poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Gdańsk, ulica Łąkowa



na Dolnym Mieście, maj 2008. Po powrocie z Liverpoolu wziąłem się za fotografowanie Gdańska, do czego zobowiązywał mnie podpisany kontrakt projektu „Cities on the Edge”, poświęconego portowym miastom „po przejściach”. Tymczasem dzielnica Nowy Port, którą sobie upatrzyłem podczas wcześniejszego, marcowego rekonesansu, została całkowicie zasłonięta przez liście rosnących tam kasztanów. Tzn. zasłoniły one skutecznie elewacje parterowych domków i uniemożliwiły też wykonanie kilku zaplanowanych ujęć tamtejszych ulic w zbieżnej perspektywie. Co robić, kręciłem się zrezygnowany po Gdańsku i trafiłem wreszcie przypadkowo na Dolne Miasto, które jest o właściwie o rzut beretem od odpicowanej pod kątem turystów starówki, ale trzeba pokonać ruchliwą ulicę Podwale Przedmiejskie, która przechodzi w tamtym miejscu w Ułańską.
No więc, po wstępnym, późno popołudniowym rekonesansie, następnego dnia wcześnie rano pojawiłem się na Łąkowej (miałem też wtedy światło po właściwej stronie) i zacząłem fotografowanie. Ta podupadła dzielnica Gdańska nie pojawia się oczywiście w turystycznych folderach i w ogóle - wizualnie/fotograficznie jest dość słabo reprezentowana.
Widoczny na fotografii nienaturalnie wąski budynek pod numerem 14 na Łąkowej, wystający jak samotny trzonowiec w szczęce kogoś cierpiącego na paradentozę, wydał mi się ciekawym motywem. Rozstawiłem i wypoziomowałem statyw. Do mojego hasselblada 500 C/M miałem podpiętego distagona 40 CH via zeissowski shift-converter, co w efekcie dawało ogniskową 60mm. Przysziftowałem mocno w górę, tak jednak aby w dolnej części kadru mieć widoczny też uliczny bruk z torami nieczynnej linii tramwajowej. I czekałem.
Najpierw z okna na pierwszym piętrze wyglądnął mężczyzna, który rękami oparł się o niski parapet. Zrobiłem zdjęcie i przekręciłem korbkę naciągu filmu. Potem z drzwi sklepu pod 13 wyszedł drugi i stanął tyłem w sąsiadującej bramie (prawdopodobnie otwierał zamek), nacisnąłem spust migawki po raz drugi.
Mimo że – jak myślę - zdjęcie jest OK. i weszło do zestawu wystawowego, podsumowującego projekt oraz także do wydanego przy tej okazji albumu, to jednak chodząc wtedy z aparatem po Gdańsku, po ulicy Łąkowej, Stefana Jaracza, Lisiej Grobli, Jakuba Wejhera i wielu innych, nie odstępowało mnie uczucie, tak celnie wyrażone przez Rona Padgetta w jego słynnym wierszu (niektórzy nazywają go sonetem) NOTHING IN THAT DRAWER. A do którego równie celnie nawiązał Grzegorz Wróblewski w swej ODZIE DO RONA PADGETTA, którą pozwolę sobie przytoczyć poniżej w całości.

***

Grzegorz Wróblewski

ODA DO RONA PADGETTA


Jaki jest ulubiony
i (proszę wybaczyć) co wywarło a co szybko znikło
bo przecież wszystko po czasie tego nie da się niestety uniknąć
rozpad/rozkład/unicestwienie białka i domowego ogniska
Nothing in that drawer.
Nothing in that drawer.
Nothing in that drawer.
Nothing in that drawer.
gdzie się pan wtedy podziewał
kiedy my tutaj wytrwale
Nothing in that drawer.
Odpowiedź natychmiastowa: Ron Padgett
można sprawdzić this is the definitive selection of work
a konkretnie na stronie osiemnastej na dziewiętnastej jest kawałek pod
tytułem Wonderful Things
bardzo ważne author photograph by Patricia Padgett
Nothing in that drawer.
Nothing in that drawer.
Nothing in that drawer.
obserwując niebo i klocki syna córki sąsiada
supermana od 15 lat w policji albo innej miejskiej straży
Nothing in that drawer.
Nothing in that drawer.
albo słuchając chrząszczy (chrząszcze duńskie albo te które nie mają
obywatelstwa znają lub za przeproszeniem nie znają polskich poetów
przypuśćmy że się orientują w polskich poetach urodzonych po 1960 roku
to nie ja wymyśliłem dla mnie mogłoby być spokojnie po Matejce choć Matejko
to nie był podobno poeta ale Matejko to był jednak podobno gdyż nikt tego
tak naprawdę do końca nie wie)
Nothing in that drawer.
Nothing in that drawer.
Nothing in that drawer.
Nothing in that drawer.
skróciłem nieco wersję dlatego chrząszcze zamiast na przykład polityków
myślałem wyłącznie koncentracja i koncentracja i maksymalna koncentracja
o nim