wtorek, 4 czerwca 2019

Czkawka? Niestrawność? Nudności?


Anna Beata Bohdziewicz wykrakała... Jakkolwiek nasz potwór domowy ma nieco inną powierzchowność, no ale może bez body-shamingu. Po 30 latach od symbolicznej daty transformacji ustrojowej, za którą uznaje się wygrane przez opozycję wybory do "sejmu kontraktowego", dryfujemy (ze zmienną prędkością, ale konsekwentnie) w stronę autorytarnej oligarchii w stylu Orbana... A ponieważ rządzącym sprzyja niezmienna koniunktura gospodarcza, więc w perspektywie najbliższych miesięcy trudno spodziewać się zmian.
Już chyba kiedyś pisałem na tym blogu (chyba wielokrotnie), że jestem fanem Fotodzienników Anny Beaty Bohdziewicz. Tymczasem jedyny opublikowany tom z tej serii to książka Wszystko do nowa 1989, wydana w 2014 roku przez Dom Spotkań z Historią w Warszawie i oficynę Monoplan. Kiedy kilka lat temu spotkałem się z autorką, mówiła mi, że przygotowuje właśnie do wydania dziennik ze stanu wojennego. Tak się składa, że miałem okazję widzieć ten kapitalny zapis na okaleczonej przez cenzurę wystawie w Krakowie w 1983 roku (chyba w 1983?), w Galerii ZPAF, która mieściła się wówczas przy ul. św. Anny. Jednak zapowiadanego tomu jak nie ma, tak nie ma... To w ogóle gruby skandal, że żadna z państwowych instytucji sztuki czy fundacji zajmujących się fotografią, nie pomyślała o wydaniu Fotodzienników, tych z czasów PRL-u i wczesnego potransformacyjnego kapitalizmu. A może o czymś nie wiem?