Zaglądam w miarę regularnie na bloga Maćka Rawluka i z dużą przyjemnością śledzę jego poczynania. Od połowy maja bieżącego roku zaczęły się tam pojawiać zdjęcia, na których widać witryny sklepów alkoholowych. Seria ta ma tytuł Sklepy alkoholowe - Setka i liczy obecnie 64 fotografie, czyli jest to w zasadzie nieco przelana tradycyjna "pięćdziesiątka"... Zdrówko! ;)
Cykl bardzo fajny, realizowany na filmach przy pomocy średnioformatowego Voigtlandera Bessa III (proporcje budynków widocznych w kadrach wskazują, że autor prostuje tutaj piony w programie graficznym). Być może coś umknęło mojej uwadze, ale wydaje mi się, że na polskiej scenie fotograficznej jest pierwsza tak konsekwentnie i obszernie przeprowadzona rejestracja tematyki handlu alkoholem z rozległymi przyległościami. Trzeba też dodać, że kadry Rawluka mają sporą atrakcyjność wizualną, co w przypadku krajobrazów z "polskiego Detroit" nie jest wcale tak łatwe do uzyskania, jakby się to mogło co poniektórym wydawać...
Maciej Rawluk, z serii Sklepy alkoholowe - "Setka" 2014
Maciej Rawluk, z serii Sklepy alkoholowe - "Setka" 2014
Maciej Rawluk, z serii Sklepy alkoholowe - "Setka" 2014
Maciej Rawluk, z serii Sklepy alkoholowe - "Setka" 2014
Maciej Rawluk, z serii Sklepy alkoholowe - "Setka" 2014
Maciej Rawluk, z serii Sklepy alkoholowe - "Setka" 2014
Maciej Rawluk o swoim cyklu pisze tak:
Sklepy alkoholowe - "Setka" to sto
zdjęć wybranych sklepów z alkoholem. Tytuł nawiązuje też do "Sklepów
cynamonowych" Bruno Schulza oraz do określenia porcji alkoholu.
Kacuś, Setka, Seta, Źródełko, Kapselek,
Karafka, Za grosze, Promil, Procent, Reset.
W Łodzi, moim mieście jest ich prawie półtora
tysiąca. W całej Norwegii sklepów z alkoholem jest niecałe 300. Zjawisko
masowej ilości sklepów z alkoholem jest charakterystyczne dla całej Polski.
Nie chodzi oto czy jestem za czy przeciw.
Notuję pewne zjawisko. Nie mogę jednak nie myśleć o pewnym dysonansie pomiędzy
wolnym handlem a ograniczeniami, którymi jesteśmy jako obywatele poddawani.
Pomiędzy wolnością a jej skutkami. Mocnego alkoholu nie można produkować
samemu. A sprzedawać można tylko ten, na który oko ma Państwo. Państwo czerpie
korzyści i z akcyzy i podatków, ale też z koncesji na jego sprzedaż, które
muszą ponieść sprzedawcy. Więc dla budżetów miast im więcej tym lepiej. Czy
jakiś jest w tym problem? Czy jestem wrogiem alkoholu, czy chciałbym jego
reglamentacji, a może prohibicji? Nie. Ale obserwując, zwłaszcza "te
gorsze dzielnice" miast, i widząc, że sklep z alkoholem jest w nich
najczęstszym punktem sprzedaży wiem, że jest to jedna z przyczyn destrukcji
społeczeństwa tam żyjącego. I nie uważam, że wszystko jest w porządku. Wiem
także, że obecność sklepów całodobowych zmniejsza komfort życia w ich
sąsiedztwie. Zwłaszcza dla osób, które z nich nie muszą regularnie korzystać, a
tacy jednak mimo wszystko są . Przypominają mi się smartszopy z dopalaczami.
Doznaję dziś stanu podobnego do tego jak zobaczyłem w szczytowej fazie ich
rozkwitu w niedużej wsi kiosk ruchu zamieniony na sklep z "materiałem dla
kolekcjonerów" czyli dopalaczami.
Jak wspomniałem, notuję po prostu zjawisko,
które mocno zakotwiczyło w przestrzeni miejskiej. Państwa europejskie unifikują
się pod względem wizualnym, wciąż jednak widzimy jakieś różnice. Co może
dostrzec i wyróżnić cudzoziemiec w Polsce? Może na przykład zaobserwować dużą
liczbę kościołów i sklepów z alkoholem. Kościoły, często o dziwacznych bryłach,
to duże budynki i dostrzec jest je nietrudno, natomiast sklepy z alkoholem to
często niepozorne lokale, jednak oszyldowanie nie pozwala ich nie zobaczyć.
Napisy są wielkie i ostentacyjne, i często prowizoryczne do granic możliwości.
Ponieważ sklepów jest bardzo dużo, korzystają z nich głownie okoliczni
mieszkańcy, więc tak ostentacyjne być nie muszą, bo oni i tak tam trafią.
W gęstej, miejskiej zabudowie sklep z
alkoholem można znaleźć w promieniu około 100 metrów.