czwartek, 14 maja 2020

(Dlatego jestem tutaj)

Janina Katz


Pejzaż

                                                                            Pamięci Kornela Filipowicza

Widziałam go wczoraj w parku.
Ubrany jak na ryby,
z wędką,
papierosem w ustach
i dyndającą u paska
piersiówką.
Lecz przecież on umarł 
piętnaście lat temu.
Słyszałam, że do końca
przypominał siebie:
gotycka postać,
wysoki, prosty
jak świeca.
Nie miałam odwagi
zatrzymać go i powiedzieć:
„Dzień dobry, tu nie ma rzek,
a gdzie nie ma rzek,
tam nie ma i ryb‟.

Gdy jeszcze żył,
kupił bukiecik fiołków,
wsadził mi go w usta
i powiedział „szczęśliwej podróży‟.

Dlatego jestem tutaj.


Netanya

W dole
oglądane z urwiska,
było wszystko,
za czym tęskniłam:
Plaża, morze
i daleko w wodzie
brązowa sylwetka
- rzeźba doskonała -
w czarnym trójkącie,
okrywającym płeć,
co łatwo było zgadnąć.

Szalom Ça va Wie geht's
Mężczyzna podaje mi rękę.
Z ust wypływa 
strumień słów.
Ten poranek jest jeszcze piękniejszy
niż poprzednie.
Teraz zmarnowany.
Mężczyzna ma na sobie szorty i czapkę z daszkiem.
Używa wszystkich języków naraz.

À tout à l'heure
mówi, i dalej po polsku:
Czy pani matka tez szła w Marszu Śmierci
z Buchenwaldu do Gliwic?
Nie, mówię.
Tylko w Mühlhausen.
Tam nie było tak źle.

Bez przerwy się uśmiecha.
Przykro mu, że nie pamięta mojego języka.
À tout à l'heure
powtarza i idzie do drzwi.
Zduszone westchnienie ulgi
świdruje powietrze.

A ja muszę się spieszyć.

Z powrotem na urwisko,
odnajduję opalonego człowieka
w czarnym trójkącie,
który podkreśla jego płeć.

Mężczyzna staje przy drzwiach, 

odwraca się.
Pani tak dużo wie - 
mówi, 
wskazując na moją książkę.
Wszyscy Żydzi dużo wiedzą
- obiecuję uroczyście.
Nie całkiem rozumie,
co mam na myśli.
To było tak dawno temu
- mówi.
Kiedy się zaczęło
miałem czternaście lat.

Przepraszający uśmiech

rozdziera mi serce,
by zaraz je uciszyć.
Co za siła.
Co za rzemiosło.

[Z książki Powrót do jabłek wydanej w 2011 roku przez Bibliotekę Śląską (s.105, 119-120). Zastanawia mnie ten gest z bukiecikiem fiołków, brzmiący/wyglądający dość dwuznacznie. Nigdy nie spotkałem w realu Kornela Filipowicza, ale kilku moich rówieśników piszących prozę, pielgrzymowało z maszynopisami do mieszkania obwieszonego obrazami Marii Jaremianki. W tamtych czasach (Filipowicz zmarł w roku 1990) podobno było to w Krakowie młodoliterackim rytuałem. Czego - dzięki swoistej kombinacji karmicznej - na szczęście nie doświadczyłem.]