Ostatnie obrazy (być może właśnie w tej chwili) przechodzą przez maszynę w lablabie. Jutro podklejanie, oprawa i we wtorek transport do Zachęty.
Dziwnie się czuję, bo nagle nic nie mam do roboty.
Przez półtora miesiąca ślęczałem przez ekranem komputera. I pracując sluchałem też sporo muzyki. Np. odświeżyłem sobie Coltrane'a (bez obaw, nie moczyłem tiffów w herbacie Ulung), a tu szczególnie przypadł mi do gustu album zawierający komplet nagrań do Africa/Brass Session. I idąc tropem rozszerzonych składów, także Charles Mingus i Dynasty. I po raz pierwszy chyba od nabycia tego CD, wysłuchałem do końca nagrań Milesa Daviesa z orkiestrą Gila Evansa w Corngie Hall w 1961 roku. W ogóle big bandy z epoki swingu, a tu szczególnie te sesje, w których brał udział Lester Young. Ale też nagrania Charlie Parkera i bardzo wczesne rejestracje występów Milesa Daviesa (czteropłytowy box Young Miles). Itd, itd.
W pewnym momencie przerzuciłem się dla odmiany na - jak to kiedyś określali muzycy jassowi - "poważkę". I zapuściłem pięciopłytowy box z Parsifalem Wagnera (Wiener Philharmoniker & Georg Solti). Genialna muzyka (uwielbiam uwerturę) i nawet dotrwałem do czwartego winyla oraz jego strony "B", gdzie zaczyna się ostre teutońskie wycie, ale dalej już nie mogłem... Muszę przynać, że nigdy mi sie nie udaje wysłuchać finału tego dramatu muzycznego, może powinienem zacząć od końca? Genialna muzyka - jak już powiedziałem - chociaż kompozytor był niezłym skurwielem i do tego antysemitą...
Parsifala bardzo lubił też pewien nieudany malarz z prostokątnym wąsikiem (uważam, że zdecydowanie należy dawać stypendia artystom, to tańsze i - by rzecz ująć eufemistycznie - mniej kłopotliwe, niż walka z partiami, które zakładają...) i chyba też po klęsce pod Stalingradem, niemieckie radio grało to na okrągło.
Na odtrutkę zapuściłem lp. z VIII Symfonią Szostakowicza, która to miała być niby o zwycięstwie pod Stalingradem, a tak naprawdę piła do czystek z czasów jeżowszczyzny (salwy egzekucyjne w II części), na czym zresztą poznał się generalissimus-językoznawca i kompozytor podał w niełaskę (uwielbiam Szostakowicza!).
Podczas retuszu negatywów i opracowywyania plików do edycji świetnie mi się słuchało. To bardzo ważne doświadczenie. Jeśli zaś idzie o wiedzę dotyczącą "magii wielkiego formatu", którą chcąc nie chcąc nabyłem (np. zobaczyłem, że wszystkie moje wielkoformatowe obiektywy nieźle winietują, a najostrzejszy z nich - 135mm - ma poteżną aberację chromatyczną), to nie czuję jakoś, żeby była ona dla mnie czymś koniecznym i niezbędnym... ;)
A teraz kłaniam się Państwu wieczornie, wyciągam z zamrażalnika trzecią butelkę Łomży-Export-Niefiltrowanej i zapuszczam Closera Joy Division, ma się rozumieć z analoga (180 Gram LP).