sobota, 29 września 2012

PARANOJA


[Auchan, Wałbrzych, 29.09.2012]


Szkoda słów...

Więc po tej dawce rodzimej paranoi, niejako na odtrutkę wiersz Charlesa Reznikoffa pt. "Nawet nie tchnienie liści"

Charles Reznikoff

Nawet nie tchnienie liści

Nawet nie tchnienie wiatru
daje znak opadaniu liści -
małe cele giną 
w wielkich projektach.

Szczęśliwy człowiek
gdzie uchodźcy
to tylko ptaki i liście.

[przekład Piotra Sommera, wiersz z tomu By the Well of Living and Seeing and The Fifth Book of the Maccabees, 1969, opublikowany w Literaturze na Świecie nr 12 (137) z 1982]

piątek, 28 września 2012

Chorzów, 07.01.2001



Pomimo, że pojawia się tu nazwa dzielnicy Chorzowa - Batory, to jednak zdjęcie to - o ile dobrze sobie przypominam - wykonane zostało przy ulicy ks. biskupa Bernarda Bogedaina lub gdzieś w bliskiej okolicy.
Wzięło mnie wczoraj na przeglądanie stykówek z "Czarno-Białego Śląska" i patrząc na te płachty i widoczne na nich kadry ze górnośląskimi krajobrazami, zdałem sobie nagle (i dobitnie) sprawę, jak wiele w ciągu tych 11-12 lat się zmieniło... Co dotyczy nie tylko wyburzeń i dewastacji, ale też tzw. miejskiej infrastruktury i niekoniecznie tylko in minus. Więc chociaż dystans czasowy nie jest zbyt duży, bo to zaledwie lekko naciągnięta dekada, to widać jednak, że przemiany są kolosalne...
Powyższe zdjęcie nie weszło do książki (o przyczynach już kiedyś pisałem), ale wydaje mi się dość symptomatyczne. Po pierwsze - użycie hakenkreuzów w kibicowskim graffiti, co 11-12 lat temu było dla mnie sporym zaskoczeniem, nadal ma się dobrze i nie dotyczy wyłącznie fanów drużyny z Chorzowa, w ogóle nie dotyczy tylko Górnego Śląska. Po drugie - trzeba przyznać, że obecnie napisy takie lub często murale, mają znacznie ciekawszą formę plastyczną. Po trzecie - wracając znów do "solarnej symboliki", widoczne na zdjęciu znaki, antycypują w jakiś sposób to populistyczne i nacjonalistyczne przesunięcie w prawo, jakie się dokonuje w naszym kraju i czego najlepszym przykładem jest (będzie) zapowiadany na jutro marsz w Warszawie.

czwartek, 27 września 2012

Vedute di Silesia


- architektura postindustrialna Górnego Śląska w fotografii - tak się nazywała wystawa, na której to zdjęcie było prezentowane. I ekspozycja ta, eksponowana w latem 2005 w ruinach Teatru Miejskiego w Gliwicach (niestety samego pokazu nie widziałem - a wzięli w nim udział także: Waldemar Jama, Piotr Szymon, Sławoj Dubiel, Rafał Milach, Karel Tuma, Piotr Chojnacki i Michał Cała), towarzyszyła wystawie grafik Giambattisty Piranesiego z kolekcji tamtejszego muzeum.

Koksownia Huty Królewskiej, 28.11.2001

Hm, popatrzyłem na plik, który wysłałem 7 lat temu organizatorom tej prezentacji i... przeraziłem się jego nadmiernym kontrastem oraz pojechanym wyostrzaniem... No ale, negatyw skanowałem wówczas na Epsonie 4870, który bez zadania maski wyostrzającej mógł przyprawić o mdłości. Po małej korekcie wklejam to zdjęcie, zresztą jedno z moich ulubionych z "Czarno-Białego Śląska".

Natomiast jeśli chodzi o paralele z Piranesim, to wtedy wydawały mi się przegięciem czy też lekkim nadużyciem, ale patrząc na to z perspektywy wspomnianych 7 lat... Czemu nie? 

środa, 26 września 2012

ODCISKI PAMIĘCI / MARKS OF MEMORY


Taki jest tytuł zbiorczy wystawy w MOCAK-u, a plakat (a właściwie jego projekt, ale pewnie nic się tutaj nie specjalnie zmieni) mojego setu pt. "Przestrzenie postindustrialne" wygląda tak:


A plakat wystawy równoległej Anity Glesty pt. "Guernica" jest (będzie) taki:


wtorek, 25 września 2012

Grodziec w ramce ;-P


Cementownia "Grodziec", 29.11.2005

Skończyłem wreszcie przygotowywać pliki do druku na wystawę w MOCAK-u (otwarcie 19 października, już ZAPRASZAM). Teraz tylko muszę powiesić je na ftpie lablabu, a na początku przyszłego tygodnia wydruki powędrują do galerii na montaż wystawy. I retuszując w Ps widoczne powyżej ujęcie, nagle zobaczyłem jakieś pionowe smugi na jasnym polu nieba (co ciekawe, naświetlając barytową odbitkę 6 lat temu i skanując niedawno film, w ogóle ich nie zauważyłem)... Na całe szczęście przy fotografowaniu industriali, zawsze robiłem duble z wariantową ekspozycję. Na całe szczęście, bo szkoda by było tego kadru...
Wydruki na wystawę, będą zrobione na papierze Hahnemuhle Photo Rag Baryta 315, a ich wymiary to 60x60cm (z polem obrazu 50x50cm). Oczywiście zdjęcia nie będą miały "żałobnej obwódki" ;)

Cieszę się z tej wystawy, bo fotografie z cyklu "Postindustrial", nie były pokazywane poza znacznie skromniejsza prezentacją na "Nowych dokumentalistach" w CSW, no i robię to wszystko ze sporą przyjemnością, z pewnym dystansem i bez ciśnienia... 
A jeśli idzie już o samo ciśnienie i to podwyższone, to można było takiego stanu doświadczyć, podczas fotografowania tego motywu. Bo żeby zrobić to zdjęcie, musiałem przejść kilkumetrowy odcinek wąską, betonową kładką z tzw. "otwartą ekspozycją" po obu stronach, a potem ustawić statyw na  rodzaju półmetrowego podestu i znaleźć miejsce dla siebie. A wszystko to w zimie, przy śniegu i oblodzeniu tych betonów...

poniedziałek, 24 września 2012

METODA


Kopenhaga, Amager, 14-21.11.1999

-----

Allen Ginsberg

O utworach Burroughsa

Metodą musi być najczystsze mięso
          i żadnych przypraw z symboli,
prawdziwe widzenia i prawdziwe więzienia
          jak widziano je wtedy i jak widać je teraz.

Więzienie i widzenia pokazane
          przy pomocy surowych opisów
dokładnie odpowiadających opisom
          Alcatraz i Róży.

Nagi Lunch to dla nas rzecz normalna,
         jadamy kanapki z rzeczywistością.
Lecz alegorie to kupa sałaty.
         Nie ukrywajcie szaleństwa.

                                          San Jose, 1954


[przełożył Piotr Sommer, wiersz opublikowany w tomie: Allen Ginsberg, Znajomi z tego świata, Biblioteka "NaGłosu"-Wydawnictwo M, Kraków 1993]

sobota, 22 września 2012

NIEZNANY WIERSZ ROMANA GIERTYCHA


Jak ktoś ma wątpliwości,
to ja zawsze mówię,
żeby pojechał do Manopello,
wioski pod Rzymem, gdzie
jest tak zwana chusta Weroniki
z wizerunkiem Chrystusa
z otwartymi oczyma.

I ta twarz Chrystusa
jest twarzą Semity*,
i to taką klasyczną,
jak z antysemickich broszurek,
a przeze mnie umiłowaną.

-----
*Mam bardzo głęboko przemyślaną kwestię podejścia prawicy do problemu żydowskiego. W interesie narodowym absolutnie nie jest nawiązywanie do antysemickich wątków w historii ruchu narodowego czy innych ruchów, np. piłsudczykowskich. Ale zwalczam antysemityzm także z powodów osobistych. Dla mnie katolicyzm jest czymś ważnym, nie jestem w tym cynikiem.

Gazeta Wyborcza, sobota-niedziela 15-16 września 2012, str. 3.

piątek, 21 września 2012

HERITO numer 8 (2012)




W  ósmym numerze kwartalnika "Herito" o narodach w kontekście historii i pamięci piszą m.in. Miroslav Hroch, Alexandr Lipatov, Zdzisław Najder, Robert Traba i Wojciech Wilczyk. Z Krzysztofem Czyżewskim, dyrektorem artystycznym Europejskiej Stolicy Kultury Wrocław 2016, rozmawia Joanna Sanetra-Szeliga; Agnieszka Zabłocka-Kos analizuje ideę i konkurs Muzeum Bauhausu w Weimarze; Katarzyna Jagodzińska pisze o niedoszłym warszawskim Muzeum Sztuki Współczesnej a fiasko tego projektu komentują Piotr Piotrowski i Jarosław Suchan. Refleksjami z lektur i wystaw dzielą się Maria Poprzęcka, Łukasz Galusek i Magdalena Ujma, Maciej Czerwiński i Paweł Jarosz. Numer zamykają eseje o krajobrazie Prus Wschodnich i zaginionym Królewcu Janusza Sepioła oraz o kolekcjonerach sztuki w dawnej Łodzi Dariusza Kacprzaka.

Jest już dostępna 8 edycja Herito, a w niej także tekst mojego autorstwa pt. "Czas najwyższy przypomnieć twórczość Mojżesza Worobiejczyka". Wnętrze pisma wypełniają ilustracje, będące przefotografowanymi stronami jego unikatowej książki "Ein Getto im Osten - Wilna" z 1931 roku. Polecam uwadze ten bardzo treściwy oraz świetnie graficznie opracowany numer krakowskiego kwartalnika i wklejam poniżej fragment artykułu:

(...)
Co ciekawe Mojżesz Worobiejczyk i jego dzieło nie są w naszym kraju specjalnie znani. Owszem, nazwisko Worobiejczyka pojawia się w szkicu Historia fotografii polskiej do roku 1990 Krzysztofa Jureckiego, który zamieszczony został na portalu www.culture.pl oraz w książce Janiny Struk Holocaust w fotografiach, ale informacje te ograniczają się do zdań o następującej treści: „Portrety Żydów polskich przedstawiają zdjęcia Romana Vishniaca z Warszawy z końca lat trzydziestych i Mojżesza Worobiejczyka z Wilna.” (Jurecki) oraz „Józef Kiełsznia z Lublina i Mojżesz Worobiejczyk z Wilna dokumentowali życie społeczności żydowskich w swoich miastach” (Struk). Trzeba tu od razu poczynić sprostowanie, że Kiełsznia miał na imię Stefan, a nie Józef oraz że bynajmniej nie zajmował się „dokumentowaniem życia społeczności żydowskiej w swoim mieście”. Janina Struk jako źródło tej informacji podaje wydany w 1991 album 150 lat fotografii polskiej, opracowany przez redaktorów nieistniejącego już wtedy kwartalnika „Fotografia”, a właśnie na łamach tego pisma, w numerze 3–4 (49–50) z 1988 roku ukazał się najobszerniejszy jak dotąd artykuł o Worobiejczyku autorstwa Jerzego Tomaszewskiego.

W tekście Mojżesz Worobiejczyk, zapomniana karta historii fotografii Tomaszewski podaje obszerne informacje o autorze Ein Getto in Osten – Wilna, zaś ilustracjami do jego tekstu jest kilka skserowanych stron z wileńskiego albumu. Dzisiaj zawarte tam dane biograficzne moglibyśmy znaleźć w Internecie, trzeba jednak pamiętać, że wspomniany tekst powstał na osiem lat przed udostępnieniem sieci szerokiemu gronu odbiorców. Coraz szybszy i bardziej dostępny Internet niewiele jednak zmienił w tej sprawie; 24 lata po opublikowaniu artykułu w „Fotografii” znajomość dokonań Worobiejczyka w naszym kraju prezentuje prawie ten sam, czyli niemal zerowy poziom. A przez te lata coś się jednak wydarzyło, na przykład w roku 2004 wydawnictwo Steidl wypuściło na rynek wznowienie drugiego albumu Worobiejczyka Paris, książki wydanej także w 1931, a opatrzonej przedmową… Ferdnanda Légera. Reedycja ta nosi tytuł Ci-Contre – 110 Photos by Moï Ver, zaś zdjęcia z książki (dokładniej: fotomontaże) pokazywane były zimą 2004/2005 w Pinakothek der Moderne w Monachium. 
(...)


Mojżesz Worobiejczyk, z książki Ein Getto im Osten - Wilna (1931)

czwartek, 20 września 2012

Dom przy Amagerbrogade


Kopenhaga, Amagerbrogade, 14-21.11.1999 [Hasellblad 500 C/M + Planar 80/2,8 + Ilford FP-4 Plus]

W zeszłym roku mijaliśmy go wielokrotnie jeżdżąc na rowerach do centrum.
Ten dom od razu zwraca uwagę swoją fasadą, nie bardzo pasującą do robotniczej głównie zabudowy Amager. 

Mimo, że zdjęcie było robione ze statywu, kadr ucieka trochę w prawo i widać też lekką dystorsję standardowego Planara... co było wtedy dla mnie pewnym "odkryciem" i... zaskoczeniem. Matówka, która wtedy miałem zamontowaną w korpusie, pochodziła chyba z modelu 500 C, była ciemna i bez grida, więc sam proceder kadrowania był utrudniony i obfitował w takie pomyłki, szczególnie przy słabym oświetleniu. No ale, cały "Czarno-Biały Śląsk" zrobiłem tym właśnie zestawem, dokupując po pewnym czasie Distagona 50mm, a pod koniec pracy nad projektem,  jeszcze Sonnara 250mm.

Aha, byłbym zapomniał, zdjęcie było prezentowane na wystawie "Poeci, pisarze i ulice wielkich miast" w Galerii Widokowej na 30 piętrze PKiN w 2000 roku jesienią, a tutaj można przeczytać relację z tej ekspozycji, zamieszczoną przez Marka Grygla w fotoTAPECIE.

-----
22:34 - 150.000 odsłon strony.

środa, 19 września 2012

VALBY ULICA DŁUGA


to jeden z tych tekstów Grzegorza Wróblewskiego, które bardzo niezmiennie lubię. Wiersz z tomu "Planety" (1984) wydanego w tzw. "bibliotece bruLionu", gdzie kapitalnie oddany został klimat i charakter (oczywiście nie tylko te wymienione "parametry"...) kopenhaskiej dzielnicy Valby oraz autentycznie długiej arterii, która do niej prowadzi z centrum miasta. A ponieważ wczoraj autor wiersza powiesił na Facebooku linka do strony PROJECT FOR INNOVATIVE POETRY, gdzie można przeczytać przekłady jego tekstów na angielski (dokonane przez Malcolma Sinclaira), a wśród nich także wymieniony w tytule tego posta utwór, pomyślałem, żeby wkleić na bloga oryginał i tłumaczenie (dlaczego wcześniej tego nie zrobiłem?). 
Ponieważ swego czasu, tzn. 13 lat temu planowaliśmy wspólne przedsięwzięcie wydawnicze (nic z niego jednak nie wyszło), w ramach którego podczas dwóch pobytów w Danii fotografowałem Kopenhagę, zacząłem przeglądać archiwum i stykówki, w celu dopasowania jakiegoś obrazka. No i niestety, te wykonane wtedy na Valby, jakoś specjalnie (i przede wszystkim oglądane z perspektywy 2012 roku) mi nie podchodziły... Zdecydowałem się więc na kadr z dzielnicy Amager, którego klimat i charakter (oczywiście z wyłączeniem właściwości topograficznych) w jakiś sposób  konweniują z tym wierszem.

Kopenhaga, Amager, listopad 1999


Grzegorz Wróblewski

VALBY ULICA DŁUGA

publiczny dom (250 od łebka)
rzeźnia (słodkawy, mdły zapach)
fryzjer (obcina nieżywych już staruszków)
to jest moja duńska przestrzeń
a konkretnie valby ulica długa

zmęczony malarz w białym kombinezonie
wchodzi, załatwia błyskawicznie miłość
i odjeżdża furgonem, z którego
wystaje mu składana drabinka

(rzeźnik zbiera z ulicy czerwoną maź)

a ja nie potrafię tak znienacka
wejść i równie szybko wyjść

---

VALBY LONGSTREET

a brothel (250 per head)
a slaughter-house (a sweetish, sickly smell)
a barber (clips old men who are already dead)
this is my danish space and specifically
Valby Longstreet

a tired house-painter in white overalls
goes in, makes quick love
and leaves in his van from which
a folding ladder protrudes

(the butcher shovels up the red grease
from the street)

but I can’t go so suddenly in
and come so quickly out


[Translated from the Polish by the author and Malcolm Sinclair]

wtorek, 18 września 2012

2 wiersze z tomu "LOVE & FAME"


Johna Berrymana, w przekładzie Piotra Sommera, zamieszczone w Literaturze na Świecie nr 12 (104) z 1979 roku, którą teraz poczytuję. Pierwszy to fajny przykład odniesienia do konkretu, co nie jest zbyt częste w poezji i co bardzo lubię, drugi odpowiada mojemu dzisiejszemu nastrojowi... (czy w "szerzej" to ujmując, mojemu usposobieniu ostatnich kilku dni - czy to efekt septemberlicht?) Tak w ogóle, to wspomniany numer LnŚ sprzed 33 (!) lat poświęcony był głównie Robertowi Lowellowi, a John Berryman pojawił się tam w pewnym sensie na doczepkę. I czytając teraz ten rozlatujący się tomik we fioletowej okładce, po raz pierwszy też z pewną przyjemnością przeczytałem wiersze Lowella, którego wcześniej szczerze nie znosiłem. A wracając do Berrymana, to mimo świetnych tłumaczeń Piotra Sommera, poeta ten jakoś niespecjalnie zafunkcjonował w Polsce, jako przedmiot przekładów, źródło inspiracji czy rodzaj odniesienia... Szkoda.

Literatura na Świecie Nr 12 (104) 1979

poniedziałek, 17 września 2012

17 września


Kolejna rocznica naszego Dolchstossu, który jest jednym z głównych mitów założycielskich prawackiego patriotyzmu. To ciekawe, że prawaki najbardziej celebrują militarne klęski, a wśród nich głównie te kopniaki, jakie nas dosięgły od sąsiadów na wschodzie, a nie równie dotkliwe z przeciwnej strony... Przy okazji tejże rocznicy pojawia się też zwykle zdumienie, że ludność ukraińska, białoruska i polonizowani intensywnie Poleszucy, czyli wcale liczne etniczne grupy, zamieszkujące wschodnie tereny II RP, jakoś nie miały specjalnego przywiązania do polskiej państwowości w momencie, gdy wkraczała tam Armia Czerwona... Ciekawe dlaczego? 

17 września bieżącego roku wypada też Żydowski Nowy Rok, więc dla wszystkich, którzy obchodzą SHANA TOVA UMETUKA!

I także 17 września, tyle, że w roku 1938 rozstrzelano Brunona Jasieńskiego (przebywającego w ZSRR od 1929, a aresztowanego przez NKWD w maju 1937 podczas czystek tzw. "jeżowszczyzny"), którego właśnie w tym dniu skazany został na karę śmierci przez Kolegium Wojskowe Sądu Najwyższego ZSRR. Jasieński był wybitnym polskim poetą, a napisany przez niego w pierwszej połowie lat 20. poemat "Słowo o Jakubie Szeli", to najlepszy chyba utwór poetycki międzywojnia. Więc przy okazji tej smutnej rocznicy, krótki poemat Jasieńskiego z tomu "But w butonierce" zatytułowany "Śmierć Pana Premiera". W roku 1920 dziewiętnastoletni Bruno Jasieński odbywał służbę wojskową  w szkole podchorążych w Chełmnie, gdzie po zorganizowaniu wieczoru poetyckiego, podczas którego poniższy wiersz był recytowany, został aresztowany za obrazę podoficera i spędził 2 miesiące w karcerze. Przez pewien czas funkcjonowała legenda (oparta na relacji brata poety), że odsługujący także płocką podchorążówkę Stefan Wyszyński, czyli przyszły "Prymas Tysiąclecia", odwiedzał w areszcie uwięzionego, co jednak okazało się być bujdą na resorach.


Bruno Jasieński

Śmierć Pana Premiera
Rapsod

Eleganckie, otwarte landau
Z fantazyjnie filmową szybkością
Elastycznie tańczyło po nierównym bruku
Zaprzężone w dwa białe, rasowe ogiery.
Pan Premier z wysokości pluszowej poduszki,
Oddając z lekka-grzecznie ukłony en gros,
Jak ktoś, kto ma cylinder i dobre maniery,
Myśli z przyjemnością:
— Świat jest, w zasadzie, piękny.
I słońce jest piękne. Niewątpliwie… —
(Pan Premier jest, jak zwykle, po dobrym śniadaniu)
— I piękne są dziewczęta w wiosennych manteaux
Na swoich śpiewnych biodrach kroczące leniwie.
Np. ta blondynka — pulchna, jak ciasteczko… —
(Pan Premier zakurzył buty przy wsiadaniu,
Otrzepuje je z lekka chusteczką)
— I jaka nadzwyczajna we wszystkim harmonia! —
(Pan Premier myśli filozoficznie)
— Przecież nie widzi chyba niewidomy!
Przez to, że węglarz jest brudny i czarny,
Jaśniej i bielej wyglądają domy.
(Zdaje się nawet jakiś myśliciel już to rzekł.)
I czym by było np. resorne landau,
Gdyby nie było wcale trzęsących dorożek?
Albo czy kwitłyby tak pięknie drzewa,
Gdyby zbrakło na świecie zwyczajnego… gnoju… —
(Pan Premier poetyzuje.
Jest dziś w wybornym nastroju.
Wiosna go olśniewa.)
— I jak wobec tych pięknych rzeczy są komiczni
Wszyscy posłowie socjalistyczni
Z tym swoim brudnym ludem, którym ciągle straszą.
Oni są po pierwsze nie-e-ste-tycz-ni…
Tak przesiąkli kapustą i kaszą…
Nie potrafią ocenić jak cudnym jest życie.
I w ogóle, gdy świat jest cały taki piękny, —
Bez wątpienia
Jest po prostu nieprzyzwoicie
Robić w nim jakieś zatwardzenia… —
Hoppp…
Intermezzo.
Lekkie wstrząśnienie.
Szprycha zadziała koło w ciężarowym wozie.
Białe konie kłusowieją dalej.
Pan Premier uprzytamnia sobie, że siedzi w powozie
I jedzie na posiedzenie.
Na poduszce, w skórzanym portfelu
Leży jego mowa,
Którą ma dziś wygłosić przed plenum.
Rzecz niby, w zasadzie, nie nowa…
Dobrze jednak, że dziś jest w humorze,
To mu w takich razach dodaje tlenu.
Poza tym mowa mu się udała,
No… i teraz jest tak pięknie na dworze…
Gdy przymknie oczy, bez mała
Zdaje mu się, że jest Wielkim Księciem
I jedzie gdzieś po miękkiej fiołkowej łące…
(I ludzie najtrzeźwiejsi mają swe poezje…)
— Jednak to wszystko jest strasznie męczące… —
Myśli Pan Premier z dystyngowanym ziewnięciem,
Z którym mu jest bardzo do twarzy…
— Dzisiaj w Sejmie 3 interpelacje,
Nie licząc samych wniosków nagłych…
Ten pasztet wczoraj na kolację
Na intencję holenderskiej misji
Był stanowczo cokolwiek nieświeży…
Poza tym interview 8 dziennikarzy
W sprawie nowej państwowej emisji…
(Strasznie ciekawy naród — ci Polacy…)
Potem bankiet u Ministra Zdrowia
Z 50-ej okazji urodzin…
Wszystko to, jeśli się zmierzy, —
Wypadnie na pewno 12 godzin pracy.
Robotnicy krzyczą ośmiu godzin!
Zobaczyliby ile mamy ich my, Ministrowie!
Ale to ich nie obchodzi… —
Tymczasem słońce świeci tak różowo…
Na ulicach bieleją kasztany…
Pan Premier nie wie co się dzieje z jego głową
Jest zupełnie słońcempijany.
Budzi się w nim odwieczny u człowieka kult Rha.
Stara się myśleć nad swoją mową.
Na porządku jest kwestia agrarna.
Mowa jest stanowczo non plus ultra.
Mocna. Zwięzła. Lapidarna.
Przy tym kwiecista i patriotyczna.
Wynalazł nawet piękną cytatę z Verhaerena…
Jutro już będą o tym czytać sojusznicy…
W Sejmie można liczyć na poparcie.
Zrobi się mały rwetes na lewicy…
Zresztą, mówiąc otwarcie,
Zważywszy pro i contra pewnym jest, że chociaż…

niedziela, 16 września 2012

KTW



czyli śląska mutacja magazynu WAW, prowadzonego przez Mike Urbaniaka. Która światło dzienne ujrzała chyba ze 2 miesiące temu, ale dopiero przedwczoraj odebrałem w biurze Katowic Miasta Ogrodów tzw. "egzemplarze autorskie". Ponieważ w środku tego wydawnictwa znajduje się esej autorstwa Adama Mazura na temat moich zdjęć z Górnego Śląska, no i oczywiście trochę fotografii w roli ilustracji/przykładów. Na zachętę wklejam poniżej początek tekstu Adama:

Brakujące ogniwo. O śląskich fotografiach Wojciecha Wilczyka

1.
„Koksownię ‘Walenty” zobaczyłem po raz pierwszy wczesną wiosną 1992 roku. Jechałem wtedy samochodem przez niekończącą się Rudę Śląską w kierunku Bytomia, kiedy nagle po lewej stronie drogi, zza plątaniny industrialnych rurociągów zaczęły wyłaniać się olbrzymie betonowe konstrukcje. Mżył wczesnowiosenny deszcz, pora była wczesnopopołudniowa, czyli szaro-ciemna, a namoknięte betonowe budowle widoczne przez boczne okno, przypominały dekoracje do jednego z filmów science-fiction, których akcja rozgrywa się w momencie nieuchronnego upadku cywilizacji.

Pierwsze zdania tekstu z katalogu wystawy Czarno-biały Śląsk precyzyjnie oddają początek fascynacji regionem, który do dziś dnia, a więc od niemal dwudziestu lat przyciąga Wojciecha Wilczyka (ur. 1961). Autor konsekwentnie realizuje dokumentujące rozpad form architektury przemysłowej na Śląsku serie fotograficzne, z których najbardziej znane są cykle Z wysokości (2001), Kapitał (książka wydana wraz z K. Jaworskim w 2002 r.), Czarno-biały Śląsk (2004), Postindustrial (2003-6), Święta wojna (2008-2012). Powstające cykle stanowią istotny element historii fotografii śląskiej i szerzej polskiej. Do liczącego setki i tysiące naświetlonych i zeskanowanych klatek archiwum wypada jeszcze dodać intensywną działalność krytyczną, teoretyczną, kuratorską, a także praktykę archeologa fotografii śląskiej, co w sumie czyni Wilczyka postacią tyleż wybitną, co nierozpoznaną. Dlatego nie dziwi fakt, że w poświęconym w całości Śląskowi numerze „Opcji” z września 2011 roku można przeczytać felieton Wilczyka dedykowany twórczości Maxa Steckla, ale o nim samym nie znajdziemy w tekstach licznych autorów nawet jednego zdania, jednego akapitu. Wprawdzie w numerze nie pojawiają się także wybitni fotografowie zajmujący się w ostatnich latach intensywnie Śląskiem tacy jak Tomasz Tomaszewski (być może zbyt propagandowy, zbyt optymistyczny i niewiarygodny dla samych Ślązaków), czy Jerzy Wierzbicki (z kolei zbyt mroczny, okrutny, nieludzki w swojej wizji kultury biedaszybów), ale wydaje się, że to bez Wilczyka i jego hiperaktywności trudno jest cały ten temat ogarnąć i zrozumieć dynamikę zachodzących w regionie zmian. Nawet jeśli w „Opcjach” znaleźć można sugerujące ciągłość narracji historycznej teksty dedykowane fotografom XIX-wiecznym (von Blandowski), XX-wiecznym (Lewczyński), XXI-wiecznym (Milach), to wciąż coś się tu nie zgadza. Podobnie jak opisywany w tekście Max Steckel, działający przed II wojną światową wybitny dokumentalista śląskiego pejzażu, Wilczyk, by użyć tytułu jego felietonu z „Opcji”, sam pozostaje „brakującym ogniwem”.
(...)

Wysyłając Mike'owi wiosną tego roku pliki z obrazkami w CMYK-u i skali szarości, zastanawiałem się, jak to wszystko wyjdzie w druku... bo każdy kto publikował swoje zdjęcia w tym kraju, ma na pewno pod tym względem tzw. "bogate doświadczenia". No i kiedy zaglądnąłem do środka KTW, zobaczyłem, że wszystko jest OK, żadnych dominant kolorystycznych i przekłamań, po prostu przyjemność oglądania (i niemal w 100% to, co widziałem u siebie na ekranie). Poza tym, że pismo jest ciekawie i rzeczowo redagowane, należy też podkreślić, że KTW oraz WAW mają rewelacyjny, nowoczesny layout, co jest zasługą Edgara Bąka. 

sobota, 15 września 2012

"Zapis socjologiczny" w Czytelni Sztuki


Zofia Rydet Zapis socjologiczny, wystawa w Czytelni Sztuki w Gliwicach, 22.06-15.09.2012

Wybrałem się wczoraj specjalnie do Gliwic, żeby zobaczyć wystawę Zofii Rydet, która dzisiaj się właśnie zamyka. Ekspozycja ułożona przez Andrzeja Różyckiego nie jest zbyt obszerna i chociaż częściowo oglądamy prace z zestawu, który był eksponowany 13 lat wcześniej podczas monograficznej wystawy, kurtorowanej przez Krzysztofa Jureckiego, czy niedawnego pokazu na Miesiącu Fotografii w Krakowie, ogląda się ją dobrze. Przy okazji krakowskiej prezentacji, jej organizatorzy mówili coś o wydaniu obszernego albumu ze zdjęciami z "Zapisu socjologicznego", jednakże plany te spaliły się na panewce. Może to paradoksalnie dobrze, ponieważ w międzyczasie powstała (w 2011 roku) Fundacja im. Zofii Rydet, która zabrała się wreszcie za dygitalizację oraz konserwację pozostawionego przez fotografkę archiwum. Jest to bardzo ważne, ponieważ gros naświetlonych przez Zofię Rydet kadrów z "Zapisu" nie było przez nią opracowywanych i tak na prawdę, to nie wiadomo na razie, co te liczące kilkadziesiąt tysięcy klatek zasoby zawierają? Tak więc, siłą rzeczy gliwicka wystawa naszej wiedzy o tym monumentalnym cyklu specjalnie nie poszerza, choć np. pojawiła się na niej nie znana mi wcześniej sekwencja z elewacjami wiejskich chałup, z których część ozdobiona jest okazjonalnymi ołtarzykami (Boże Ciało? Matki Boskiej Zielnej?), co każe przypuszczać, że jest to ślad jakiegoś sub-cyklu. Bo trzeba wiedzieć, że Zofia Rydet realizując "Zapis" przez nieco ponad 12 lat, modyfikowała swe podejście i także sposób fotografowania, reagując bardzo czujnie na różne "wizualne symptomy", towarzyszące zaczynającej się wtedy gwałtownie zmieniać polskiej wsi i prowincji, tak więc jednym z takich sub-cykli byłą seria przedstawiająca ginące wiejskie zawody, inna - rozwijający się wówczas bujnie kult Jana Pawła II.
Metoda realizacji "Zapisu" jest prosta, by nie powiedzieć siermiężna. Zdjęcia we wnętrzach robione są z ręki i z użyciem prostego flesza. Niektóre fotografie wydają się być nieostre lub poruszone. Ówczesne enerdowskie zapewne klisze (?) + ziarnisty wywoływacz = dają spore, nie do końca kontrolowane kontrasty na papierze z bydgoskiego Fotonu. Ale, gdyby tak zeskanować te negatywy na Imaconie przy 8000 dpi, a potem je porządnie opracować, efekt mógłby być równie miły dla oka, jak potraktowane w ten sposób niedawno negatywy Stefana Kiełszni. Wracając jeszcze na chwilę do sposobu realizacji "Zapisu", trzeba też zauważyć, że jest on kompletnie odklejony od ówczesnego fotograficznego: zpafowskiego, "artystycznego" czy fotoreporterskiego kontekstu. To działanie całkiem osobne, często wręcz "obsesyjne", ale skutkujące trafionymi kadrami, które pomimo ewidentnych niedoskonałości znacznie lepiej się bronią jako dokument, niż np. wykonywane także w tamtym czasie i na wsi zdjęcia tzw. "fotoreporterów narzekających" (wyposażonych w znacznie lepszy sprzęt, filmy Ilforda oraz protekcjonalne podejście do mieszkańców prowincji...).
Gliwicką wystawę oraz sposób postrzegania autorki w polskim piśmiennictwie fotograficznym, bardzo celnie zrecenzował i opisał Adam Mazur w Dwutygodniku,  nie będę więc powtarzać jego trafnych konstatacji, dotyczących umieszczania "Zapisu" np. w kontekście... "fotografii ojczystej" (oj, wcale nie czystej...), odsyłając czytelników do lektury dwutygodnikowego artykułu. W swojej wyważonej recenzji Adam był jednak zbyt łagodny wobec kuratorskiego tekstu Andrzeja Różyckiego, jaki pojawił się w folderku, wydanym przez Czytelnię Sztuki, a szczególnie wobec cytowanego tam Adama Soboty, którego wywody przytoczę poniżej w całości:

Dzieło Zofii Rydet, zwłaszcza jej Zapis socjologiczny można zasadnie porównać z wcześniejszą o pół wieku realizacją Jana Bułhaka, nazwaną Fotografią ojczystą. Są to dwie największe programowe realizacje fotografii tego stulecia  (Z.R. 30 tys. negatywów, J.B. 10 tys. negatywów). Różnice pomiędzy nimi są znaczne. Jan Bułhak fotografował przede wszystkim pejzaże i obiekty  architektury (...) posługiwał się wspaniale dopracowaną pikturalną formą, natomiast specjalnością Zofii Rydet był człowiek, a forma jej prac bardzo odbiegała od ideałów Bułhaka. Niemniej jednak to Zofia Rydet najlepiej zrealizowała wysunięty przez Jana Bułhaka postulat połączenia krajoznawstwa z kreacjonizmem i "fotografowaniem sercem".

No i ręce (oraz nie tylko one) opadają...
Ja rozumiem, że każdemu z nas zdarza się pisać bzdury, ale ilość nonsensów zawarta w tym krótkim fragmencie jest - by przytoczyć ulubione określenia  prezesa pewnej nacjonalpopulistycznej partii - porażająca i miażdżąca.

Zofia Rydet Zapis socjologiczny, wystawa w Czytelni Sztuki w Gliwicach, 22.06-15.09.2012

czwartek, 13 września 2012

Wałbrzych, koksownia "Chrobry", 10.10.2003


10.10.2003 (Horizon 202 + Fuji Neopan 400)

A właściwe to, co z niej wówczas jeszcze zostało... Do Wałbrzycha pojechałem wtedy, żeby spotkać się z Andrzejem Ślusarczykiem i wstępnie wybrać jego prace na wystawę "Fotorealizm" w Zderzaku. Ale zanim się z nim spotkałem, podjechałem do znanego mi sprzed 9 lat terenu koksowni Chrobry (nazwa wyjątkowo idiotyczna w kontekście dolnośląskim i industrialnym...), no i naświetliłem trochę klatek Horizonem i X-Panem, zanim mnie stamtąd nie przegoniła ochrona. 
A następnego dnia już całkiem legalnie (Andrzej załatwił pozwolenie na robienie zdjęć) łaziliśmy po tych ruinach, a także po terenie dawnej koksowni "Mieszko" (c.d. idiotycznych nazw) oraz czynnej do tej pory koksowni "Victoria". I właśnie na "Chrobrym" (w takiej konfiguracji brzmi to nawet ciekawie...) wymieniliśmy się aparatami, ja pracowałem Mamiyą 6, którą wziął wtedy ze sobą, a Andrzej moim X-Panem. I dwie wykonane przez niego wówczas panoramy znalazły się w albumie "Wałbrzych - Powidoki", który wiosną zeszłego roku wydała oficyna Fine Grain. 
Miałem napisać tutaj o tej książce... w ogóle chciałem napisać o niej dłuższy tekst (muszę wreszcie to zrobić!), bo jest to wydawnictwo wyjątkowe ze względu na dokumentowany rejon i same fotografie - pod względem obrazowania, mogące się kojarzyć ze zdjęciami amerykańskich fotografów krajobrazowych z lat '30, '40 zeszłego stulecia. Tyle, że Ślusarczyk w podobnej konwencji fotografował postindustriale lub czynne jeszcze zakłady, pogórnicze hałdy, osadniki oraz przecinające raz po raz krajobraz sudeckiego pogórza rurociągi na betonowych podporach. Książka miała chyba nie za dobrą dystrybucję, recenzji było niewiele (jak to w Polsce...), a szkoda bo to ważna, warta nie tylko omówienia publikacja.

wtorek, 11 września 2012

VIATA DE DUPA VIATA



A właściwie to Viaţă după viaţă, czyli Życie po życiu. Już choćby dla brzemienia samego tytułu warto było mieć wystawę w Bukareszcie... ;)
Chociaż szczerze mówiąc, to najbardziej chciałbym mieć prezentacje w dawnym pałacu Nicolae Ceauşescu, gdzie mieści się obecnie Muzeum Sztuki Współczesnej.
Wystawa odbyła się w galerii tamtejszej ASP wiosną 2009 (jak ten czas zap...), a na filmik trafiłem dzięki dr googlowi.

poniedziałek, 10 września 2012

ARGUMENT ZE STACJI ENGHAVE


Grzegorz Wróblewski

ARGUMENT ZE STACJI ENGHAVE

Stacja Enghave. Na peronie zmęczony
karzeł i jego potężna, starodawna
walizka. Umięśniony mastiff ślini się
na widok białego gołębia... Dlatego
musisz zawsze jeść płatki - mówi
ojciec do 6-letniego Clausa.


Jeden z tych tekstów Grzegorza, które najbardziej lubię (no cóż, jest ich całkiem spora liczba), gdzie widać jak bardzo poezja posługująca się obrazem, jest daleka od obrazu zapisanego mechanicznie... Zupełnie inny poziom i rodzaj komunikacji. Ale np. w przypadku autora tego tekstu, któryś z rodzimych komentatorów, napisał swego czasu, że jego wiersze to "fotografie" i miało to mieć wydźwięk negatywny... (sic!). Bo, co ciekawe, w przypadku polskiej literatury oraz większości osób piszących prozę, poezję, eseje czy zajmujących się krytyką, fotografia (a szczególnie ta dokumentalna) wciąż jawi się jako medium mocno podejrzane i podejrzanie przy tym "łatwe". 

niedziela, 9 września 2012

"6 metrów przed Paryżem"


Wczoraj dostałem prawdziwego "maila niespodziankę". Elektroniczny list wysłany przez Marikę Kuźmicz z Fundacji Arton, zawierał informacje o wystawie projektu "6 metrów przed Paryżem" Eustachego Kossakowskiego w berlińskim Freies Museum oraz, co ważniejsze, o publikacji albumu, w którym znajdą się wszystkie zdjęcia z tej serii (czyli 159 szt.). Brzmi rewelacyjnie!
Wystawa we Freies Museum (Postdammerstrasse 91) otwiera się 21 września 2012 o 19:00 (i trwać będzie do 24 października).
Tego samego dnia o godzinie 17:00 w księgarni Walther König (Burgstrasse 27 - czyli rzut beretem od Instytutu Polskiego) odbędzie się promocja albumu "6 metrów przed Paryżem", opublikowanego przez wydawnictwo Nous (specjalizującego się raczej w esejach i filozofii) z tekstami François Barré, Gerarda Wajcmana, Cezarego Wodzińskiego, Adama Mazura oraz Anki Ptaszkowskiej.
I już żałuję, ale raczej na pewno nie pojadę do Berlina.



Projekt "6 metrów przed Paryżem" Eustachego Kossakowskiego z 1971 roku, to prawdziwy unikat, jeżeli śledzić będziemy rozwój (a najczęściej niedorozwój) polskiej powojennej fotografii z czasów PRL. Pomysł na serię jest tutaj niezwykle prosty. Artysta ustawiał się wymienione w tytule 6 metrów przed tablicą z nazwą Paris i robił zdjęcie. A ponieważ topografia tego terenu zurbanizowanego nie pokrywa się z granicami administarcyjnymi miasta, więc sam moment przejścia od nie-Paryża do Paryża, jest zazwyczaj kompletnie niezauważalny. No i za wspomnianą tablicą można oglądać bardzo różne, miejskie i mniej lub bardziej przedmiejskie lub peryferyjne krajobrazy. Sposób podejścia do tematu i metoda realizacji tego cyklu kojarzyć się może trochę (czy też nawet  bardzo) ze zdjęciami, jakie zaprezentowano 4 lata później na wystawie "New Topographics: Photographs of a Man-Altered Landscape" oraz z postulowaną przez Williama Jenkinsa - kuratora tego pokazu - "stylistyczną anoniomowością". W przypadku Kossakowskiego paryska "topograficzna" seria była jednak tylko rodzajem wypadku przy pracy, chociaż przy jej pomocy odniósł wtedy spektakularny sukces (prezentacje w Musée des Arts Decoratifs, w  Moderna Museet w Sztokholmie i innych europejskich galeriach). W swoich późniejszych projektach, co dobrze można było zaobserwować podczas retrospektywnej wystawy w Zachęcie w 2004 roku, nie kontynuował i nie rozwijał takiego sposobu działania (no może wyłączywszy serię "Palisady" z lat 1972-77). A szkoda, bardzo szkoda! 

sobota, 8 września 2012

„Starzy dokumentaliści albo podrabiane archiwum"


w ostatnim, obecnym od wakacji na sklepowych półkach, wydaniu Kwartalnika Fotografia (nr 38). Czyli mój tekst traktujący o zjawisku starych dokumentalistów w polskiej fotografii, o czym - nagle to spostrzegłem - nie informowałem na tej stronie. Wspomniany artykuł powstał trzy lata temu i był odczytany, w trakcie sesji naukowej „Wielkie i małe historie fotografii” w Instytucie Historii Sztuki w Warszawie (4-5.11.2009), którą organizowała Magda Wróblewska. A ponieważ wydanie posesyjnej książki się opóźniało, więc zdecydowałem się na publikację w Fotografii, gdzie referatowi towarzyszy polemiczny tekst autorstwa Wojciecha Zawadzkiego, jednego z głównych bohaterów mojego artykułu. Warto przeczytać też tę polemikę, gdzie Zawadzki zwraca się do mnie konsekwentnie per Pan Wojciech Wilczyk”, co ma być oczywiście uszczypliwe, ale na płaszczyźnie polemicznej kontrargumentacji jest już znacznie gorzej... Ponieważ pismo jest obecnie w sprzedaży, nie będę tutaj wklejać tekstu w całości, tylko mały fragment, jako zachętę do lektury.

(...) Ten dość powszechny zabieg postarzania współczesnej tematyki, jaki można zaobserwować w fotograficznym dokumencie z okolic millenium, jest zapewne spowodowany oddziaływaniem silnego środowiska artystycznego, wywodzącego się z ruchu fotografii elementarnej, zwłaszcza iż widać też wyraźnie lokalny charakter tego zjawiska, które ogranicza się w zasadzie do terenów Polski północno-zachodniej (oraz oczywiście reprezentantów w Paryżu i New Jersey). Ale to nie wyjaśnia przecież omawianego problemu. Wymienionym wcześniej przez mnie autorom, trudno odmówić wizualnej wrażliwości, która skłoniła ich przecież do fotografowania Polski w okolicach milenijnej zmiany. Dlaczego jednak w momencie konfrontacji ze współczesną rzeczywistością, starali się oni ubrać ją zazwyczaj w kostium przeszłości? Dlaczego znacznie łatwiej przychodziło im zanurzenie tematu np. w piktorialnym sosie bułhakowskim, co paradoksalnie jest częstą przypadłością autorów kojarzonych ze „szkołą jeleniogórską” (celuje w tym szczególnie Ewa Andrzejewska), niż stanięcie oko w oko z  tematem i rezygnacja z estetycznych nawyków? Z postawionymi przed chwilą pytaniami wiąże się pierwszorzędna kwestia „znaczenia” tych fotografii. Czy da się je ułożyć w spójny cykl, przekazujący nam coś więcej, niż tych kilka komunałów na temat czasu i przemijania, które zwykle wygłasza się przy okazji oglądania starych zdjęć?

piątek, 7 września 2012

the delinquent, WIERSZE W METRZE, The Nation, "Kopenhaga"


Wczoraj wyciągnąłem ze skrzynki przesyłkę z londyńskim magazynem the delinquent, którego sierpniową edycję ozdabiają na okładce obrazy Grzegorza Wróblewskiego.



A w środku znajdowała się pocztówka z akcji www.wierszewmetrze.eu z jednym z moich faworytów.


Który chodził mi ostatnio po głowie i pod wpływem którego, krążyłem tydzień temu z pożyczoną Mamiyą7 w okolicach Świdnicy w poszukiwaniu krajobrazowych pustostanów. Nie wiem czy skutecznie? Okaże się po wywołaniu filmów (chemia C-41 z fotonegatywu w drodze). Obrazy to jednak nie słowa... fotografie to nie wiersze... chociaż kiedyś myślałem, że  pokrewieństwo jest tutaj bliższe. Ale nie jest. Czego przykładem też może być  widoczny wyżej tekst Grzegorza, który chciałbym wykorzystać do cyklu zdjęć. 
Zgadałem się wczoraj via Fecebook z jego autorem i okazało się, że tej jesieni w amerykańskim tygodniku The Nation, ukażą się fragmenty "Kopenhagi", która jest obecnie tłumaczona na angielski, a w postaci książkowej zostanie opublikowana w przyszłym roku przez oficynę Zephyr Press. Bardzo się z tego cieszę, bo jest to świetna, mocno egzystencjalna proza, która jakoś nie została zauważona po jej publikacji przez białostockie pismo "Kartki" w 2000 roku (czy ten mało starannie wydawany nieregularnik w ogóle jeszcze istnieje?)