czwartek, 24 września 2020

Kupiłem sobie dzisiaj klasyka...

Żaden jakiś tam rarytas, kolejne wydanie albumu (to akurat z 2019), który rozszedł się po świecie w pierdylionach kopii. Za pięćdziesiąt pięć zeta na przecenie w księgarni Wydawnictwa Literackiego, w której trwało akurat smętne spotkanie na temat książki Ochotnik Jacka Fairweathera (rzecz traktuje o rotmistrzu Witoldzie Pileckim). I przypomniałem sobie jak 23 lata temu napisałem do Machiny (było takie pismo...) tekst o wystawie Arakiego, jaka miała się otworzyć w Starmach Gallery. A ponieważ artykuł ukazał się tuż przed wernisażem, a ja pisałem w nim sporo o wydanym wtedy przez Taschena albumie Tokyo Lucky Hole, na konferencję prasową przybyła bojówka katolicka, która zażądała zamknięcia wystawy... (jak już zobaczyli ekspozycję, nastąpiło zdziwko, że tak mało na niej cipek). Prace Arakiego pochodziły z kolekcji Jablonka Gelerie z Kolonii, której właściciel - Rafał Jablonka - sprokurował w Muzeum Techniki i Sztuki Japońskiej Manggha w tym roku wystawę Araki/Tsujimura. Na granicy cienia, a ja miałem ją okazję obejrzeć, zaraz po złagodzeniu rygorów lockdownu. I dotarło wtedy do mnie, jak bardzo zdjęcia japońskiego fotografa, jak i jego praktyka artystyczna, wywodzą się z amerykańskiego pop-artu (co wcześniej wyczuwałem, ale nie tak intensywnie...).


Ten aparat z przypiętym fleszem, który dynda na szyi fotografa to kultowy Plaubel Makina 67. W 2004 roku w jednym z warszawskich komisów trafiłem na to cudo i o mało co nie stałem się jego właścicielem.