niedziela, 1 grudnia 2019

(Przecież w końcu twierdził od dawna: Tak dalej być nie może!)

Hans Magnus Enzensberger


Odroczenie

Podczas słynne erupcji Helgafell, wulkanu na wyspie
Heimaey, erupcji transmitowanej na żywo przez  tuzin kaszlących
ekip telewizyjnych, widziałem, pod deszczem siarki,
jakiegos starszego pana w ogrodniczkach, który, wzruszając
ramionami i nie zwracając uwagi na porywisty wiatr, żar,
kamerzystów, popiół, widzów (wśród których byłem i ja,
siedzący na dywanie, przed błękitnym ekranem),
za pomocą ogrodowego węża, cienkiego, lecz było go widać
wyraźnie, walczył z lawą, aż w końcu jego sąsiedzi, żołnierze,
dzieci, a nawet strażacy z sikawkami, sikawek wciąż przybywało,
zaczęli wznosić przeciw płynącej lawie zaporę z tężejącej
lawy studzonej wodą, zaporę coraz wyższą i w ten sposób,
zszarzali od popiołu, przynajmniej na jakiś czas, choć na pewno
nie na zawsze, odroczyli zagładę Zachodu, i właśnie tym sposobem
owi ludzie, jeżeli dziś jeszcze żyją, na Heimaey,
jednej z wysp u wybrzeży Islandii, budzą się rankiem
w swoich małych, drewnianych, kolorowych domkach
i po południu, nie rejestrowani przez kamery, podlewają
w swoich ogródkach sałatę, głowiastą, użyźnioną
przez lawę, podlewają tylko do czasu, bez paniki.


Tylko spokój

Niekiedy, nawet dość często, w czasie zimowych
polowań na zające, albo, na krótko przed
Wielkanocą, przez uchylone okno wagonu sypialnego
kiedy się już rozwidnia, widać na śniegu, na dachach stodół,
na hałdach węgla i na ambonach w lesie mieszanym
niewielkie grupy ludzi ubranych na czarno,
pod wodzą proroka w drucianych okularach
na spuchniętym nosie, jak trwają w bezruchu
czekając na koniec świata. Tymczasem my, inni, zajęci
naszymi jakże istotnymi błahostkami, przypuszczamy, 
że potop zdarzył się w najdalszym czasie przeszłym bądź
uważamy go tylko za szacowną kaczkę dziennikarską,
tamci, co czyhają na wysokości, wiedzą, co do minuty -
kiedy nastąpi. We właściwym czasie wyrejestrowali telewizory,
opróżnili lodówki, żeby nic się nie zepsuło,
i uzbroili dusze. Ich wstrząsająco cienkie zawodzenia
wpadają nam w uszy znad sprzątniętych pól, znad drogi
szybkiego ruchu w Ruhrze, znad prawie chłodnej, żyznej łąki:
Bliżej, Boże, do Ciebie. Na dłuższą metę
oczywiście nie da się uniknąć, że ten
czy ów spojrzy na zegarek i zacznie się dziwić:
że prorokowi zdrętwieje ręka wzniesiona ku przestrodze;
i że, gdy się rozwidni, przeleci z hukiem pośpieszny,
skurczą się hałdy, stopnieje śnieg
a zające powędrują do piecyka, jeden za drugim,
przy szyderczym aplauzie otoczenia,
niejeden się będzie spuszczać na linie w tę niską codzienność,
otwierać na nowo rachunek rozliczeniowy, kupować konewki,
przygotowywać się do nieuniknionego urlopu.
Biorąc pod uwagę Powszechne Zasady Zawierania Umów
i brudną bielizna, nawet prorok musi iść na pewne
ustępstwa, ale będzie twardy, bo idzie
o sprawę. Cienkim, lecz mocnym głosem powie sobie:
To tylko forma zewnętrzna. Cierpliwości!
Co znaczy wobec wieczności parę tygodni
czy wieków w tę czy tamta stronę.
Jeżeli o niego chodzi, kiedy przyjdzie pora,
nie będzie zaskoczony. Przecież w końcu
twierdził od dawna: Tak dalej być
nie może! Niech nastanie sprawiedliwość! Sami
jesteśmy winni! Gdybyśmy tylko zawsze byli Mu posłuszni!
A więc przeczuwa na dachu swojej stajni, kracząc
nieustraszenie, że koniec świata, choćby niepunktualny, 
będzie zawsze na nowo smakował jak manna, że w pewnym
sensie będzie ukojeniem, najsłodszą pociechą, ponurą,
z wypadającymi włosami i z mokrymi nogami.


[Z tomu Zagłada Titanica przełożonego w całości przez Grzegorza Prokopa (1993), s. 44, 70, 71. Często czytam tę książkę Enzensbergera i nie mogę się naczytać. I zastanawiam się nieustannie, dlaczego ten wybitny niemiecki poeta jest tutaj tak średnio popularny?]