Hans Magnus Enzensberger
Odroczenie
Podczas słynne erupcji Helgafell, wulkanu na wyspie
Heimaey, erupcji transmitowanej na żywo przez tuzin kaszlących
ekip telewizyjnych, widziałem, pod deszczem siarki,
jakiegos starszego pana w ogrodniczkach, który, wzruszając
ramionami i nie zwracając uwagi na porywisty wiatr, żar,
kamerzystów, popiół, widzów (wśród których byłem i ja,
siedzący na dywanie, przed błękitnym ekranem),
za pomocą ogrodowego węża, cienkiego, lecz było go widać
wyraźnie, walczył z lawą, aż w końcu jego sąsiedzi, żołnierze,
dzieci, a nawet strażacy z sikawkami, sikawek wciąż przybywało,
zaczęli wznosić przeciw płynącej lawie zaporę z tężejącej
lawy studzonej wodą, zaporę coraz wyższą i w ten sposób,
zszarzali od popiołu, przynajmniej na jakiś czas, choć na pewno
nie na zawsze, odroczyli zagładę Zachodu, i właśnie tym sposobem
owi ludzie, jeżeli dziś jeszcze żyją, na Heimaey,
jednej z wysp u wybrzeży Islandii, budzą się rankiem
w swoich małych, drewnianych, kolorowych domkach
i po południu, nie rejestrowani przez kamery, podlewają
w swoich ogródkach sałatę, głowiastą, użyźnioną
przez lawę, podlewają tylko do czasu, bez paniki.
Tylko spokój
Niekiedy, nawet dość często, w czasie zimowych
polowań na zające, albo, na krótko przed
Wielkanocą, przez uchylone okno wagonu sypialnego
kiedy się już rozwidnia, widać na śniegu, na dachach stodół,
na hałdach węgla i na ambonach w lesie mieszanym
niewielkie grupy ludzi ubranych na czarno,
pod wodzą proroka w drucianych okularach
na spuchniętym nosie, jak trwają w bezruchu
czekając na koniec świata. Tymczasem my, inni, zajęci
naszymi jakże istotnymi błahostkami, przypuszczamy,
że potop zdarzył się w najdalszym czasie przeszłym bądź
uważamy go tylko za szacowną kaczkę dziennikarską,
tamci, co czyhają na wysokości, wiedzą, co do minuty -
kiedy nastąpi. We właściwym czasie wyrejestrowali telewizory,
opróżnili lodówki, żeby nic się nie zepsuło,
i uzbroili dusze. Ich wstrząsająco cienkie zawodzenia
wpadają nam w uszy znad sprzątniętych pól, znad drogi
szybkiego ruchu w Ruhrze, znad prawie chłodnej, żyznej łąki:
Bliżej, Boże, do Ciebie. Na dłuższą metę
oczywiście nie da się uniknąć, że ten
czy ów spojrzy na zegarek i zacznie się dziwić:
że prorokowi zdrętwieje ręka wzniesiona ku przestrodze;
i że, gdy się rozwidni, przeleci z hukiem pośpieszny,
skurczą się hałdy, stopnieje śnieg
a zające powędrują do piecyka, jeden za drugim,
przy szyderczym aplauzie otoczenia,
niejeden się będzie spuszczać na linie w tę niską codzienność,
otwierać na nowo rachunek rozliczeniowy, kupować konewki,
przygotowywać się do nieuniknionego urlopu.
Biorąc pod uwagę Powszechne Zasady Zawierania Umów
i brudną bielizna, nawet prorok musi iść na pewne
ustępstwa, ale będzie twardy, bo idzie
o sprawę. Cienkim, lecz mocnym głosem powie sobie:
To tylko forma zewnętrzna. Cierpliwości!
Co znaczy wobec wieczności parę tygodni
czy wieków w tę czy tamta stronę.
Jeżeli o niego chodzi, kiedy przyjdzie pora,
nie będzie zaskoczony. Przecież w końcu
twierdził od dawna: Tak dalej być
nie może! Niech nastanie sprawiedliwość! Sami
jesteśmy winni! Gdybyśmy tylko zawsze byli Mu posłuszni!
A więc przeczuwa na dachu swojej stajni, kracząc
nieustraszenie, że koniec świata, choćby niepunktualny,
będzie zawsze na nowo smakował jak manna, że w pewnym
sensie będzie ukojeniem, najsłodszą pociechą, ponurą,
z wypadającymi włosami i z mokrymi nogami.
[Z tomu Zagłada Titanica przełożonego w całości przez Grzegorza Prokopa (1993), s. 44, 70, 71. Często czytam tę książkę Enzensbergera i nie mogę się naczytać. I zastanawiam się nieustannie, dlaczego ten wybitny niemiecki poeta jest tutaj tak średnio popularny?]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Żeby zamieścić komentarz, trzeba się po prostu zalogować na googlu i przedstawić.