wtorek, 19 stycznia 2016

Mike Urbaniak - "DOBRA ZMIANA" CZYLI RATUJ SIĘ KTO MOŻE

Na dzień dobry świetny tekst Mike'a Urbaniaka z jego bloga PAN OD KULTURY. A w tzw. międzyczasie wicedyrektorem TVP Kultura zastał... Piotr Zaremba. Jeżeli ktoś z zaglądających na hiperrealizm czytał Opowiadania o Leninie Michaiła Zoszczenki, to tutaj znajdzie próbkę napisaną pod ewidentnym wpływem radzieckiego satyryka. 


Kiedy politycy PiS obejmowali po wygranych wyborach kolejne resorty, nie miało to wiele wspólnego z dobrym obyczajem. Zwykle nie witali ich ustępujący ministrowie. Z jednym bodaj wyjątkiem – Ministerstwem Kultury i Dziedzictwa Narodowego, gdzie na profesora Piotra Glińskiego czekała profesor Małgorzata Omilanowska. Uśmiechnięty Gliński, całował Omilanowską w rękę i wręczył jej bukiet kwiatów. „Można? Można!” – zachwycały się internety, że z klasą i że z pełną kulturą.

Gliński, znany dotychczas szerzej jako „premier w tableta”, był jedną wielką niewiadomą, bo PiS-owiec, ale jednak szanowany profesor, w przeszłości przewodniczący Polskiego Towarzystwa Socjologicznego. „Może nie będzie tak źle?” – powtarzali optymiści. „Jeszcze zobaczycie dobrą zmianę!” – odpowiadali pesymiści. I, zdaje się, że to ci drudzy mieli rację.

Pierwszy zimny prysznic dostaliśmy wraz z nominacjami na sekretarzy i podsekretarzy stanu. Krzysztof Czabański, Wanda Zwinogrodzka czy Jacek Kurski w Pałacu Potockich – to zabrzmiało najpierw jak żart, ale szybko śmiech zamienił się w płacz, bo wiadomo było, że żarty się skończyły. Komisarze ludowi ruszyli do roboty i jak na bolszewików przystało, rozpoczęto planowanie wielkiej wymiany kadr i wycinanie inaczej myślących (Homolobby już szykuje różowe onuce przy przetrwać w gułagu). Czegoś podobnego nigdy wcześniej w kulturze III RP nie widziano. Blady strach padł na wszystkich, bo „premier z tabletu” został ministrem w realu i nie zawaha się użyć żadnych środków, by swoje cele osiągnąć.

Jeśli ktoś miał wątpliwości, jak będzie wyglądała polityka kulturalna namaszczonego przez PiS Piotra Glińskiego, to po dzisiejszej konferencji przedstawiającej założenia tejże nie powinien mieć już złudzeń. „Dobra zmiana” zaczyna się właśnie w kulturze.

Priorytety ministra
Pierwszy priorytet polityki Glińskiego to „stabilizacja finansowa i organizacyjna instytucji kultury”, której oznaką jest zwiększenie w tym roku o 5% wynagrodzeń dla pracowników kultury. Podwyżka jest zacna, choć śmieszna. Ludzie kultury to jedna z najgorzej opłacanych grup zawodowych w Polsce i potrzebuje raczej wieloprocentowej podwyżki, ale trzeba docenić, że w ogóle jest. W czasie wieloletnich rządów Platformy Obywatelskiej pensje w kulturze były zamrożone, a na prośbę by je odmrozić, PO pokazywała środowisku środkowy palec, bo kulturę zawsze miała w gdzieś. Druga ważna zmiana to przywrócenie – zlikwidowanego przez PO – 50% kosztu uzyskania przychodu. To tyle jeśli chodzi o dobre wieści.

Priorytetem numer dwa jest „ubogacenie kultury masowej o wartości wyższego rzędu”. Nie wiadomo dokładnie, co to oznacza, więc Bartek Chaciński, szef działu kulturalnego „Polityki”, poprosił ministra, by podał jakieś przykłady. W odpowiedzi Chaciński najpierw usłyszał, że jest nieobiektywnym dziennikarzem (Gliński krytycznych dziennikarzy nazywa „funkcjonariuszami”), a następnie został zaatakowany za to, że „Polityka” nie zaprosiła Glińskiego na galę Paszportów do Opery Narodowej. Redaktor odpowiedział, że zaproszenie na pewno zostało wysłane, na co minister zakrzykną: „Pan kłamie!”, by po paru minutach poinformować wszystkich, że dostał informację, że zaproszenie rzeczywiście zostało wysłane do ministerstwa, ale on go nie dostał i bardzo przeprasza Bartka Chacińskiego. Taka sytuacja.

W ramach „ubogacenia kultury masowej o wartości wyższego rzędu” Gliński spotka się w tym tygodniu w szefami przejętych niedawno przez PiS i Kukiz’15 mediów publicznych, by omówić współpracę resortu i poszczególnych anten. W jej ramach być może wróci regularnie nadawany Teatr Telewizji. „Nie bez powodu Wanda Zwinogrodzka przyszła do Ministerstwa Kultury” – powiedział Gliński. Zwinogrodzka, jego podsekretarz stanu, była kiedyś szefową Teatru Telewizji. Pytanie tylko, co będziemy w nim oglądać?

Trzecim priorytetem Glińskiego będzie drugi człon nazwy jego ministerstwa czyli dziedzictwo narodowe. Tu chyba nikt nie jest zaskoczony, bo wiadomo, że jak PiS to wajcha się przechyla w stronę patriotyczno-narodową. Już ogłoszono zwiększenie funduszy na program operacyjny „Patriotyzm jutra”, a do tego dojdzie duża kasa na nowy program „Niepodległa 2018”, związany oczywiście z przypadającą w 2018 roku 100. rocznicą odzyskania przez Polskę niepodległości. Grupy rekonstrukcyjne, narodowe i katolickie już planują złote żniwa.

Gwoździem programu obchodów 100-lecia będzie huczne otwarcie 11 listopada 2018 roku Muzeum Historii Polski na warszawskiej Cytadeli. Gliński powiedział: „stworzymy tam kompleks muzeów”. Chodzi o planowane Muzeum Historii Polski, Muzeum Wojska Polskiego, które wyniesie się wreszcie ze wschodniego skrzydła Muzeum Narodowego, Muzeum X Pawilonu, które jest oddziałem Muzeum Niepodległości i Muzeum Katyńskie, które jest oddziałem Muzeum Wojska Polskiego. Zapomniał tylko dodać mówiąc „stworzymy”, bo jak każdy polityk jest manipulatorem, że decyzję o tym, by na Cytadeli powstał owy kompleks muzeów podjęła prof. Małgorzata Omilanowska, która uratowała w ten sposób przed kompletną dewastacją zielony Jazdów, gdzie potworne gmaszysko Muzeum Historii Polski chciała stawiać największa ciamajda polskiej kultury Bogdan Zdrojewski. I jeszcze jedno, skoro już jesteśmy przy poprzedniczce Glińskiego, mimo rekomendacji Rady Powierniczej Zamku Królewskiego w Warszawie, prof. Małgorzata Omilanowska nie dostanie od ministra nominacji na funkcję dyrektorki tej instytucji (choć zgodnie z ustawą to Rada Powiernicza wybiera dyrektora, a nie szef resortu) co najlepiej świadczy o tym, jakiego formatu i jakiej klasy człowiekiem jest obecny minister kultury.

Ważnym elementem promocji polskiego dziedzictwa ma być także oczywiście sztandarowy pomysł PiS-u czyli sławiące polską chwałę zagraniczne megaprodukcje. Trwają już we współpracy ze Stowarzyszeniem Filmowców Polskich (nic bez Jacka Bromskiego dziać się w polskim filmie przecież nie może) prace nad powołaniem komisji scenariuszowej, która wybierze zwycięski projekt. Kolejnym etapem będzie wybranie reżysera, który owo wiekopomne dzieło stworzy (na pytanie, czy zrobi to osobiście minister, usłyszałem od niego, że komisja). Otwarta pozostaje kwestia sfinansowania takiego filmu. Na pewno nie zajmie się tym PISF, który zresztą zostanie zlikwidowany, o czym za chwilę. Pozostają więc specjalne środki z trzeszczącego w szwach budżetu państwa lub ewentualnie nakazanie przez PiS wybranym przez siebie prezesom wielkich i kontrolowanych przez skarb państwa firm jak Orlen czy KGHM współfinansowania przyszłych zdobywców Oscarów i Złotych Palm. Jestem przekonany, że zawojujemy filmowy świat, czego gwarantem jest pełnomocnik ministra kultury ds. powstania genialnych dzieł polskiej kinematografii sławiących naszą ojczyznę na całym świecie Maciej Świrski, założyciel Reduty Dobrego Imienia – Polskiej Ligi Przeciw Zniesławieniom (to nie żart, jest taka organizacja). Liczę na to, że pan Świrski nie będzie się lenił i natychmiast uda się za ocean na spotkania ze Stevenem Spielbergiem albo Harveyem Weinsteinem. Tylko, jak on to wszystko biedny zniesie, te meetingi z Żydami rządzącymi w Hollywood i szkalującymi Dobre Imię Polski? Aj waj!

Ostatnim filarem polityki kulturalnej Glińskiego ma być wspieranie kultury obywatelskiej. Nie wiem, co to oznacza w wydaniu tej ekipy politycznej, ale ma być w każdym razie realizowane we współpracy z Wojciechem Kaczmarczykiem nowo powołanym pełnomocnikiem rządu ds. rozwoju społeczeństwa obywatelskiego i równego traktowania. Biorąc pod uwagę to, jak PiS ceni sobie społeczeństwo obywatelskie, ostatni filar programu pana ministra będzie być może kabaretowy.

Dyrektorzy do odstrzału
Gliński na konferencji prasowej, ale także parokrotnie wcześniej wygłaszał złośliwości pod adresem kilku narodowych instytucji kultury i jej szefów, co jest jasnym znakiem, że niedługo owe instytucje czekają zmiany, także w postaci nowego kierownictwa. Z pewnością wylecą niebawem Grzegorz Gauden, dyrektor Instytutu Książki w Krakowie i Paweł Potoroczyn, dyrektor Instytutu Adama Mickiewicza w Warszawie. Gliński powiedział, że w Instytucie Książki pieniądze idą nie wiadomo na co i panuje bałagan w dokumentacji. IAM natomiast przygotowuje materiały, których on – Gliński nie rozumie, a kierownictwo instytutu fundowało sobie długie wycieczki za granicę za publiczne pieniądze, na przykład trzy tygodnie w Australii, gdzie Potoroczyn – w domyśle – zamiast pracować, leżał na plaży i pił drinki, a być może nawet głaskał kangury.

Magdaleny Sroki, dyrektorki Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej i Michała Merczyńskiego, dyrektora Narodowego Instytutu Audiowizualnego Gliński także się pozbędzie jednym sprytnym ruchem. Planuje bowiem połączenie obu instytucji, co spowoduje automatycznie pozbycie się nieakceptowanych szefów i PiS-owską nominację na szefa nowej, dysponującej ogromnymi środkami finansowymi instytucji. Na moje pytanie, czy taka fuzja jest planowana, Gliński odpowiedział, że jest rozważana, czyli wiadomo, że klamka zapadła.

Z szefów narodowych instytucji kultury ocaleje być może tylko dyrektorka Instytutu Teatralnego Dorota Buchwald, bo po pierwsze ma dobre notowania u „facetów w szarych marynarkach”, to znaczy teatralna konserwa ją bardzo szanuje, tak samo zresztą jak druga storna barykady, a po drugie instytut nie dysponuje żadnymi znaczącymi funduszami do rozdania, jak IAM czy NInA, więc może ministerstwo zostawi tą dobrze działającą i mającą pluralistyczny program instytucję w spokoju. Chyba że Wanda Zwinogordzka ma już kogoś, kogo by chciała w instytucie zainstalować. Niebawem się przekonamy.

Skoro jesteśmy przy personaliach i teatrze, zapytałem Glińskiego, czy Jan Klata będzie mógł kierować spokojnie Starym Teatrem w Krakowie do końca swojego kontraktu. Usłyszałem kilka złośliwości pod adresem Klaty i zapowiedź, że decyzja zostanie podjęta po zakończeniu kontroli w teatrze (Konrad Szczebiot widocznie nadal ogląda płyty z nagraniami spektakli), a podejmie ją Zwinogrodzka, więc nie liczyłbym na pozostanie Klaty z Starym. Czy zastąpi go Faraon, specjalista od połamanych dzieci z in vitro? O tym dowiemy się w następnym odcinku.

Coraz ciaśniej pod kołderką
Zapytałem też Glińskiego, czy zmieni się lista instytucji współprowadzonych przez resort, co parokrotnie zapowiadano. Kto zostanie z niej usunięty, a kto przygarnięty? Odpowiedział, że nie planuje skreśleń, ale wydłużenie listy. Niebawem ministerstwo ogłosi, które instytucje będą dodatkowo współprowadzone. Na pewno, to już wiemy, do listy dołączą dwa zespoły pieśni i tańca – Mazowsze i Śląsk.

À propos instytucji współprowadzonych przez ministerstwo kultury, Gliński zatrzymał się znów na Teatrze Polskim we Wrocławiu i spektaklu „Śmierć i dziewczyna” w reżyserii Eweliny Marciniak, by zapewnić po raz kolejny, że nie jest cenzorem. Nie zgadza się tylko na finansowanie twardej pornografii z publicznych pieniędzy. Poruszył także sprawę powołanego niedawno do życia Narodowego Centrum Kultury Filmowej w Łodzi jako przykład patologii w kwestii podpisywania przez ministerstwo umów z instytucjami, na które potem nie ma żadnego wpływu. Resort miał zagwarantować NCKF dofinansowanie na najbliższe 50 lat. Poza sprawą kasy (to w sumie niewielka kwota 2 mln zł rocznie), ministrowi nie podoba się, że powołano kolejną instytucję, która ma zajmować się filmem. I tu akurat ma rację.

Ratuj się kto może
Po konferencji Piotra Glińskiego mam dwa zasadnicze wnioski. Pierwszy jest taki, że nie można odmówić PiS-owi zainteresowania kulturą. Wiem, że to brzmi strasznie, ale tak jest. Przez osiem lat rządów Platforma Obywatelska pokazywała nieustannie, że kultury nie poważa, że kultura jej nie interesuje, że kultura finansowana z publicznych pieniędzy to marnotrawstwo, a artyści są darmozjadami. Ludzi kultury PO używała tylko wtedy, kiedy potrzebowała fotek do kampanii wyborczych. Chlubnym wyjątkiem na finiszu platformianych rządów była tylko bezpartyjna prof. Małgorzata Omilanowska, która zapisze się obok Waldemara Dąbrowskiego, jako najlepsza ministra kultury III RP.

PiS natomiast, podobnie jak narodowi socjaliści kiedyś, doskonale zdaje sobie sprawę ze znaczenia kultury. Wie, że jest ona znakomitym narzędziem do wpływania na ludzi i kształtowania nowych pokoleń. I zamierza to robić. Zamierza mieć wpływ na Polaków poprzez odpowiednie nominacje personalne w instytucjach kultury, a co za tym idzie – na ich programy oraz odpowiednie kierowanie funduszy w sferze kultury.

Drugi wniosek jest taki, że nie będzie zmiłuj. Gliński i jego zastępcy mają plany, które bezwzględnie zostaną wprowadzone w życie. Nie będzie żadnego patyczkowania się, negocjowania, układania się i ustępowania. Wrogowie ludu zostaną usunięci, a wrogie ideologie wypalone gorącym żelazem. Wszystkie stanowiska, na jakie wpływ ma Gliński zostaną obsadzone ideologicznymi akolitami. Nie ocaleje nawet kierowniczka muzeum w przysłowiowym Pcimiu Dolnym, jeśli tylko ministerstwo będzie miało wpływ na jej fotel. Od teraz każda złotówka z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego może być wydawana tylko na projekty zgodne z kulturalnym programem PiS i nauką społeczną Kościoła katolickiego. Żaden farbowany lis się nie prześlizgnie. Pozostaje się tylko pocieszać tym, że zdecydowana większość instytucji kultury podlega samorządom i Gliński ma na nie znikomy wpływ. Na razie.

Mike Urbaniak