środa, 2 października 2013

O "Innym Mieście" i eidosie...

Waldemar Śliwczyński poświęcił Innemu Miastu ostatni wpis na swoim blogu. Generalnie tekst ten jest przychylny naszemu projektowi, jakkolwiek w drugiej jego części pojawiły się kwestie wymagające komentarza czy też jakiegoś rodzaju sprostowania.
Pisze Śliwczyński:

Ale, żeby nie było tu zbyt słodko, napiszę coś jeszcze. Otóż, przeprowadziłem eksperyment - na sobie, choć interesujące o wiele bardziej byłoby przeprowadzenie go na dużo liczniejszej próbce. Polegał on na tym, że spróbowałem spojrzeć na same zdjęcia bez wiedzy o tym, czego dotyczą. Dokonałem więc czegoś w rodzaju husserlowskiej redukcji ejdetycznej, cokolwiek oszukanej, bo zanim jej dokonałem wcześniej przeczytałem wszystkie teksty zawarte w publikacji, ale na użytek tej wypowiedzi przyjmijmy, że faktycznie podmiot poznający nic nie wiedział o założeniach projektu i miał do zinterpretowania tylko same fotografie. Cała „analiza” będzie skrótowa.
Pierwsze co widzę, to miasto, duże miasto, wiem, że to Warszawa, chociażby dlatego, że widać ikoniczny Pałac Kultury i Nauki. Na pierwszym planie większości zdjęć są budynki starsze niż na planach odległych. Ich stan zachowania jest różny, ale w większości kiepski, mam wrażenie, że niebawem zostaną rozebrane, zwłaszcza te pierwotnie mieszkalne, bo kościoły, czy synagogi lub gmachy użyteczności publicznej to przecież zabytki, których się nie rozbiera. Dalej prawie zawsze widzę nowoczesne wieżowce, gdzie dominuje żelbet i szkło. Często na pierwszych planach mamy budowę, sprzęt budowlany. Wszystkie zdjęcia to klasyczne weduty, pięknie oddane szczegóły (wielki format!), piony są pionowe, poziomy poziome, dzięki pochmurnemu niebu, nie ma „słońca”, jest łagodnie rysujące światło, pozbawione bezszczegółowych smolistych cieni i pozbawionych szczegółów świateł. Kolor - bardzo naturalny, choć nasycony. Ogólne wrażenie - tak „naprawdę” wygląda nasza stolica. Zdjęcia, chociażby z powodu ptasiej perspektywy, której przecież jako nieloty, na co dzień nie mamy, przyjemnie się ogląda, są ucztą dla oczu (nie wstydźmy się tego!).
Natomiast - te zdjęcia same w sobie, czyli bez opisu słownego, który wyjaśnia o co chodzi - dla np. obcokrajowca, który nie zna naszej historii i nie zna założeń autorskich, które legły u podstaw projektu, są o czymś zupełnie innym. Sądzę nawet, czym z pewnością mocno narażę się autorom i co im wyda się szczególnie dotkliwe, że mogą być odbierane jako współczesna egzemplifikacja bułhakowskiej fotografii ojczystej, czyli pewną postacią propagandy. Patrzcie jak zmienia się nasza stolica - miejsce starych budynków zajmują drapacze chmur, Warszawa jest nowoczesna, Warszawa to plac budowy. Albo inaczej, chyba lepiej: dbamy o zabytki, nie wyburzamy ich, lecz znajdujemy im miejsce w nowoczesnym mieście.

Słowem: czy sama fotografia „Innego miasta” pokazuje intencje, jakie przyświecały Janickiej i Wilczykowi?
Mój eksperyment „fenomenologiczny” pokazuje, że nie.

Poddajmy w takim razie próbie takiej ejdetycznej redukcji Topografię ciszy Waldemara Śliwczyńskiego. Czy dla kogoś kto nie zna polskich powojennych realiów opowiadana w tym albumie historia będzie czytelna? Czy ktoś, kto nie ma pojęcia o Dekrecie o przeprowadzeniu reformy rolnej PKWN z 6 września 1944, będzie znał przyczyny dewastacji ziemiańskich rezydencji w Wielkopolsce oraz tragiczne czasem losy ich właścicieli? Czy fotografie Śliwczyńskiego zawierają w sobie takiego rodzaju informacje? A po co w takim razie w albumie są aż dwie przedmowy (jedna mojego autorstwa zresztą), które m.in. informacje o przyczynach dewastacji tych obiektów zawierają. Można też postawić pytanie, czy autor tych pięknych zdjęć wykonywał je ze stanem świadomości w rodzaju tabula rasa, czy też miał w tyle głowy jakąś jednak wiedzę o przyczynach upadku klasy społecznej, która fotografowane budynki przed rokiem 1945 zamieszkiwała. Można też w końcu zapytać o motywacje, które zadecydowały o wyborze akurat tego tematu.
Redukcja ejdetyczna to fajny instrument poznawczy, jednakże o specyficznie wąskim zastosowaniu w przypadku fotografii. Na pewno sprawdzi się w u autorów, którzy wieszają kamienie na sznurkach i je fotografują, albo tych co rozgrywają kompozycję kadru w konwencji chiaroscuro (tudzież rozmokłych kolodionistów, abstrakcjonistów i mistyków od wielokrotnej ekspozycji). Wydaje mi się jednak, że użycie przez Waldemara omawianej metody interpretacyjnej, to tylko rodzaj parawanu, który skrywa problem dotyczący czy też może nawet prześladujący wielu fotografów w Polsce, a mianowicie obawę przed zajęciem/zaprezentowaniem zdecydowanego stanowiska w jakiejś sprawie, która rzecz jasna nie dotyczy kwestii li tylko estetycznych. Takich aktów wyraźnie brakuje, a całe sfery życia społecznego, religijnego, ekonomicznego i politycznego nie doczekały się interpretacji... I love Poland? Pod pewnym względami tak, ale od razu przychodzi mi na myśl kilka przeciwznacznych czasowników.
Jeśli idzie zaś o przywoływanego Johna Daviesa, to on akurat expressis verbis mówi o motywacjach, jakie skłoniły go do rozpoczęcia serii Metropoli Project, poświęconej centrom dużych brytyjskich miast czy fotografowania dezidustrializacji Środkowej Anglii i procesów urbanizacyjnych na tym terenie, co możemy podziwiać w albumie British Landscape. Oczywiście historia fotografowanych przez Daviesa terenów ma diametralnie inny ciężar gatunkowy, ale z drugiej strony te dezintegracyjne dla środkowoangielskiego przemysłu procesy, sa jak najbardziej czytelne dla mieszkańców Królestwa.
Na koniec o Bułhaku. Być może komuś z widzów Innego Miasta takie porównanie przyjdzie do głowy. Jeżeli jednak taka sytuacja miałaby miejsce, to z pewnością spowodowana byłaby powierzchownym obeznaniem ze zdjęciami tego autora oraz nieznajomością jego tekstów programowych. Bułhak jako twórca „fotografii ojczystej” (będącej kalką popieranej w III Rzeszy Heimatfotografie, zaadoptowaną po 1945 roku na potrzeby propagandy powojennego socjalistycznego państwa polskiego, które notabene doprowadziło do deklasacji ludzi ze jego sfery…), ale także wcześniejszy „fotografik”, autor zeszytów „Wędrówek fotografa w słowie i obrazie”, prezentuje w swoich wywodach poglądy etnocentryczne i nacjonalistyczne… Zresztą kiedyś te złote myśli „ojczystego fotografa” na hiperrealizmie cytowałem (tu i tu).
Ten gwałtowny proces deweloperski, o którym wspomina Waldemar Śliwczyński przywołując Jana Bułhaka (dotyczący głównie terenu po „małym getcie”), przez widzów wystawy w Zachęcie - przynajmniej przez tych, których opinie miałem okazję usłyszeć - jest jednak zupełnie inaczej interpretowany… Ludzie oglądający nasze zdjęcia byli raczej zaskoczeni skalą oraz bezwzględnością tego procederu i ostatecznym pogrzebaniem modernistycznej wizji architektonicznej, która tworzyła urbanistyczne koncepcje z uwzględnieniem potrzeb wszystkich użytkowników miasta, niezależnie od ich statusu finansowego.