Henryk Grynberg
ŻYŁEM W OGRODZIE
Żyłem w ogrodzie gdzie dęby
podpierały niebo
derenie na wiwat strzelały
stokrotne salwy stokrotek
a ziemia buchała płomieniem
we wszystkich kolorach azalii
i gęstwina rozchylała maliny
gdy całowałem Halinę
na moście jak zwyczaj kazał
niebo było nad nami zielone
zanim angielska sąsiadka
wycięła w nim wielką dziurę
na tiny English garden
i trzy samochody
które mnożą się szybciej niż ludzie
po trupach drzew
dęby były starsze od domów
i twardsze
i umiały być niebezpieczne padając
więc ścinali im filistyni
zielone czupryny
i dokładnie trzebili z ogrodów
wszystko co rodziło się samo
a wtykali posłuszne roślinki
które w doniczkach płodzili
myśmy się dębów nie bali
i nie wydawało nam się konieczne
żyć dłużej niż one
a nasz ogród jak dżungla zarastał
bambusem spowijał się dzikim
winem i z wiewiórkami się bawił
w berka i chowanego
a po niestrzyżonych dębach
chodziły do nieba raccoony
zmarłe liście uprzątano jesienią
żeby je szybko zapomnieć
a my nie po co niech żywią
ziemię co żywi dęby
dęby spychały co mogły
od spodu korzeniami
rok po roku i cal po calu
więc podparłem carport belkami
a belki oparłem o dęby
i trzymał się na razie
jak one
całowałem ją w środku mostu
bo zwyczaj kazał całować
zanim przekroczy się most
lecz nic nie pomogło i przeszła
beze mnie na tamtą stronę
a za nią wszystkie wiosny
lata jesienie i zimy
żyłem w ogrodzie gdzie koty
udawały tygrysy
a psy prowadziły na spacer
swe panie
aromat z puszek na śmieci
zwabiał bezdomne raccoony
i maliny co roku krwawiły
maliny nie były już słodkie
i róże nie były pachnące
a z ptaków najgłośniej śpiewały
wrony
ale dęby nadal szumiały
i chwiał się most nad gęstwiną
Franklin Park
listopad 1994
[Z książki Rysuję w pamięci opublikowanej w 1995 roku w Wydawnictwie a5, s. 24-26]