Podczas letniego pobytu w Londynie, po oglądnięciu obszernej kolekcji Tate Britain, trafiłem do rodzaju muzealnej poczekalni (powinienem dostać się tam chyba w pierwszej kolejności, ale zawsze oglądam galerie w trybie indywidualnym, ignorując strzałki i przewodniki), gdzie moim oczom ukazały się zdjęcia Paula Grahama. Kolorowe c-printy o rozmiarach 68x88cm (dokładnie takich: sprawdziłem na stronie galerii), oprawione w ramy z dystansem, wisiały sobie nad kanapami z jasnym obiciem, przeznaczonymi dla odpoczynku gości odwiedzających muzeum. Były to prace z cyklu „Traubled Land: The Social Landscape of Northern Ireland” , który w podobnym zestawie, pokazywany był niedawno w Polsce w ramach wystawy „No Such Thing as Society” w CSW Zamek Ujazdowski w Warszawie.
Jednak tamte odbitki, pochodzące z kolekcji British Council, miały niewielkie rozmiary, poza tym coś niedobrego działo się tam z balansem barw i szwankowała ostrość, tak że warszawską wystawę opuszczałem z tzw. mieszanymi uczuciami. Tymczasem te same kadry eksponowane w Tate Britain (edycja z lat 1993-4), aż biły po oczach jakością obrazu. Omawiana seria, która powstała w latach 1981-86, eksploruje pejzaż Północnej Irlandii w poszukiwaniu znaków, czy też sygnałów, jakie są efektem burzliwego konfliktu społecznego, rozgrywającego się wtedy na tym terenie. Wspomniane „znaki” i „sygnały” nie zawsze są rozpoznawalne w pierwszym podejściu, zdjęcia Grahama zmuszają więc do uważnego studiowania elementów, jakie zostały na nich zarejestrowane. Ma to też swoisty „edukacyjny” charakter, ponieważ rozszerza wizualną wrażliwość widza, na informacje jakie mogą być zawarte w krajobrazie i oczywiście, dostępnych oczom widza niekoniecznie za pośrednictwem fotograficznego medium.
A jednak te wspaniałe zdjęcia (moim faworytem jest tutaj pierwsza z pokazanych prac pt. Painted on Road, Gobnascale Estete, Derry 1985), powieszone zostały w poczekalni muzeum, a nie w pomieszczeniach, gdzie eksponowana jest doskonała zresztą, kolekcja angielskiego malarstwa… To bardzo symboliczna sytuacja, które wiele mówi o recepcji dokumentalnej fotografii, nawet w kraju, posiadającym tak rozwinięte tradycje wizualne, jak Wielka Brytania. Bo chodząc dużo po Londynie, którego wielkomiejski charakter, wydał mi się od razu kopalnią tematów, zdałem sobie sprawę, że większość tych impulsów, docierających nieustannie do moich oczu, nie posiada wcale reprezentacji w postaci fotograficznych obrazów. No bo kto miałby je dostarczyć, na pewno John Davies (cykl „Metropoli”), o którym niedawno pisałem, na pewno Mark Power (interesująca seria „26 Different Endings”), ale kto jeszcze ze współczesnych? O tym będzie w jednym z kolejnych wpisów.