Wystawa „Nowych Topografów” miała swe drugie tournee w 2009 roku (a właściwie to trzecie, bo w okrojonej wersji pokazywano ją też w 1981) i dla wielu osób robiących zdjęcia w USA jest ciągle istotną płaszczyzną odniesienia. I nie ma w tym nic dziwnego, ponieważ prace prezentowane podczas tego pokazu, kuratorowanego przez Williama Jenkinsa, mocno siedzą tradycji amerykańskiej fotografii, w tym co robiono w latach 30. i 40. XX w., a także nieco wcześniej - np. w stricte użytkowej działalności z przełomu XIX i XX w. Reasumując, jest tam po prostu do czego nawiązywać.
Na zdjęcia Marka Swoepe'a natknąłem się na stronie Craig Krull Gallery i jego cykl pt. „Los Angeles River” zrobił na mnie największe wrażenie. Prace z tej serii powstawały w latach 2003-2006, czyli dystans czasowy nie jest zbyt duży, natomiast gdyby mówić o „dystansie mentalnym”, jaki dzieli powstające w technice monochromatycznej fotografie z rodzimego podwórka, no to mamy przepaść, albo dostosowując się do amerykańskiej topografii - kanion.
Oczywiście jestem tutaj trochę niesprawiedliwy, bo sam motyw eksploatowany przez Swope'a ma potężny potencjał wizualny (czegoś takiego u nas raczej nie znajdziemy) i też światło na południu USA jest zupełnie inne, ale spróbujmy wyobrazić sobie, jak podobna konstrukcja, zostałaby potraktowana wykonane przez fotografa krajowego? Zamykam oczy i widzę: 1. stykówkę 2. z czarną ramką, 3. zdjęcie ma winietę od przesadnego shiftu, 4. jest sepiowane, 5. przy uważny przyglądnięciu się kadrowi, widać też, że z głębią ostrości jest nie za dobrze - to wszystko w wersji analogowej, „magicznej” też czasem zwaną.
A teraz wersja cyfrowa (przymykam oczy i widzę): 1. średniej jakości wydruk, 2. ze ściągniętym kolorem, 3. z dodaną winietą w Photoshopie, a w wersji bardziej „magicznej” - z fakultatywnie dodanym cyfrowym „ziarnem” lub niebem ściemnionym do intensywności asfaltu, 4. po tym ściągnięciu koloru coś niedobrego dzieje się z kontrastami w cieniach, co przypomina nieco czarno-oślizgłe „efekty” uzyskiwane przez Andrzeja Dragana w przypadku portretów, 5. po uważniejszym przyglądnięciu się kadrowi widać, że jakość wyjściowego pliku nie była najlepsza (do tego - wątpliwa głębia ostrości, etc).
Mark Swope:
Mark Swope, z cyklu Los Angeles River, 2003
Mark Swope, z cyklu Los Angeles River, 2003
Mark Swope, z cyklu Los Angeles River, 2005
Mark Swope, z cyklu Los Angeles River, 2005
Na zdjęcia Marka Swoepe'a natknąłem się na stronie Craig Krull Gallery i jego cykl pt. „Los Angeles River” zrobił na mnie największe wrażenie. Prace z tej serii powstawały w latach 2003-2006, czyli dystans czasowy nie jest zbyt duży, natomiast gdyby mówić o „dystansie mentalnym”, jaki dzieli powstające w technice monochromatycznej fotografie z rodzimego podwórka, no to mamy przepaść, albo dostosowując się do amerykańskiej topografii - kanion.
Oczywiście jestem tutaj trochę niesprawiedliwy, bo sam motyw eksploatowany przez Swope'a ma potężny potencjał wizualny (czegoś takiego u nas raczej nie znajdziemy) i też światło na południu USA jest zupełnie inne, ale spróbujmy wyobrazić sobie, jak podobna konstrukcja, zostałaby potraktowana wykonane przez fotografa krajowego? Zamykam oczy i widzę: 1. stykówkę 2. z czarną ramką, 3. zdjęcie ma winietę od przesadnego shiftu, 4. jest sepiowane, 5. przy uważny przyglądnięciu się kadrowi, widać też, że z głębią ostrości jest nie za dobrze - to wszystko w wersji analogowej, „magicznej” też czasem zwaną.
A teraz wersja cyfrowa (przymykam oczy i widzę): 1. średniej jakości wydruk, 2. ze ściągniętym kolorem, 3. z dodaną winietą w Photoshopie, a w wersji bardziej „magicznej” - z fakultatywnie dodanym cyfrowym „ziarnem” lub niebem ściemnionym do intensywności asfaltu, 4. po tym ściągnięciu koloru coś niedobrego dzieje się z kontrastami w cieniach, co przypomina nieco czarno-oślizgłe „efekty” uzyskiwane przez Andrzeja Dragana w przypadku portretów, 5. po uważniejszym przyglądnięciu się kadrowi widać, że jakość wyjściowego pliku nie była najlepsza (do tego - wątpliwa głębia ostrości, etc).
Mark Swope: