W nocy ostro lało, ale teraz już świeci słońce. Wybrałem się na rowerze na Kleparz na zakupy i pomyślałem sobie, że aura przypomina tę ze letniej Skandynawii. Słońce dopiero co przedzierało się przez chmury i było kapitalnie rześko. Po chwili pomyślałem, że jest nie tylko tak jak na północy, ale też (zaczęło się robić coraz cieplej) bardzo podobnie do porannej Wenecji. Rok temu w czerwcu mieszkaliśmy tam przez dwa tygodnie w Castello i kiedy rano udawałem się na zakupy do supermarketu na zapleczu Cheisa San Lorenzo, wiał zwykle chłodny wiatr od morza... A wczoraj przyszła zamówiona płyta z ostatnimi, "pożegnalnymi" koncertami Vivaldiego. Wczoraj był 28 lipca i 274 rocznica śmierci Prete Rosso. Przypadek? Wydawnictwo nazywa się Vivaldi: I concerti dell'adio - Farewell Concertos, a utwory wykonuje Fabio Biondi z akompaniamentem orkiestry Europa Galante. Nie pamiętam już kiedy kupiłem pierwszą płytę z interpretacjami Biondiego (jesteśmy rówieśnikami), musiało to być jakoś na początku tego wieku, ale od razu przypadł mi do gustu jego sposób gry i praktyka sięgania do partytur w postaci rękopisów. Vidaldi umarł w nędzy w Wiedniu 28 lipca 1741 roku, gdzie próbował znaleźć zainteresowanie dla swojej muzyki na tamtejszym dworze. Miesiąc przed śmiercią sprzedał partytury 6 koncertów skrzypcowych księciu Thomasowi Vinciguerra Collato (za 12 węgierskich dukatów). Rękopisy są obecnie przechowywane w czeskim Brnie i do nich właśnie sięgnął Fabio Biondi. A ja teraz słucham sobie tej płyty, wracając myślami do Wenecji, gdzie rok temu mogłem zobaczyć wszystko, co jest w muzyce Vivaldiego (w ogóle nie słuchałem go wtedy, wystarczyło się rozglądnąć tamtejszym krajobrazie...). Słucham zawodzących partii skrzypiec, czasem jakby skarżących się, czasem powtarzających znane mi harmonie i widać czy też raczej słychać, że jest to wypowiedź człowieka zmęczonego i schorowanego, bliskiego śmierci, który jeszcze walczy, ale już ma serdecznie dość i nie jest w stanie wypuścić spod swojej ręki frywolnych treli w stylu galante (no, może trochę tu na koniec przesadziłem... ale przychodzi mu to z trudnością).