wtorek, 14 czerwca 2016

Znaczna obecność doktorantek komentujących naszą super-ambitną lirykę

Grzegorz Wróblewski w najnowszym wpisie na swoim blogu MATRIX bardzo celnie scharakteryzował pewien, coraz bardziej dający znać o sobie młodoliteracki fenomen. Myślę, że warto zapoznać się z jego głosem, do czego Państwa niniejszym zachęcam, wklejając poniżej fragment matrixowego posta!

Co zrobić z tymi nieszczęsnymi procentami? Dla mnie to bardziej kwestia cywilizacyjna, coś dotyczącego psychologicznej (ekonomicznej?) kondycji wspólnoty (made in PL)… Jasne, trzeba walczyć z patriarchatami (i agresywnymi matriarchatami również!). Gangbang powinien być zakazany. Ale wtedy przeniósłby się z domów kultury do drapiącej w łydki krainy jałowca. Wprowadzić postulowany, sztuczny podział 50:50% – w konkursach poetyckich/prozatorskich, jurorowaniu, publikacjach, w redakcjach pism, na festiwalach, przy rozdawaniu laurek i medalionów? Dla mnie to mogą być nawet proporcje 99:1 (czy dowolne inne) na korzyść dziewczyn. Wszystko jedno! I tak mielibyśmy do czynienia z ponurą grafomanią i z tradycyjnym rozdaniem kart, z określonymi aktywistami przy wodopoju. Podczas tej „debaty” w pismach online i na FB, ktoś zwrócił uwagę na dość znaczną obecność doktorantek komentujących naszą super-ambitną lirykę. Udupiono go wtedy dość konkretnie, żeby nie mieszał kwestii ilości kobiet/mężczyzn, zajmujących się krytyką literacką, z ilością/proporcjami samych piszących-publikujących wiersze. Oczywiście nie chodziłoby tu o jakieś zasadnicze roszady. W krytyce też zapewne mamy do czynienia z przewagą facetów. Chodzi o jeszcze inne „intrygujące” zjawisko. Klany/klony działają dość sprytnie! Model nie jest jakiś przybunkrowany, każdy o tym doskonale wie… Co druga doktorantka/doktorant zaczynają zazwyczaj od pisania recenzji (pod bacznym okiem swoich ukochanych habilitantek/habilitantów czy profesorek/profesorów, „docentów”, jak ich z zadumą określano na Dolnym Mokotowie), a następnie… sami zaczynają produkować poezję & prozę (oczywiście „eksperymentalną”). Jako początkujące krytyczki/krytycy (potem stają się coraz bardziej rozpoznawani w środowisku), jako ludzie jakoś tam odpowiedzialni za kariery artystyczne poetek/poetów, mają genialną pozycję startową. Są nietykalni. Tworzą poezję i ją jednocześnie dołują (bądź namolnie liżą). Na temat ich własnej poezji/prozy wypowiadają się (reguła gry) zaprzyjaźnione doktorantki/doktoranci (promotorki/promotorzy). Nie chodzi mi o jakość produkcji (przykładów jest tak dużo, że nie mamy tu po co dochodzić do kwadratowych wniosków), czy o jakiś inny „zakaz”. Myślę jednak, że jeśli w tak konkretny sposób (statystyka, socjologia) chciałoby się zbadać proporcje kobiet-mężczyzn na literackim rynku, to analogicznie powinno się dokonać innej, dość prostej łamigłówki. Sprawdzić, ile osób zajmujących się krytyką, jednocześnie trudni się poematami (czy plagiatami Kosmosu). Mielibyśmy chyba odjechane rezultaty. Doktorantki-doktoranci-promotorki & promotorzy-złote-wstążki, poetki bez wąsów i poeci z brodami-jałowiec. To ci sami ludzie… Grupa 200-201,5 (?) cholernie zaangażowanych/progresywnych, rozbijających czołem lodowce osób, tak dzielnie i nowatorsko działających na rzecz polskiej poezji współczesnej. Zupełnie jak u Jelcyna (rymy) – Rodzina. Podobny krajobraz istnieje prawdopodobnie w każdym zakątku globu, nie można jednak o tych wszystkich mechanizmach zapominać. I w ten okrutny sposób możemy bawić się ciągle. Idzie zima, a śniegu ni ma. Taki tego rezultat.