Coś bardziej à propos. Wiersz, który jakoś do tej pory omijałem. Niesprawiedliwie! Bo jest genialny! Pierwodruk w nieistniejącym już piśmie Bundesstraße 1 (nr 6/7, 1995), potem tekst ten pojawił się w książce „Pięć poematów” (Kielce, 1996), a następnie w wyborze wierszy „Drażniące przyjemności. 1988-2008” (Biuro Literackie – Wrocław 2008).
***
Krzysztof Jaworski
PORWANIE PARYŻA
Bieda określa świadomość. Szczególnie na Rue des 4
Fils – un, deux, trois, quatre – moje alabastrowe
stopy błogosławią, a dłonie ogrzewają zimne
powietrze Rue des 4 Fils. Tyle mogę im dać na Rue
des 4 Fils – kapłan samotności, książę
melancholii. Mogę policzyć gwiazdy: un, deux,
trois, quatre –
– parowanie i dłoń przytknięta do nieba.
Cinq.
Trocki nie zagrzał tu miejsca. Paryż
wygonił Trockiego. Paryż dał kopa Trockim
wszystkich krajów. Od tej pory Paryż nazywa swoje
ulice imionami komunistów.
W Paryżu siadywałem tu i tam, spokojny
i opanowany.
Tu: przy Place de Stalingrad z widokiem na napis
Place de Stalingrad.
Tam: przy Pont Neuf z widokiem na napis
Tut był Wasia.
Siadałem i myślałem o Paryżu.
Trocki w tym czasie podżegał do rewolucji,
pochłaniał französisches Frühstück, krztusił się
grzanką.
Na Rue St. Denis bije serce Paryża.
– Wszystko jest możliwe – tłumaczył
Trocki – Faust strugający Pinokia,
Geppetto paktujący z diabłem. – Chcę mieć ogromne,
silne dłonie – mówi Geppetto. – Chcę pojechać do
Paryża z ogromnymi, silnymi dłońmi.
Paryż dał mi pół franka, żebym się stąd wyniósł.
Trocki odwiedził kawiarnię Croissant, w której
został zabity Jaurès. Trocki dziwi się, bo Jaurès
płacił za swoje śniadania.
Paryż przewrócił się na plecy i wierzga nogami
udając martwego Jaurèsa.
Trocki zawitał do smutnego Paryża, gdy zeppeliny
krążyły nad miastem.
– Liczyłem je jak gwiazdy – chwali się Trocki –
wielkie nadmuchane gwiazdy, które łatwo policzyć.
Paryż jest kobietą. Wszystkie historie biorą swój
początek w Paryżu, oprócz historii o Trockim i
jego Pinokiu.
Paryż wypluwa ludzi w beton La Défense.
W Paryżu Trocki spotkał się z Martowem, a fałszywe
paszporty wystawały im z kieszeni. Gdyby Martow
miał drewnianą nogę, stukałby tą nogą chodząc po
Paryżu.
Paryż naigrywa się.
– Widzisz jak tu ładnie, Martow – mówi Trocki. –
Chyba wpadnę tu z Armią Czerwoną.
Paryż podkręca swoje słowiańskie wąsy.
– Jak wrócisz z Paryża, to przywieź mi trochę Paryża.
No nie, być w Paryżu i nie zobaczyć Trockiego?
– Patrz Martow – mówi Trocki i patrzy na
Paryż, kurwy, Murzynów, Martowa, zabite zające,
Pederastów, psie gówna, bilety do metra, białe
Wytrawne, grób Morrisona, jednofrankówki, migające
burdele –
wszyscy równi wobec prawa i siły nabywczej
pieniądza.
Jak stąd uciec?
Wiele dróg prowadzi do Paryża, mówiąc: Paryż,
Paryż, Paryż.
Liebknecht nie zjawił się w Zimmerwaldzie.
Otworzyłem oczy, ujrzałem Liebknechta sunącego Rue
des 4 Fils, wcale nie udawał się w kierunku
Zimmerwaldu.
Przywiozę, przywiozę.
Paryż lśni jak perła.
Szczur biega po pokoju.
Zdzichu mówi, że awangarda to gówno, na którym
dopiero wyrosną kwiaty, przy czym nie zalicza mnie
do kwiatów. Gorzała się kończy.
Pozostaje: złapać szczura, zasadzić kwiaty, kupić
nową gorzałę.
Paryża nie ma.
Paryż, listopad 1994