[skan z książki: Wojciech Wilczyk Eternit, Lampa i Iskra Boża, Warszawa 2002, str. 54]
Tak mi się skojarzyło z tym wszystkim co się teraz dzieje na wschodzie Ukrainy... Skojarzyło niedobrze, bo przed oczami stanęła mi cała wojenna machina, którą - wprawdzie w stanie pokojowym - miałem okazję obserwować podczas spełniania "zaszczytnego obowiązku" (maj 1987 - kwiecień 1988).
Kilka przypisów. Opisana w wierszyku historia jest autentyczna, aczkolwiek wydarzyła się tak naprawdę rok wcześniej i nie w Żaganiu (jak wskazywałby numer jednostki wojskowej), ale w tzw. "Zmechu" we Wrocławiu. Dlaczego dokonałem takiej podmiany, nie mam teraz pojęcia... Występujący w tekście oficer to postać realna, chociaż na potrzeby utworu awansowałem go o jeden stopień. Czteromisięczny pobyt we Wrocławiu nie był dla mnie jednak aż tak uciążliwy, ponieważ przed poborem dobry znajomy zaopatrzył mnie w porcję szczytów canabis indica ze swojego ogródka, więc wojenną rzeczywistość oglądałem ze sporym dystansem (koledzy z "izby żołnierskiej" zachodzili w głowę, jak to się dzieje, że popołudniami jestem narąbany, a nie czuć ode mnie alkoholu...).
I tu przypomniała mi się jeszcze inna historyjka. W parku maszynowym naszej jednostki obok złomu typowego dla wojsk Układu Warszawskiego, stał jeden nowiutki T-72 (był to jedyny pojazd, którego nie można było fotografować). Więc przy okazji jakiejś uroczystości wypatrzyłem pułkownika od broni pancernej i zapytałem go o szanse takiej maszyny w przypadku konfrontacji z natowskim Leopardem 2. Pułkownik popatrzył na mnie drwiąco (oczywiście zwracałem się do niego per "obywatelu pułkowniku") i rzekł zawieszając głos, tak jakby się krztusił: "Podchorąży... podchorąży... kurwa jego mać... podchorąży... jak was kurwa Leopard namierzy... to macie piętnaście sekund, żeby wy-pier-da-lać!".