czwartek, 13 października 2011

Wrzawa na Wyspie Muz


Ponieważ dyskusja pod postem Joanny Turek „Czywarto zobaczyć wystawę A.J. Lecha: Cytaty z jednej rzeczywistości. Fotografie zlat 1979 - 2010?” na blogu Wyspa Muz, który poświecony był mojej recenzji wystawy „Cytaty z jednej rzeczywistości” rozrosła się niepomiernie, postanowiłem w osobnym tekście odnieść się do niektórych komentarzy i przy tej okazji wyprostować kilka spraw.

Komentarz Krzysztofa Jureckiego.
Owszem ma rację Krzysztof Jurecki, że w naszych wzajemnych relacjach odnaleźć można ton urazy, jakkolwiek ma ona charakter raczej jednostronny, a cała sytuacja wygląda nieco inaczej, niż ją kurator „Cytatów” przedstawia. Pod względem pielęgnowania uraz i pamiętliwości, Jurecki przypomina mi trochę Prezesa pewnej nacjonal-populistycznej partii, która po raz szósty przewaliła wybory, chociaż – jak usłyszeliśmy tuż po ogłoszeniu wyników – „racja” była znów po jej stronie… Wszystko więc zaczęło się w roku 1999 przy okazji wystawy „Wobec apokalipsy. Pocałunek śmierci”, jaka miała miejsce w BWA w Bielsku-Białej, a której kuratorem był Jurecki, kiedy napisałem zdecydowanie krytyczną recenzję tej ekspozycji do miesięcznika „Art. & Biznes”…
W kwestii braku „stylu” czy też „bezstylowości” tego, co robię, dość wyczerpująco wypowiedział się Adam Mazur na łamach „Obiegu” (Dwugłos na temat wystawyWojciecha Wilczyka „Niewinne oko nie istnieje”). Tekst ten zresztą wydrukowany też został w kwartalniku Fotografia (nr 29/2009), więc daruje sobie ponowne powtarzanie jego trafnych argumentów, odnoszących się zresztą nie tylko do mojej skromnej osoby, ale w ogóle do zjawiska „nowego dokumentu”, którego istoty Jurecki ciągle nie potrafi zrozumieć. Sam na ten temat powiedziałem co nieco podczas konferencji „Archiwum jako projekt”, jaka odbyła się w maju tego roku w Warszawie, podczas wspólnego  wystąpienia z Iwoną Kurz zatytułowanego „Fotografia dokumentalna i archiwum”. Wkrótce zresztą ukazać ma się książka z materiałami posesyjnymi, wydana przez Fundację Archeologia Fotografii.
W „Dwugłosie” Jurecki przywoływał też postać Bogdana Konopki, w roli przykładu artysty i „mistrza”, który ów styl posiada. Nie mogłem wprost uwierzyć własnym oczom, gdy to wtedy czytałem, zwłaszcza, że miałem żywo w pamięci, jego wypowiedź wygłoszoną podczas prelekcji dotyczącej wystawy „XX wiek fotografii polskiej z kolekcji Muzeum Sztuki w Łodzi” w Japonii (Jurecki był jej kuratorem, a miało to miejsce w Bunkrze Sztuki, jesienią 2006 roku), w której to stwierdził ni mniej ni więcej, że „Bogdan Konopka zabrnął ze swoją fotografią w ślepą uliczkę” (sic!).
Na koniec kwestia „kasy”, o której pisze Jurecki z tak trudno skrywanym pożądaniem. Myślę, że jego wypowiedź pokazuje nie tylko rozbrajającą niekompetencję autora, dotyczącą spraw finansowych w przypadku produkcji projektu artystycznego, ale przestają dziwić też w tym momencie ewidentne problemy z budżetem wystawy Lecha.

Komentarz Tomasza Sobieraja.
Muszę przyznać, że o jego artystycznej aktywności, dowiedziałem się dopiero przy okazji dyskusji, jaka zaistniała pod tekstem Joanny Turek. Ponieważ Sobieraj w swym komentarzu przemawia głosem rozżalonego grafomana, więc zgooglowałem autora i po wejściu na jego interentową stronę oraz portal Krytyki Literackiej (którą współredaguje), zapoznałem się z przykładami jego twórczości w sferze wizualnej (fotografia) oraz w dziedzinie słowa pisanego (poezja, proza, krytyka literacka). Ups… Moje przypuszczenia tylko się potwierdziły.

Komentarz Joanny Turek
Ciągle mam wrażenie, że się nie do końca rozumiemy. Mój stosunek do twórczości Andrzeja Jerzego Lecha jest pozytywny, często entuzjastyczny, bardzo rzadko chłodny. Monograficzna, retrospektywna wystawa to dobra okazja, żeby pokazać wielowymiarowy charakter jego artystycznej aktywności. Tak się jednak nie stało. Linia przewodnia ekspozycji przygotowanej przez Magdaleną Świątczak i Krzysztofa Jureckiego, to po pierwsze „sztuka”, pod drugie znowu „sztuka” i po trzecie jeszcze raz „sztuka”. Tymczasem ginie gdzieś po drodze dokumentalny, konceptualny czy koniec końców, egzystencjalny aspekt fotograficznych działań Lecha. Problem ten chyba w końcu dotarł do świadomości Krzysztofa Jureckiego, ponieważ w tekście zamieszczonym wczoraj na portalu O.pl pt. „Pojęcie i przemiany dokumentu w fotografii AndrzejaJerzego Lecha (1978–2011)”, próbuje on zgłębić tytułowe zagadnienie (tak w ogóle, to temat na osobny tekst), szkoda tylko, że na rzeczonej wystawie tych jego przemyśleń nie widać…
W kwestii tych „opłacanych klakierów”, musiałaby zostać podane jakieś konkretne przykłady, bo bez z nich, termin ten przypomina spiskowe teorie dotyczące sztucznej mgły na lotnisku Smoleńsk Siewierny lub odpalenia głowicy termo-barycznej nad kadłubem prezydenckiego Tu-154M… Z czymś takim trudno jest dyskutować. „Wydawnicze sztuczki” natomiast bardzo przydają się w poprawnej edycji książek, zaś brak wiedzy o nich lub niekompetencja w sposobie korzystania, mogą szkodzić „prawdziwej sztuce”, tak jak ma to zresztą miejsce w przypadku katalogu „Cytatów z jednej rzeczywistości”.
Słaby medialny oddźwięk w przypadku ekspozycji Lecha, jeśli weźmiemy tytuły wysokonakładowe, to zjawisko o szerszym charakterze. Po prostu w Polsce nie komentuje się na bieżąco większości wystaw i publikacji, a działy kulturalne w naszych pismach traktowane są jak przysłowiowe „michałki”. Zupełnie inna sytuacja panuje pod tym względem np. w krajach skandynawskich. Mój dobry znajomy mieszkający w Danii i wydający od czasu do czasu książki w języku duńskim, po każdej takiej publikacji ma całoszpaltowe i rzetelnie napisane recenzje.
Ale brak reakcji na artystyczne czy też kuratorskie działania może też wynikać po prostu z ich… bylejakości. W przypadku eksponowanych w kilku komentarzach roszczeń o tym charakterze, przypomina mi się stary kawał z lat 70., w którym Leonid Breżniew modli się do Pana Boga o urodzaj. No i kiedy po spełnianiu kolejnych obietnic wobec Stwórcy, wysokość plonów nie ulega zwiększeniu, Sekretarz Generalny KPZR posyła w niebo serię bluzgów i pretensji. W tym momencie niebo się otwiera i dobry Bóg objawia się mu w swej ludzkiej postaci, mówiąc: Ależ Leonid, ja naprawdę nie jest Ci przeciwny, ale daj mi szansę, raz chociaż porządnie zasiej.
Wracając jeszcze do podnoszonej kilkakrotnie kwestii „klakierstwa”, to niewątpliwie sam problem istnieje, co szczególnie chyba dotyczy artystycznych przedsięwzięć o niszowym charakterze, gdzie mikroskopijne środowisko twórców miesza się z równie niewielką publicznością. Proszę spojrzeć jednak na przykład z własnego podwórka: Tomasz Sobieraj pisze entuzjastyczna recenzję ekspozycji kuratorowanej m.in. przez Krzysztofa Jureckiego, po tym jak ten drugi popełnił równie entuzjastyczny komentarz do katalogu jego wystawy…

Na koniec o terminie fotografik, którego tak namiętnie i konsekwentnie używają; Joanna Turek, Krzysztof Jurecki i Tomasz Sobieraj (chyba nie pominąłem tu nikogo). Myślę, że stosowanie tego słownego kuriozum, stworzonego przez nieszczęsnego Jana Bułhaka i mającego odpowiednik tylko w języku rosyjskim – foto chudożnik, można sobie spokojnie darować w przypadku artysty takiego, jak Andrzej Jerzy Lech (i tu się w pełni zgodzę z Wojtkiem Sienkiewiczem – przy okazji słowne riposty Jureckiego, skierowane    do Sienkiewicza oraz zabierającego też głos w dyskusji Sławomira Tobisa, przypominają żywo żargon tzw. „pisowskich bulterierów”…). Andrzej Jerzy Lech jest fotografem i fotografuje. Zdecydowanie. Natomiast fotografik fotografikuje. A więc zdecydowanie fotografikuje np. Tomasz Sobieraj, a i też – może czytelnicy tego nie wiedzą - Krzysztof Jurecki, stosowne przykłady można podziwiać na jego autorskiej stronie www.