Andrzej Jerzy Lech, z cyklu Subiektyw. Kolekcja wrzesińska - Mieszkańcy wsi Marzenin po niedzielnej mszy. Marzenin. Niedziela, 9 maja 2010. Godzina 12:35.
Wystawę „Cytaty z jednej rzeczywistości. Fotografie z lat 1979-2010” próbowałem zobaczyć podczas tegorocznego Foto Festiwalu w Łodzi, niestety w ostatni dzień trwania tej imprezy szefostwo Galerii FF, nie uznało za stosowne otwarcie swojej placówki i pocałowałem klamkę. W tzw. międzyczasie ściągnąłem sobie z sieci teksty, jakie zamieszczono w katalogu, towarzyszącemu tej ekspozycji. Lektura kuratorskich elaboratów autorstwa Krzysztofa Jureckiego i Magdaleny Świątczak, wywołała we mnie poczucie pewnego niepokoju… Czyżby retrospektywa Andrzeja Jerzego Lecha miała być aż tak zła? W dodatku mój warszawski znajomy, który odwiedził wystawę w FF-ie, podsumował ją krótko: kicha. Biorąc pod uwagę, jak zwykle pokazuje się zdjęcia w rodzimych galeriach fotograficznych, można by się tego spodziewać. Mając na względzie całość ouvre mieszkającego na co dzień w New Jersey fotografa, taka ewentualność wydała mi się niemożliwa.
Postanowiłem to sprawdzić naocznie. Ponieważ „Cytaty” po Łodzi zagościły w Muzeum Śląska Opolskiego w Opolu, jadąc na otwarcie VII Biennale Fotografii w Poznaniu, zrobiłem sobie przystanek w pierwszym z wymienionych miejsc i obejrzałem wystawę. No cóż, w całości muszę się zgodzić z opinią mojego warszawskiego znajomego. Nie wiem tylko do końca, kto za tę klapę jest w większym stopniu odpowiedzialny? Bardzo dobrze, że artysta oraz kuratorzy, zdecydowali się na pokazanie tak ważnych dla polskiej fotografii cyklów, jak „Cmentarz zamknięty”, słynne „60 furtek” lub „Cytaty z jednej rzeczywistości”, które dały też tytuł omawianej retrospektywie. Szkoda jednak, że serie te pokazano w tak skromnej objętości, co położyło kompletnie konceptualny wymiar tych przedsięwzięć. Na domiar złego, fotografie zostały na nowo odbite i w sposób odmienny od pierwotnej formy prezentacji, co osłabiło mocno ich wspomniany wcześniej charakter. Właściwie większość pokazanych odbitek, stanowiły prace wykonane na nowo. Sam układ ekspozycji oraz sposób wyboru pokazywanych fotografii poszedł zdecydowanie w kierunku sztuki przez duże „S”, estetyki przez duże „E” oraz piękna prze duże „P”. Taka koncepcja miałaby może sens w przypadku „Kalendarza szwajcarskiego, rok 1912” czy „Dziennika podróżnego”, gdzie nacisk na „S”, „E”, „P” jest widoczny, ale gdy weźmiemy ostatni ze zrealizowanych projektów Lecha o nazwie „Subiektyw”, gdzie oglądamy panoramiczne portrety grupowe mieszkańców Wrześni, wspomniana zasada prezentacji się kompletnie nie sprawdza.
Bo co możemy zobaczyć w przypadku „Subiektywu”? Jedynie 3 zsepiowane do granic możliwości fotografie, które zupełnie nie dają pojęcia o całościowym charakterze tej akcji. Więc jeśli taka była koncepcja kuratorów lub też samego autora tych zdjęć, to popełniony został tutaj kardynalny błąd! Wrzesiński cykl Lecha to przedsięwzięcie o cechach wybitności, a moim skromnym zdaniem, w ogóle jego najlepsza seria! Bo patrząc na zdjęcia z „Dziennika podróżnego” lub jego kontynuacji w panoramicznym formacie, można mieć poczucie bezczasu (co zapewne było w jakimś sensie intencją autora) ale i też jakiejś jednak bezcelowości (z pewnością nie było intencją autora). To podróż znikąd do nigdzie i w zasadzie po nic. Wizualna wrażliwość autora „Subiektywu”, doskonałe opanowanie warsztatu fotografii monochromatycznej, wreszcie artystyczna świadomość, w pełni dają znać o sobie, dopiero w przypadku przedsięwzięcia o celowym charakterze. Więc ta nieco anachroniczna metoda pracy w zetknięciu z konkretnym tematem, który nie bardzo poddaje się zabiegowi archaizacji, owocuje serią zdjęć, których dokumentalny charakter doskonale współgra z wizualną atrakcyjnością zarejestrowanych obrazów. Te fotografie chce się oglądać, by po przejrzeniu całej serii, wracać do poszczególnych ujęć.
Towarzyszący „Cytatom” katalog to, by posłużyć się terminem mojego warszawskiego znajomego, kicha numer dwa. Proszę sobie wyobrazić, że retrospektywnej wystawie wybitnego fotografa, towarzyszy wydawnictwo liczące 120 stron, gdzie zdjęcia pojawiają się tylko na 32 kartkach (sic!) i na dodatek wydrukowano je przy liniaturze 150, więc raster jest nieznośnie widoczny, zaś resztę powierzchni zajmują teksty komentujące… Czy proporcje te nie powinny być odwrotne (lub przynajmniej zrównoważone)?. Maciej Szymanowicz na osobistą prośbę Andrzeja Jerzego Lecha, napisał tekst, w którym analizuje jego fotografie w kontekście wizualnych właściwości prac polskich piktorialistów. I chociaż wywód komentarza jest logicznie przeprowadzony i wyważony (jak zawsze ma to miejsce w przypadku tekstów jego autorstwa), to jednak mam pewne wątpliwości, czy właśnie ta kategoria estetyczna pasuje do zdjęć fotografa z New Jersey? Jeżeli nawet jego intencje zaczynają zmierzać w tym kierunku, to bardziej wartościowe wydają mi się być nawiązania do poetyki amerykańskiego modernizmu lub fotografii Josefa Sudka (nie mówiąc już o tym, że lepiej się wizualnie sprawdzają).
Wystawa „Cytaty z jednej rzeczywistości. Fotografie z lat 1979-2010” Andrzeja Jerzego Lecha w kuratorskiej oprawie Krzysztofa Jureckiego i Magdaleny Świątczak mocno mnie rozczarowała… Myślę, że fotograf ten zasługuje na więcej – że posłużę się tutaj trawestacją sloganu pewnej nacjonal-populistycznej partii, która ma coraz większe szanse wygrać najbliższe wybory parlamentarne.