wtorek, 30 listopada 2010

A majse

Teraz z zupełnie innej bajki. Także całkiem dosłownie. Bo „A majse” to właśnie bajka i tytuł książeczki dla dzieci, wydanej przez Żydowskie Stowarzyszenie Czulent.
Do której… zrobiłem przekłady wierszy dla dzieci pisanych w jidysz. Oczywiście na podstawie tzw. „rybki”, czyli tłumaczenia filologicznego, autorstwa Emanuela Elbingera.
Wiersze: Lejba Kwitko, Kadii Mołodowskiej, Idy Maze, Icchoka Lejbusza Pereca i anonimowego autora ludowego.
Książka jest sporych rozmiarów (30x31cm) i ma bardzo ładną oprawę graficzna, autorstwa Urszuli Palusińskiej. Poniżej wiersz Idy Maze pt. „Grager” (grager to kołatka) odnoszący się do święta Purym.




sobota, 27 listopada 2010

w TEJ! oplsce


Zasadniczo nie zamieszczam komentarzy anonimów, ale ten ostatni wzruszył mnie do łez. Brzmi następująco:

fotografia w TEJ! oplsce zaczęła się od Wilczyka

I jak się tu nie wzruszyć? Rozumiem, że to nie dysleksja czy dysgrafia, lecz silny stan emocjonalnego pobudzenia uczynił z Polski oplskę i pokiereszował ortografię oraz interpunkcję ;)
Na osłodę autorowi tego komentarza dedykuję zdjęcie, którego autorem jest J Bennett Fitts, zaś jego tytuł to Car as Sculpture.

J Bennett Fitts, cyklu Images from the Center of the Contiguous United States

Zastanówmy się, czy rzeczone zdjęcie powstało przed moim Życiem po życiu (2004-2007), czy też już po? Kwestia pierszeństwa to jeden z dyżurnych argumentów w dyskusji nad nowym dokumentem” w Polsce (od razu uprzedzam, że dla mnie nie).

Życie po życiu/Life after life, 2005

czwartek, 25 listopada 2010

Les rites de passages. Fúnebre.


Przemysław Pokrycki, „Rytuały przejścia”, 2006

Napisałem właśnie tekst dla najnowszej edycji Kwartalnika Fotografia, w której będzie miała miejsce prezentacja zdjęć Przemysława Pokryckiego z jego projektu „Rytuały przejścia” (zdjęć obrzędów pogrzebowych, bo numer śmierci ma dotyczyć). Pierwsza pokaz fotografii z tego cyklu miał miejsce w 2006 w CSW Zamek Ujazdowski na wystawie „Nowi dokumentaliści”, z tym, że funeralia akurat reprezentowała właśnie powyższa fotografia (z tego co pamiętam, specjalnie na tę wystawę zamówiona przez jej kuratora - Adama Mazura). W międzyczasie realizowany przez Pokryckiego cykl mocno się rozrósł, zaś „sekcja pogrzebów” zyskała kapitalne uzupełnienie po katastrofie pod Smoleńskiem, kiedy fotograf miał okazję wykonać zdjęcia ceremonii celebrowanych w szeroko rozumianej sferze publicznej.

Przemysław Pokrycki, „Rytuały przejścia”, 2008

Myślę, że projekt ten można rozpatrywać, jako działanie nie tylko na poziomie wizualnym (bardzo atrakcyjnym dla oka), ale też rodzaj eksploracji o antropologicznym charakterze, do czego zresztą zdecydowanie uprawnia nazwa serii Les rites de passages, pożyczona od tytułu głośnej rozprawy naukowej francuskiego antropologa Arnolda van Gennepa. Tytułowe „rytuały przejścia” dotyczą oczywiście także (a nawet bardzo) sfery polityki. Żołnierze polegli w trakcie neokolonialnej misji wojskowej w Afganistanie, ofiary katastrofy Tu 154M, chowane są według ceremoniału państwowego, na który istotny wpływ ma silna pozycja Kościoła Katolickiego, w naszym podobno neutralnym światopoglądowo państwie.

„Rytuały przejścia” Pokryckiego to jeden z najciekawszych projektów, które po 2000 powstały w polskiej fotografii w ramach nurtu, całkiem trafnie nazywanego „nowym dokumentem”.

Przemysław Pokrycki, „Rytuały przejścia”, 2010

Przemysław Pokrycki, „Rytuały przejścia”, 2010

Przemysław Pokrycki, „Rytuały przejścia”, 2010

Przemysław Pokrycki, „Rytuały przejścia”, 2010

Przemysław Pokrycki, „Rytuały przejścia”, 2010

Przemysław Pokrycki, „Rytuały przejścia”, 2010

poniedziałek, 22 listopada 2010

Katowice-Szopienice, Huta Uthemann, 16.03.2005


Katowice-Szopienice, hala huty cynku Uthemann, 16.03.2005

Ten post specjalnie dla >>> gorniczy.blogspot.com. Hala Huty Uthemann w końcówce zimy 2005. Na zewnątrz roztopy, natomiast w środku zadziwiająca cisza i pustka (sprawdziłem w komputerowym kalendarzu, była to środa). Chociaż efekty działań złomiarzy widać gołym okiem. Kilka miesięcy później z hali i zpiecy muflowych do wytopu cynku zostało rumowisko. W swojej książce Czarno-Biały Śląsk, przypisałem temu miejscu błędną nazwę, istniejącej w sąsiedztwie Huty Wilhemina (zlikwidowanej w 1928). Ale podczas oglądania stron internetowych poświęconych Górnemu Śląskowi, przekonałem się, że nie tylko ja popełniłem ten błąd.

Katowice-Szopienice, hala huty cynku Uthemann, 16.03.2005

piątek, 19 listopada 2010

Kaza ve Kader

  
Ali Taptik, z cyklu Kaza ve Kader 2004-2008

Czyli „Przypadek i przeznaczenie”, cykl Ali Taptika, który przyszedł mi do głowy w kontekście Stambułu i niedawnej wystawy w CSW Zamek Ujazdowski (w której zresztą turecki fotograf uczestniczył). Razem braliśmy w 2008 w przedsięwzięciu o nazwie „Cities on the Edge” w Liverpoolu, ale do bezpośredniego spotkania wtedy nie doszło (szkoda). „Kaza ve Kader”, to seria z lat 2004-2008. Podoba mi się układ tej wizualnej narracji, złożonej z 41 kadrów, choć trochę przeszkadza widoczna na zdjęciach winieta. Robi na mnie wrażenie jej egzystencjalny wydźwięk, irytuje natomiast ściemnienie na rogach klatki (optymista zwróciłby uwagę na  jaśniejszą część centralną kadru ;), co przypomina efekt uzyskiwany przy pomocy plastiku wytłoczonego w kształt aparatu, nazywanego powszechnie Holgą (całe bataliony polskich fotografów sięgają po tę kamerę, chcąc ukazać fotografowane motywy np. „od mniej banalnej, bardziej poetyckiej i melancholijnej strony”…). Ali Taptik nie używa jednak tego badziewia, a swe zdjęcia wykonuje m.in. Fujicą 645, wielkim formatem, natomiast winietka dodana jest w postprocesingu. O ile zabieg te mnie nie przekonuje, to same zdjęcia, kadry, dobór motywów, wreszcie złożenie w sekwencje, przeciwnie i jak najbardziej.

Ali Taptik, z cyklu Kaza ve Kader 2004-2008

Ali Taptik, z cyklu Kaza ve Kader 2004-2008

Ali Taptik, z cyklu Kaza ve Kader 2004-2008

Ali Taptik, z cyklu Kaza ve Kader 2004-2008

Ali Taptik, z cyklu Kaza ve Kader 2004-2008

Ali Taptik, z cyklu Kaza ve Kader 2004-2008

wtorek, 16 listopada 2010

Nowa Warszawa


Jędrzej Sokołowski, z cyklu „Nowa Warszawa”, 2010

Myślałem już, że w polskiej fotografii nic nie jest mnie w stanie zaskoczyć, a tymczasem na portalu Fotopolis, zobaczyłem wczoraj informację o finisażu wystawy Jędrzeja Sokołowskiego zatytułowanej „Nowa Warszawa”. Jest to (czy raczej była) prezentacja projektu, którego tematem są warszawskie suburbia. Zdjęcie podwieszone do artykułu wydało mi się być ciekawe, więc poszperałem trochę w sieci i znalazłem jeszcze kilka panoramek, autorstwa Sokołowskiego (jak się słusznie domyśliłem, syna Juliusza). Z informacji podanych na Fotopolis wynika, że po tym finisażu, zdjęcia będzie jeszcze można zobaczyć w redakcji Res Publiki Nowej, ale tylko do 23 listopada. Szkoda, bo wybieram się do Warszawy dopiero 29 na promocję „Kalwarii” w galerii „Asymetria”, więc nie będę miał okazji zobaczyć ich w realu. 
I przy tej okazji, przypomniałem sobie, jak fotografowie starsi ode mnie mniej więcej o dekadę, kwestionują istnienie w Polsce „nowego dokumentu”, przypisując jednocześnie palmo pierwszeństwa w tym względzie autorom wywodzącym się nurtu z fotografii elementarnej (sic!). Otóż bardzo się w tym punkcie mylą. Ich twórczość dla polskiego „nowego dokumentu”, nie jest żadnym punktem odniesienia (no chyba, że w negatywnym znaczeniu). Owszem, w okolicach millenium, pojawiło się kilka obszerniejszych projektów fotograficznych „starych dokumentalistów” (jak ich roboczo nazwałem, w eseju przygotowanym na ubiegłoroczną sesję IHS w Warszawie), był to jednak prawdziwie łabędzi śpiew tego nurtu.

poniedziałek, 15 listopada 2010

Nie jesteśmy, kurwa, u siebie…


No tak, niedawne podróżowanie w nie ogrzewanych wagonach PKP Intercity (ale niejako w zamian pierwszą klasą, przemianowaną na dwójkę…) dało w końcu znać o sobie i rozłożyły mnie zatoki. Więc siedzę w domu, łykam różne świństwa i przeglądam internet. I na portalu Krytyki Politycznej, znalazłem świetny felieton Kai Malanowskiej pt. „Nie jesteście, kurwa, u siebie”. Opisana tam sytuacja czeczeńskiej imigrantki (opiekującej się dwojgiem dzieci swojej córki), którą warszawska spółdzielnia mieszkaniowa chce usunąć wynajmowanego legalnie mieszkania, jakoś mnie nie zdziwiła. Szczególnie w kontekście przeżywanego od komunikacyjnej katastrofy pod Smoleńskiem, prawdziwego „narodowego przebudzenia” (mój znajomy z Berlina, od razu wyłapał wśród „obrońców krzyża” pod pałacem prezydenckim transparenty z hasłem Polsko obudź się!, brzmiące dziwnie znajomo – członkowie Sturmabteilungen dźwigali podczas swoich pochodów proporce z napisem Deutschland Erwache!). No i te marsze z pochodniami zwolenników kato-prawicy, marsze pod pomnik Romana Dmowskiego sympatyków dwóch neonazistowskich ugrupowań, które co ciekawe, działają całkowicie legalnie…

niedziela, 14 listopada 2010

Palestyna


Michał Cała, z cyklu „Śląsk”, Sobięcin, 1979

Pociąg TLK z Poznania do Krakowa, dystans 429 kilometrów „połyka” w siedem i pół godziny… Tempo doprawdy atomowe. Zdezelowane wagony z lat 80. ubiegłego wieku, pomalowano w niebiesko-srebrne barwy spółki Intercity i do tego właściwie sprowadziła się modernizacja tego taboru. Wracając dzisiaj ze stolicy Wielkopolski, po raz kolejny w ciągu krótkiego czasu, obserwowałem tereny Górnego Śląska. Tym razem światło było bardzo ostre, tzw. „blacha”. Mijając pozostałości huty cynku „Wilhelmina” w Katowicach-Szopienicach (spostrzegłem teraz, że w dawnym budynku administracyjnym z tą charakterystyczną wieżyczką po środku, wszystkie okna zasłonięto deskami) przypomniałem sobie zdjęcia Michała Cały, który fotografował Górny i Dolny Śląsk w pierwszej połowie lat 80. W krakowskiej Galerii ZPAF, która mieściła się wtedy na ulicy św. Anny, widziałem te zdjęcia po raz pierwszy i zrobiły na mnie wtedy kolosalne wrażenie (po prostu nikt z szanownego grona fotografików-fafików-zpafowych, takich tematów wówczas i w taki sposób nie podejmował). Po latach nakładem Galerii Zderzak ukazała się książka Cały pt. „Śląsk”, niestety nie do końca poprawnie wyprodukowana. Z zamieszczonego tam zestawu zdjęć, bardzo lubię fotografię przedstawiającą elektrociepłownię „Victoria”, którą autor „Śląska” zdjął zimową porą z sąsiadującego z nią wzniesienia przy pomocy teleobiektywu. W 2003 kiedy w Zderzaku kuratorowałem wystawie „Fotorealizm”, „Viktoria” pojawiła się w secie zdjęć autorstwa Andrzeja Ślusarczyka, jakie wybrane zostały z jego projektu „Wałbrzych-powidoki”. W tym wypadku, autor wspomnianej fotografii posłużył się też teleobiektywem, a było to trzystupiędziesięcio-milimetrowe szkło, podpięte do jego Mamiy RB67 (Michał Cała fotografował małym obrazkiem). No i teraz na jesieni (czyli jak najbardziej teraz) w wydawnictwie Fine Grain Jerzego Piątka, mają się wreszcie ukazać wałbrzyskie powidoki Andrzeja Ślusarczyka (wcześniej album był zapowiadany na jesień 2009), z czego już się bardzo cieszę! Tytułowy Sobięcin, czyli dzielnica Wałbrzycha, ze względu na specyficzne sposoby zachowań miejscowej ludności, popularnie nazywany jest „Palestyną” i stąd właśnie nazwa tego posta.

Andrzej Ślusarczyk z cyklu „Wałbrzych-powidoki”, 1999

piątek, 12 listopada 2010

Hometown Zielińskiego


Krzysztof Zieliński z cyklu Hometown, 23.12.2000

Przygotowując się do jutrzejszych zajęć w Poznaniu, oglądałem sobie zdjęcia Krzysztofa Zielińskiego z cyklu „Hometown”. Ta seria z lat 2000-2003 niestety nie doczekała się albumu, a szkoda bo fotografie znakomite, w ogóle podejście i sposób prezentacji tematu, jakim było rodzinne miasto autora - Wąbrzeźno. Zieliński miał mocne wejście z tym projektem, najpierw wystawę w Galerii Zderzak (2001), a potem pokaz całości cyklu w Zachęcie (2004). Co ciekawe, rodzimi komentatorzy w jego przypadku, wskazywali na uzależnienie od… Becherów (sic!), czy wręcz nazywali jego serię „postbecherowszczyzną” (sic!). Jak widać, zaistnienie fotografa w komercyjnej galerii, handlującej wtedy z powodzeniem sztuką współczesną, dla kilku osób było trudne do przełknięcia. Poza tym, w tamtym okresie w Polsce osobom komentującym zawodowo zdjęcia, fotograficzny dokument niejako „automatycznie” kojarzył się z becherowskimi typologiami (per analogiam do wykładu pojęcia „automatyki” w tym starym kawale wojskowym...). Jeżeli już, to szukałbym raczej delikatnych analogii u Stephena Shore’a, np. w „American Surfaces” lub „Uncommon Places”, ale nie idących zbyt daleko. Myśląc o publikacji książkowej, Zieliński wykonał makietę książki, tzn. zrobił skład, layout, wydrukował to wszystko i zszył jak prawdziwy album. Całość prezentowała się świetnie, jednak do publikacji nie doszło (i pewnie już nie dojdzie?). Szkoda.

Krzysztof Zieliński z cyklu Hometown, 21.10.2000

Krzysztof Zieliński z cyklu Hometown, 13.02.2000

Krzysztof Zieliński z cyklu Hometown, 02.06.2002

Krzysztof Zieliński z cyklu Hometown, 17.02.2000

Krzysztof Zieliński z cyklu Hometown, 16.03.2003

Krzysztof Zieliński z cyklu Hometown, 25.12.2000

czwartek, 11 listopada 2010

PO DEBACIE W CSW


Łukasz Baksik, z cyklu „Macewy codziennego użytku”

Dyskusja poświęcona projektowi „Macewy codziennego użytku” Łukasza Baksika, odbyła się bez udziału Mikołaja Grynberga. A dalej już zgodnie z zapowiedziami. Rozmowę bardzo sprawnie poprowadziła profesor Joanna Tokarska-Bakir w wypełnionej do ostatniego miejsca sali KinoLabu. Przy okazji tego spotkania (oczywiście przed debatą), mogłem osobiście jej podziękować za tekst (wspaniały!) do drugiego wydania albumu „Niewinne oko nie istnieje”, które już 16 listopada idzie do druku. Pod koniec spotkania, kiedy doszło do dyskusji z zabierającymi głos osobami z widowni, pojawiła się kwestia, jak należy traktować sam fakt tego „codziennego użytkowania” macew, jako cembrowin, krawężników, płyt chodnikowych, budulca stodół i domów, kół szlifierskich etc. (by wymienić te najczęstsze zastosowania żydowskich kamieni nagrobnych, widoczne na fotografiach Łukasza Baksika). Tzn. czy jako „profanację”, akt o „rytualnym” charakterze, czy tylko rodzaj bezmyślnego działania. I co ciekawe, uczestnicy debaty, nie mieli w tym względzie pomysłu na jednoznaczną interpretację takich poczynań, a mnie się wydaje, że i profanacja, i zachowanie o rytualnym charakterze jak najbardziej wchodzą tutaj w grę.
Bo przecież wystarczy przypomnieć sobie trzystutysięczny nakład antysemickiego i ksenofobicznego tygodnika „Mały Dziennik”, wydawanego w Niepokalanowie przez franciszkanów o. Maksymiliana Kolbego, pisma powszechnie wtedy czytanego. A dodatkowo w składzie narodowościowym II RP, obywatele polscy stanowili 68,9%, zaś zjawiskiem analfabetyzmu dotknięte było 23,1% społeczeństwa (dane ze spisu powszechnego przeprowadzonego w 1931). Nakład i siła rażenia, większa od współczesnych „tygodników opinii”. Czy ludzie wychowani na takiej dawce narodowo-katolickiej ideologii działali potem „nieświadomie” i „bezmyślnie”? A „Mały Dziennik” Kolbego nie był żadnym wyjątkiem, nie tylko wśród tytułów prasy posiadającej kościelne imprimatur.
Druga kwestia poddawana w wątpliwość podczas debaty w CSW, to sprawa towarzyszącej fotograficznym działaniom Baksika inicjatywy o nazwie „Instrukcja powrotu macewy”, którą realizuje fundacja „ę”. Myślę, że to mniej lub bardziej spektakularne przenoszenie kamieni nagrobnych z dróg, podwórek, zakładów szlifierskich, etc., na kirkuty, dokonywane polskich w miasteczkach i wsiach, ma jak najbardziej sens i nie jest bynajmniej (jak to sugerowali niektórzy uczestnicy debaty) rodzajem poprawiania samopoczucia w kontekście rodzimych zaniedbań oraz obojętności wobec Zagłady. Przenoszenie macew na cmentarze, to rodzaj wyznaczenia nowego standardu zachowań lokalnych społeczności, a zarazem istotny znak w warstwie wizualnej. Zastanówmy się, jak na przeciętnego mieszkańca działa widok stodoły zbudowanej z nagrobków, gdzie w ścianach widać kamienie z hebrajskimi inskrypcjami? A jak zmieni się ten komunikat, gdy taki kamień, nawet znacznie okaleczony, powróci na miejsce pochówku?

niedziela, 7 listopada 2010

HOTELOWE KOTY

„Hotelowe koty” Grzegorza Wróblewskiego, czyli zbiór jego wierszy - obejmujący teksty z lat 1980-2010 - wreszcie do mnie dotarły (mam swój mały udział w powstaniu tej publikacji). No więc, otwarłem sobie książkę na „Dolinie Królów” i wybrałem trzy poniższe utwory (dla własnej oraz Państwa przyjemności):


Grzegorz Wróblewski 

NOWE CZASY

Za Ramzesa Wielkiego na pewno
nie siedzielibyśmy przy tym samym
stoliku! – zastraszył mnie blady
mężczyzna z grubym cygarem. Ale
nie jesteś człowieku w Luksorze!
– wtrąciła wytatuowana Helena,
rozejrzała się sprytnie wokoło
i wyjęła ze swojej torby
butelkę spoconej wódki...

PRZYJACIEL CZŁOWIEKA PIES

                                     Aresowi

opowiadam duńskiemu z ogonem
swoją przejebaną historię
jestem pod wpływem Tuborga
mówię Dolny Mokotów
ławka z pewnym napisem
Duchu – król warszawskich stojaków
rozwijam się niespokojnie
a pies merda ogonem
przyjaciel człowieka pies

MOJA ODPOWIEDŹ NA ZEWNĘTRZNY UKŁAD SIŁ

To ja w takim
razie poproszę
o kieliszek

sobota, 6 listopada 2010

Łódź w przelocie

Wczoraj i przedwczoraj.
Nie miałem zbyt wiele czasu, żeby przejść się po znanych mi ulicach w centrum miasta,  ponieważ gros czasu spędziłem nad wprowadzaniem poprawek do drugiego wydania książki „Niewinne oko nie istnieje”. W tej nowej edycji, oprócz przedmów Jacka Michalaka i Corinne Evens z Evens Foundation, pojawi się też tekst Joanny Tokarskiej-Bakir, z czego już się bardzo cieszę (!!!). Ze składu wypadła definitywnie Zduńska Wola (w 100% chybiona atrybucja), a w opisach sfotografowanych obiektów dodałem też nazwy województw, na terenie których są zlokalizowane. No i tyle.
Ponieważ już w drodze do Łodzi zacząłem niefajnie kaszleć, więc podczas przerwy w pracy, przeszedłem się trochę po okolicach siedziby Atlasu (ulica Kilińskiego) w poszukiwaniu apteki. I ze zdumieniem zauważyłem, że np. przy ulicy Rewolucji 1905 (w stronę Piotrkowskiej) mnóstwo domów to pustostany, a w wielu z nich, okna zamurowano pustakami. Zupełnie jak na Górnym Śląsku w latach 90. ubiegłego wieku.

Łódź, dom modlitwy Henocha Bryczkowskiego (ul. Piotrkowska 118) 24.02.2008

czwartek, 4 listopada 2010

MACEWY CODZIENNEGO UŻYTKU – DEBATA


Łukasz Baksik Mur. Kazimierz Dolny, miasto w Lubelskiem. Lata '50 XX w.

Zapraszam wszystkich na debatę w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski (Warszawa, ul. Jazdów 2), w której będę brać udział:

DEBATA, "Macewy codziennego użytku?" 9 listopada, godz. 20.00,
dyskusję, w 72. rocznicę Nocy Kryształowej (9/10.11.1938), z udziałem artystów:
Łukasza Baksika, Mikołaja Grynberga i Wojciecha Wilczyka,
poprowadzi prof. Joanna Tokarska-Bakir

OD ARTYSTY:
Żydowskie nagrobki ozdobione symbolami i inskrypcjami niosą ze sobą informacje o życiu konkretnych ludzi, rodzin, całych sztetli. Ile macew było przed wojną na tysiącu dwustu cmentarzy żydowskich w Polsce trudno dziś policzyć. Może kilkaset tysięcy, może kilka milionów.
Ponad czterysta cmentarzy żydowskich nie przetrwało. Zostały zagospodarowane na osiedla, boiska, wysypiska śmieci czy kopalnię piasku – piach z niej, wykorzystywany do budowy bloków mieszkalnych, miesza się z ludzkimi szczątkami. Na zaledwie stu pięćdziesięciu można znaleźć więcej niż sto nagrobków.
W czasie wojny niemieccy okupanci brukowali nimi podwórka zajmowanych przez siebie budynków, utwardzali drogi, stawiali z nich mury. Tę tradycję kontynuowali po wojnie Polacy. Macewami wyłożyli basen przeciwpożarowy, nasyp kolejowy, brzeg rzeki. Budowali z nich piece, podłogi, krawężniki. W polskich wioskach można znaleźć setki kół szlifierskich zrobionych z macew. Ciągle widać na nich hebrajskie napisy.
Śledzę losy żydowskich nagrobków. W centrum małego miasteczka odnajduję sąsiadujące z komendą policji, strażą pożarną i kościołem gospodarstwo z oborą zbudowaną z macew. Trafiam na katolickie płyty nagrobne, z których ktoś zapomniał zetrzeć hebrajskie litery. Rozmawiam z ludźmi, którzy – świadomi tego, co mają na swoich podwórkach – nie widzą w tym nic niestosownego. Odkrywam historię rodziny rozproszonej po świecie, której jedna macewa pomogła odnaleźć się pięćdziesiąt lat po Holokauście.
„Macewy codziennego użytku” to początek wielkiego projektu. Chcę odzyskać macewy i przenieść je z powrotem tam, gdzie ich miesjce - na cmentarze żydowskie. Wiele z nich będzie wymagała wcześniejszego uporządkowania.
Łukasz Baksik

OD KURATORKI:
Od kilku lat Łukasz Baksik fotografuje macewy. Ich drugie życie. Interesuje go ich wartość użytkowa. Macewy, jako materiał budowlany. Wbrew pozorom, 1700 zdjęć udaje się łatwo usystematyzować. Można podzielić je ze względu na zastosowanie: macewy-mury i cembrowiny, schody, drogi, mała architektura. Macewy – narzędzia. Topografia macew wtórnego użytku: wsie, miasta i miasteczka. Przestrzeń publiczna i prywatna. Ramy czasowe: okupacja/po wojnie. 25 tysięcy kilometrów przekłada się na rzadką kompetencję w dziedzinie budowania. Poprzez swój album, mówi Łukasz, chcę pokazać, że z macew budowano wszystko, do czego potrzebny był kamień. A nawet niepotrzebny. Z macew zbudowano nawet ambonę strzelniczą. Powszechnie wykorzystywano je jako narzędzia. Na wsiach często spotkać można koła szlifierskie, nazywane toczakami, czy proste żarna. W miastach, widywałem macewy - chodniki, macewy – krawężniki, macewy-pergole. Chcę pokazać, że proces przekształcania nagrobków w rzecz użytkową zaczął się w trakcie wojny, ale trwa do dziś. Resztki macew nadal znikają z cmentarzy i są używane jako materiał. (...)
Cmentarz po hebrajsku to "bet chaim" (dom życia). W jidysz - "hajlike ort" (święte miejsce), oraz "gute ort" (dobre miejsce). (...)
Biografia użytkowego przedmiotu – według Lilian Weissberg, badaczki wizualnej strony Holokaustu - trwa tak długo, jak długo ma on zdolność służenia swemu użytkownikowi. Niepokojącym efektem rzeczy zgromadzonych w ekspozycjach muzealnych Zagłady jest odwrócenie tej zależności. Zwiedzający są skonfrontowani z martwymi przedmiotami będącymi w stanie używalności, kiedy zabrano je od ich właścicieli. Zatem rzeczy te powiadamiają, oprócz przekazu o śmierci, o pogwałconej bliskości i sforsowanej separacji z człowiekiem. Ponadto nietrudno spostrzec, iż niezdolność reprezentacji ze strony tych reliktów nie jest całkowita oraz nieodwołalna, ponieważ ich niezatarte jeszcze oznakowania, w wypadku walizek dosłownie zapisane na powierzchni, da się odcyfrować, aby otrzymać ułamek personalnej informacji.
W czasie jednej z podróży, Łukasz z grupą przyjaciół trafił do zagrody w Małopolsce. Łukasz opowiada: Z daleka zobaczyliśmy kamień leżący koło studni. Okazał się jednak zwykłą płytą chodnikową. Jak już odchodziliśmy, w narożniku, po zewnętrznej stronie ogrodzenia zobaczyliśmy okrągły kamień. Biegnąc, wiedzieliśmy już z czego jest zrobiony. Nie pomyliliśmy się. Nagrobek należał do Miriam, zmarłej w 1914 roku, córki ojca, którego imienia się nie dowiemy, bo dokładnie w nie wbity został trzpień korby.
Ewa Toniak

Łukasz Baksik (ur. 1975) jest fotografem. Interesuje go głównie fotografia dokumentalna. We wszystkich jego dotychczasowych projektach, jak Drugie danie po polsku, Zamawiam piwo lub Ludzie placu Nowego, niezwykle ważny był ich aspekt społeczny. Od wielu lat dokumentuje cmentarze żydowskie w Polsce.

Główny mecenas wystawy: TREVOR GILE

Sponsor: Fundacja Współpracy Polsko-Niemieckiej

Patronat honorowy: Naczelny Rabin Polski Michael Schudrich

Organizatorzy:
CSW Zamek Ujazdowski

Partnerzy:
Towarzystwo Inicjatyw Twórczych "ę", Żydowski Instytut Historyczny im. Emanuela Ringelbluma w Warszawie, Tel-Aviv | Cafe + Deli, Krzysztof Bielawski | kirkuty.pl

Patroni medialni:
WAW, Gazeta Wyborcza, WRSZW.PL, Program III Polskiego Radia, Aktivist, Exklusiv, Artinfo.pl, Sztuka.pl, Stolica, Elle Decoration, Fotopolis.pl

Łukasz Baksik Mur. Kazimierz Dolny, miasto w Lubelskiem. Lata '50 XX w.

środa, 3 listopada 2010

Sutra styropianowa


Pidżama Porno, Kraków–Zabłocie, 30.12.1997

W 1997 często fotografowałem punkowy band Pidżama Porno, który rok wcześniej się reaktywował i w SP Records wypuścił płytę „Złodzieje zapalniczek”. W grudniu tego samego roku, następnego dnia po koncercie w krakowskim klubie… (no właśnie, jak on się nazywał?) pojechaliśmy na Zabłocie, wykonać zdjęcie do opakowania ich następnego wydawnictwa pt. „Styropian”. Wymyśliłem sobie, że fotografia ta powinna nawiązywać do okładki „Combat rock” The Clash, a pośrednio też do „Animal Tracks” The Animals. Bocznica kolejowa, prowadząca do dawnej stacji towarowej na Zabłociu wydała mi się być idealnym plenerem, zwłaszcza że z obu stron otaczały ją postindustrialne budynki, niezbyt wysokie, a tory lekko zakręcały w prawo. Zdjęcia robiliśmy rano, zespół był ewidentnie niedospany, pod koniec sesji dodatkowo zaczął padać śnieg, ale kilka klatek wydawało mi się być trafionych. Koniec końców, nic z tej okładki nie wyszło, minęło 13 lat i dotarła właśnie do mnie pocztą kurierską autobiografia Krzysztofa Grabowskiego, czyli Grabaża, pt. „GOŚCIU. AUTO-BIO GRABAŻ”, gdzie na stronie 251 znajduje się rzeczone zdjęcie (tak w ogóle jest 10 moich fotografii) z następującym podpisem: Sesja zdjęciowa do Styropianu, Kraków, 1998, Nawiązaliśmy, oczywiście przekornie, do okładki Combat Rock THE CLASH. No więc, „oczywiście przekornie” przytaczam ten opis. Miejsce gdzie fotografowałem Pidżamę, kompletnie zmieniło swój wygląd. Budynków po lewej stronie już nie ma, po prawej postawiono tandetną deweloperkę dla nowobogackich kredytobiorców, tory bocznicy – jak mi się wydaje – w całości rozebrano.

poniedziałek, 1 listopada 2010

Podgórski cmentarz żydowski w Krakowie


Pochylona macewa grobu Jakóba Chaima Abrahamera, 18.10.2009

Założony w 1887 przez podgórską gminę żydowską na południowym zboczu wzniesienia o nazwie Łysa Góra (do 1915 Podgórze - obecnie dzielnica Krakowa - było osobnym miastem). W latach 30. pod drugiej stronie ulicy Abrahama (przecznica z istniejącej do tej pory ulicy Jerozolimskiej) powstał III cmentarz gminy krakowskiej. Obie nekropolie zostały zdewastowane w czasie okupacji niemieckiej, a ich teren włączono do obozu pracy o nazwie Zwangsarbeitslager Plaszow des SS- und Polizeiführers im Distrikt Krakau, przekształconego później na obóz koncentracyjny Konzentrationslager Plaszow bei Krakau. Nagrobki z cmentarzy zostały wykorzystane do utwardzania dróg i fundamentów obozowych baraków – ocalała jedynie macewa stojąca na miejscu pochówku Jakóba Chaima Abrahamera, zmarłego w 1932 (od kilku lat, przychodzę tu 1 listopada  zapalać lampkę). Monumentalny dom przedpogrzebowy projektu Adolfa Siódmaka, stojący przy Jerozolimskiej, rozkazem Amona Göetha przebudowano na stajnie, oborę oraz chlewy. W 1944 wysadzono w powietrze skrzydło wschodnie i centralną część budynku, pozostawiając człon zachodni mieszczący w piwnicach obozową hydrofornię (rozebrano go w 1947). Znajdujący się obok dom przeznaczony dla pracowników cmentarza, także autorstwa Siódmaka, ocalał do czasów dzisiejszych.

Dawny dom dla pracowników cmentarza i ślad ulicy Abrahama, 18.10.2009

Elementy wysadzonego w powietrze domu przedpogrzebowego przy ulicy Jerozolimskiej, 18.10.2009