Jędrzej Sokołowski, z cyklu „Nowa Warszawa”, 2010
Myślałem już, że w polskiej fotografii nic nie jest mnie w stanie zaskoczyć, a tymczasem na portalu Fotopolis, zobaczyłem wczoraj informację o finisażu wystawy Jędrzeja Sokołowskiego zatytułowanej „Nowa Warszawa”. Jest to (czy raczej była) prezentacja projektu, którego tematem są warszawskie suburbia. Zdjęcie podwieszone do artykułu wydało mi się być ciekawe, więc poszperałem trochę w sieci i znalazłem jeszcze kilka panoramek, autorstwa Sokołowskiego (jak się słusznie domyśliłem, syna Juliusza). Z informacji podanych na Fotopolis wynika, że po tym finisażu, zdjęcia będzie jeszcze można zobaczyć w redakcji Res Publiki Nowej, ale tylko do 23 listopada. Szkoda, bo wybieram się do Warszawy dopiero 29 na promocję „Kalwarii” w galerii „Asymetria”, więc nie będę miał okazji zobaczyć ich w realu.
I przy tej okazji, przypomniałem sobie, jak fotografowie starsi ode mnie mniej więcej o dekadę, kwestionują istnienie w Polsce „nowego dokumentu”, przypisując jednocześnie palmo pierwszeństwa w tym względzie autorom wywodzącym się nurtu z fotografii elementarnej (sic!). Otóż bardzo się w tym punkcie mylą. Ich twórczość dla polskiego „nowego dokumentu”, nie jest żadnym punktem odniesienia (no chyba, że w negatywnym znaczeniu). Owszem, w okolicach millenium, pojawiło się kilka obszerniejszych projektów fotograficznych „starych dokumentalistów” (jak ich roboczo nazwałem, w eseju przygotowanym na ubiegłoroczną sesję IHS w Warszawie), był to jednak prawdziwie łabędzi śpiew tego nurtu.