sobota, 17 listopada 2018

"Ryba" po raz drugi

Elizabeth Bishop

                Ryba

Przekład Andrzej Sosnowski

Złowiłam potężną rybę
i trzymałam ją obok łodzi
w pół nad wodą, na moim haczyku
tkwiącym mocno w rogu jej pyska.
Nie walczyła.
Wcale nie podjęła walki.
Zwisał chrapliwy kolos
pokonany i zasłużony,
nieprzyjemny. Tu i ówdzie
jego brązowa skóra zwisała
płatami jak wiekowa tapeta,
a wzorek najciemniej brązowy
był jak tapeta:
zarysy wybujałych zbóż
w plamach i zaniku ze starości.
Usiany był skorupkami pąkli,
ładnych wapiennych rozetek
i pokryty chmarą
maleńkich białych wszy morskich,
a spod jego brzucha zwisały
dwa lub trzy strzępy zielska.
Gdy jego skrzela wdychały
przeokropny tlen
- straszne skrzela,
czerstwe i świeże od krwi,
które mogą tak paskudnie skaleczyć - 
myślałam o brzydkim białym mięsie
ubitym w nim jak pierze,
o dużych ościach i małych, 
od dramatycznych czerwieniach i czerniach
jego połyskliwych wnętrzności,
o różowym pęcherzu pławnym
jak duża piwonia.
Patrzyłam w jego oczy
sporo większe od moich,
lecz płytsze i zażółcone,
tęczówki cofnięte, owinięte
w wytartą cynfolię,
widziane przez grube szkła
ze starej porysowanej galarety.
Odrobinę się przesunęły, lecz nie po to,
by odwzajemnić spojrzenie.
- Z grubsza tak, jak się przechyla
jakiś eksponat ku światłu.
Podziwiałam posępne oblicze,
mechanizm jego paszczęki,
i wtedy zobaczyłam,
że z dolnej wargi
- jeśli to można tak nazwać - 
zawziętej, wilgotnej, morderczej
zwisa pięć starych linek w kawałkach,
a właściwie cztery i stalowy przypon
z krętlikiem wciąż na swoim miejscu,
z całą piątką ich wielkich haczyków,
które zwyczajnie wrosły w jego pysk.
Jedna zielona, wystrzępiona na końcu,
gdzie ją obciął, dalej dwie grubsze
i cienka jak nić czarna,
wciąż skręcona po naprężeniu i cięciu,
kiedy strzeliła, a on pierzchł.
Jak ordery z ich wstążkami,
które siepią się i powiewają,
pięć włosów brody mądrości
wlokła jego obolała szczęka.
Gapiłam się tak i gapiłam,
a triumf powoli napełniał
małą wypożyczoną łódź,
począwszy od kałuży w zęzie
z tęczą rozpostartą przez olej,
dookoła zardzewiałego silnika,
po czerpak z rdzą pomarańczową,
ławki spękane od słońca,
dulki przymocowane sznurkami,
okrężnice - aż wszystko to 
była tęcza, tęcza, tęcza!
I wypuściłam rybę.

Santarém (2018)


                         The Fish

I caught a tremendous fish
and held him beside the boat
half out of water, with my hook
fast in a corner of his mouth.
He didn’t fight.
He hadn’t fought at all.
He hung a grunting weight,
battered and venerable
and homely. Here and there
his brown skin hung in strips
like ancient wallpaper,
and its pattern of darker brown
was like wallpaper:
shapes like full-blown roses
stained and lost through age.
He was speckled with barnacles,
fine rosettes of lime,
and infested
with tiny white sea-lice,
and underneath two or three
rags of green weed hung down.
While his gills were breathing in
the terrible oxygen
− the frightening gills,
fresh and crisp with blood,
that can cut so badly –
I thought of the coarse white flesh
packed in like feathers,
the big bones and the little bones,
the dramatic reds and blacks
of his shiny entrails,
and the pink swim-bladder
like a big peony.
I looked into his eyes
which were far larger than mine
but shallower, and yellowed,
the irises backed and packed
with tarnished tinfoil
seen through the lenses
of old scratched isinglass.
They shifted a little, but not
to return my stare.
– It was more like the tipping
of an object toward the light.
I admired his sullen face,
the mechanism of his jaw,
and then I saw
that from his lower lip
– if you could call it a lip –
grim, wet, and weaponlike,
hung five old pieces of fish-line,
or four and a wire leader
with the swivel still attached,
with all their five big hooks
grown firmly in his mouth.
A green line, frayed at the end
where he broke it, two heavier lines,
and a fine black thread
still crimped from the strain and snap
when it broke and he got away.
Like medals with their ribbons
frayed and wavering,
a five-haired beard of wisdom
trailing from his aching jaw.
I stared and stared
and victory filled up
the little rented boat,
from the pool of bilge
where oil had spread a rainbow
around the rusted engine
to the bailer rusted orange,
the sun-cracked thwarts,
the oarlocks on their strings,
the gunnels – until everything
was rainbow, rainbow, rainbow!
And I let the fish go.

 North & South (1946)

[Przekład Andrzeja Sosnowskiego przepisałem z książki: Elizabeth Bishop, Santarém, Biuro Literackie, Stronie Śląskie 2018, s. 21-23.]