tak więc podkładanie muzyki pod oglądane krajobrazy wymagało pewnych logistycznych przygotowań – lubiłem szwendać się po przedmieściach Krakowa, słuchając Joy Divison lub Pere Ubu. Takie wyprawy wymagały jednak zabezpieczenia zapasu baterii oraz kaset z muzyką, co też nie było oczywiste i… tanie. Nawet jeżeli korzystało się z przegrywanych na kasety płyt, to też trzeba było zabezpieczyć odpowiednie nośniki do takich transferów, czyli kupić je w Peweksie, bo te krajowe wytwarzane przez Stilon Gorzów permanentnie się zacinały. Podobno popularność walkmanów sprawiła, że produkcja magnetofonowych kaset przewyższyła na początku lat 80. ilość tłoczonych płyt winylowych. Ciekawe, czy ktoś miał wtedy pomysł na utylizację wytwarzanych masowo baterii LR6? Pytanie retoryczne… 

No, a ja teraz (kilka dni temu) zamówiłem płytę z Requiem d-moll w interpretacji Rene Jacobsa. Nagranie to tym różni się do setek innych rejestracji utworu, ponieważ partytura nieukończonej przez Mozarta kompozycji, którą po jego śmierci dokończyli Josef Eybler oraz Franz Xaver Süssmayr, poddana została współczesnej rewizji przez francuskiego kompozytora Pierre-Henri Dutrona. Efekt końcowy jest co najmniej przekonywujący, jakkolwiek recenzent Guardiana narzekał, że w nagraniu tym soprany brzmią końcach swych partii płasko, ale to przecież obsuwa nie po stronie Dutrona. Kilka dni temu miałem okazję wysłuchać Requiem w interpretacji muzyków i śpiewaków Capelli Cracoviensis pod dyrekcją Christiny Pluchar. Concert odbył się 1 listopada w kościele św. Katarzyny w Krakowie, orkiestra występowała w składzie kameralnym (prawdę mówiąc, lubię małe obsady), a soliści byli jednocześnie chórzystami. Wszystko to brzmiało klarownie z wyjątkiem głośniejszych partii chóru i instrumentalistów, gdzie dawał znać o sobie silny pogłos, wytwarzany przez ściany kościelnej nawy. Od wynalezienia przenośnych urządzeń do odtwarzania muzyki, stała się ona łatwo dostępna, oczywiście trzeba zabawkę od czasu do czasu nakarmić świeżymi bateriami lub podpiąć do kabla. Luksus słuchania muzyki w każdym niemal miejscu i przy niezłej jakości dźwięku nie jest jednak – by tak to oględnie określić – obojętny dla świata, w którym żyjemy. Sztuka niewiele ma wspólnego z ekologią, co nie jest żadnym odkrywczym stwierdzeniem…

Dies irae, dies illa,
Solvet saeclum in favilla:
Teste David cum Sibylla.

Dzień to gniewu, dzień co zburzy
I w popiołach świat zanurzy,
Jak z Sybillą Dawid wróży.

Quantus tremor est futurus,
Quando judex est venturus,
Cuncta stricte discussurus!


 

O, jak wielka będzie trwoga,
Gdy przed ścisłym sądem Boga
Stanie grzesznych rzesza mnoga.