Jakiś czas temu w krakowskiej księgarni Massolit kupiłem album Dirka Reinartza, zatytułowany „Deathly Still, pictures of concentration camps”. Książka wydana przez Scalo, c/o Distributed Art Publischers, jest reedycją publikacji Steidla z 1995 roku (w niemieckiej wersji tytuł brzmi Tottenstill). Wystawa prezentująca materiał z albumu zaliczyła prawdziwe tourne po świecie i – jak czytam teraz w biografii tego zmarłego pięć lat temu artysty – prezentowano ja także galerii Kordegarda w Warszawie (07.05.- 04.07.1995), co wówczas zupełnie uszło mojej uwadze.
Gross Rosen (Rogoźnica) 1992
Dirk Reinartz pracował na tym projektem w latach 1987-1993 i w jego ramach wykonał zdjęcia na terenach 24 nazistowskich obozów koncentracyjnych oraz ośrodków zagłady w Polsce, Niemczech, Austrii, Francji, Belgii, Holandii oraz Czechosłowacji. Fotografia znajdująca się na okładce, to spojrzenie z okna budynku wartowni-bramy w Gross Rosen (Rogoźnica), na teren byłego obozu. Obiekt ten, ozdobiony od strony zewnętrznej napisem ARBEIT MACHT FREI, obok wyposażonych w identyczne hasło bram Oświęcimia i Dachau, stał się jedną z tych ikon nazistowskiego sytemu obozów pracy przymusowej, gdzie odwiedzający je współcześnie turysta „koniecznie musi wykonać sobie zdjęcie” (by przywołać kadry z nagrodzonej w World Press Photo serii Rogera Cremersa).
Projekt Dirka Reinartza to artystyczna dokumentacja miejsc zbrodni, wizja lokalna w pół wieku po jej popełnieniu. Pora roku zwykle jesienna, jesienno-zimowa, wczesnowiosenna, dzień raczej pochmurny lub deszczowy (choć zdarzają się też kadry z mdławo-mglistym słońcem), skala tonalna konsekwentnie spłaszczona w stronę szarości i słabego kontrastu. Zdjęcia niemieckiego fotografa mówią o ciągłej obecności, niezmiennym trwaniu takich miejsc w otaczającej nas rzeczywistości, choć w przypadku obozów zagłady z terenów Polski – by posłużyć się określeniem Claude Lanzmanna – jest to raczej tylko poruszanie się po „śladach śladów”. Dobrze też, że autor Śmiertelnie martwych natur unika „impresyjnego” stylu fotografów prasowych (sam publikował w periodykach takich jak Life, Fortune, Spiegel lub Zeit), gdzie w przypadku np. Auschwitz rozmazana wieża strażnicza na drugim planie, fotografowana jest przez drut kolczasty ogrodzenia (lub przy odwrotnym sfokusowaniu, najlepiej o zachodzie słońca pod światło), choć trzeba też powiedzieć, że kilka kadrów w tym stylu w książce się znalazło.
Od razu muszę jednak wprowadzić pewną korektę, dotyczącą tej – jak napisałem wcześniej - „ciągłej obecności, niezmiennego trwania”. To nie do końca tak jest, bo proces entropii dotyka wspomniane miejsca, tak zresztą jak i nas oraz otoczenie, w którym żyjemy. W tym sensie drobiazgowa dokumentacja Reinartza, jest bardzo istotnym zapisem obrazu z obszarów zbrodni. Oczywiście, zamordowanych tam ludzi upamiętniają też pomniki stawiane od późnych lat 50., lecz monumenty te mówią zwykle więcej o budowniczych oraz o czasach, w których je wybudowano, niż o samej tragedii.
Kulmhof (Chełmno) 1993
Dobrym przykładem może być tutaj najświeższa realizacja na terenie byłego obozu śmierci w Bełżcu. Monumentalny betonowy korytarz zagłębia się w kierunki miejsca, gdzie zlokalizowane były komory gazowe (to chyba jakieś dalekie echo projektu Lebeskinda z Muzeum Żydowskiego w Berlinie?). Wszechobecny beton i sterczące z niego zardzewiałe druty zbrojeniowe, wielkopiecowy żużel wysypany na miejscu masowych grobów (oznaczonych ciemniejszym kolorem), słowem: beton, żelbeton i patos! Tymczasem na zdjęciu Reinartza możemy zobaczyć kolejowe rozjazdy prowadzące kiedyś do obozu oraz budynek dawnej lokomotywowni, która w czasie istnienia Sonderkommando Belzec der Waffen-SS pełniła funkcję sortowni zrabowanego mienia ofiar (stoi do dziś, ale z zapadniętym dachem). Na fotografii z Sobiboru widzimy polanę, gdzie mieścił się Totenlager, zarastającą sosnowym młodnikiem, co chyba najtrafniej oddaje istotę nazistowskiego pomysłu na „ostateczne rozwiązanie”.
Dirk Reinartz zrealizował swój projekt w końcówce pierwszej fali zainteresowania Zagładą, wywołanej m.in. przez film Claude Lanzmanna „Shoah” (początek realizacji 1974, premiera 1985) i książkę Gitty Sereny „W stronę ciemności” (wyd. 1974), zawierającą rozmowy z Franzem Stanglem, komendantem Sobiboru i Treblinki. Podobnie jak Lanzmann, który całkiem słusznie nazywa swój dokumentalny film dziełem sztuki, zdecydował się na prosty reporterski zapis, pozbawiony estetyzujących zabiegów, które są zmorą współcześnie powstających przedsięwzięć artystycznych, dotykających tej tematyki.
Dirk Reinartz zrealizował swój projekt w końcówce pierwszej fali zainteresowania Zagładą, wywołanej m.in. przez film Claude Lanzmanna „Shoah” (początek realizacji 1974, premiera 1985) i książkę Gitty Sereny „W stronę ciemności” (wyd. 1974), zawierającą rozmowy z Franzem Stanglem, komendantem Sobiboru i Treblinki. Podobnie jak Lanzmann, który całkiem słusznie nazywa swój dokumentalny film dziełem sztuki, zdecydował się na prosty reporterski zapis, pozbawiony estetyzujących zabiegów, które są zmorą współcześnie powstających przedsięwzięć artystycznych, dotykających tej tematyki.