niedziela, 9 lutego 2020

(bo uwierzyliśmy, że wolność to uświadomiona konieczność życia w naszym najlepszym ze światów, który buduje jeszcze lepszy, lepiej dopasowany świat)

Ryszard Krynicki

CO PEWIEN CZAS

Co pewien czas ktoś płonął na stosie
mędrcy, szaleńcy, przypadkowi świadkowie,
którymi mógł być każdy z nas

kobiety, które na każdym łóżku
swojej przypadkowej epoki
płonęły jak książki
za urojone i prawdziwe kontakty z urojonymi i prawdziwymi diabłami

jak książki oprawione w naszą nieludzką skórę

głosujący za, przeciw - i wstrzymujący się od głosu

co pewien czas nasze złe czasy zmieniały się na gorsze

właściciele narodów głosili wtedy, że jest coraz lepiej
a będzie jeszcze lepiej
im dłużej trwały przemówienia - tym bardziej wydłużały się kolejki,
ostatni w kolejce czuli za sobą tuż, tuż miedziane czoło
nadciągającego czasu

jedni dogorywali w obozach koncentracyjnych
w łagrach na dalekiej północy
swoich najlepszych czasów,
ginęli bez wieści,
drudzy wiedzieli o tym lecz mogli uwierzyć,
albo wiedzieli o tym lecz nie chcieli uwierzyć,
antyfaszyści ginęli z ręki antyfaszystów,
głód i tłok wyzwalały w nas najgorsze instynkty,

co pewien czas w encyklopediach naszych najlepszych czasów
epitety zamieniały się miejscami, hasła przybywały i ubywały,
ulice zmieniały swoje nazwy, w gazetach ubywało jednych,
przybywało innych słów,
za którymi kryła się zagłada całych pokoleń i narodów,
czytelnicy otwierali swoje gazety zamykając jednocześnie drzwi
wiodące do prawdziwego świata,
hasło bóg zajmowało coraz mniej miejsca, hasło człowiek brzmiało dwuznacznie,
godzina policyjna mogła trwać latami

co pewien czas,
zabijaliśmy czas, spędzaliśmy życie,
spędzaliśmy czaszabijaliśmy życie,
wielu gniło w więzienia swojej przypadkowej epoki,
wielokrotnie zdradziecki nóż cudzego serca wbijał się w nasze serca
byli banici
i ci, którzy nadaremnie starali się wyjechać za granicę
swej przypadkowej epoki
walka o pokój pochłaniała tyle samo ofiar
co walka o władzę
ktoś zamiast walczyć z wrogiem wewnętrznym,
który opanował jego serce
zdradzał przyjaciół,
co pewien czas
czerwony ołówek ogłupiałej cenzury śmierci,
w której najczęściej pracują absolwenci Historii i Prawa
wykreślał czyjąś otwartą bagnetem twarz
dawno straconą przez swojego przypadkowego właściciela i niewolnika

w zatrzaśniętych pośpiesznie okładkach legitymacji
przypadkowego zjednoczenia poufnych rozmówców,
poufnego zjednoczenia przypadkowych rozmówców,
potulnego zrzeszenia przymusowych rozmówców,
przymusowego zrzeszenia potulnych rozmówców,
prywatnego zjednoczenia itd. swojej epoki

co pewien czas te legitymacje z przytrzaśniętymi twarzami
płonęły na stosach,
jątrzyły jaskrawe ciała prezydialnych stołów,
rozżarzały czerwone sukno nieludzkiego świata
sztuczną krwią nabiegały nylonowe flagi,

co pewien czas nasze serca i twarze były jak proporce przechodnie,

co pewien czas byliśmy na ustach wszystkich,
usta wszystkich przyjmowały nas lub wypluwały
młodzi walczyli ze starymi, starzy z młodymi,
nie mogło dojść do równowagi,
bo ci pierwsi starzeli się o wiele prędzej, niż odważali się mówić ci drudzy
i tak wyprzedzaliśmy epokę

to co nazwaliśmy szczęściem - młodość -
otrzymaliśmy w darze od natury, a nie od państw, które były naszymi właścicielami
jedni gnili w więzieniach lub obozach psychiatrycznych,
innym przyznawano odznaczenia i wysokie emerytury,
paserzy zostawali ambasadorami,
co pewien czas historia, której absolwenci najczęściej
pracują w ogłupiałej cenzurze śmierci,
przyznawała rację jednym odmawiając jej innym,
co pewien czas nasi syci rówieśnicy
z zawiści lub głupoty pozbawiali nas środków do życia,
co pewien czas burzono pomniki
laureatów swojej przypadkowej epoki
i rehabilitowano pośmiertnie ofiary laureatów
minionej epoki

co pewien czas zabalsamowana mumia Stalina
byłą gotowa do powrotu,

co pewien czas zawodowi mordercy
ustanawiali karę śmierci,
rak kłamstwa toczył epokę,
która jak każdy śmiertelnie chory do końca naiwnie wierzyła,
że toczy się o własnych siłach ku lepszej przyszłości

co pewien  czas nie mieliśmy czasu,
na to, aby próbować zmieniać nasze czasy,
odróżnić czas naszego jedynego życia
od wielu czasów, w których przyszło nam żyć,
politycy, kaznodzieje, artyści i poeci
zawsze znajdowaliśmy coś na ich usprawiedliwienie,
czasami chcieliśmy po prostu przeżyć,
bo uwierzyliśmy, że wolność to uświadomiona konieczność
życia w naszym najlepszym ze światów,
który buduje jeszcze lepszy, lepiej dopasowany świat
i nie może już znaleźć dla siebie żadnego wolnego miejsca, żadnej luki

w powszechnej szczęśliwości

[Wiersz brzmi nadzwyczaj aktualnie, choć powstał jakieś pół wieku temu. Tak oto pewne sprawy zatoczyły koło. Tekst pochodzi z tomu Nasze życie rośnie, opublikowanego w 1981 roku drugim obiegu w Wydawnictwie ABC, s. 96-99.]