Trudny powrót na kamienne Ojczyzny łono, by nawiązać do słów poety, którego nie trawię, nie lubię i nie cenię. Postanowiłem, że podczas urlopu nie będę nic wrzucał na bloga, w czym zrobiłem jednak wyjątek publikując robocze kadry z Kvibergs Kyrkogård w Göteborgu. Nie przeglądałem też specjalnie sieci, co było rozsądnym krokiem, ale owszem dotarły do mnie informacje na temat wyczynów polskich neonazistów podczas marszu równości w Białymstoku. Żadne jednak zdziwko, narastanie brunatnych tendencji obserwuję od lat... Wczoraj wieczorem, zaraz po powrocie do Krakowa, zanurzyłem się znów w mętne odmęty facebooka i po tym dwutygodniowym okresie internetowej abstynencji, ze zdumieniem patrzyłem i czytałem, jak można tak pierdolić trzy po trzy (także w dobrej sprawie), jak można się tak radośnie oddawać mentalnemu ekshibicjonizmowi... błee! W świetnie zaopatrzonej księgarni Muzeum Sztuki w Göteborgu natknąłem się na retrospektywny album Larsa Tunbjörka (w mieszczącym się w tym samym budynku Hasselblad Center miała miejsce wystawa nawiązująca do pięćdziesiątej rocznicy lądowania na Księżycu - czegoś tak beznadziejnego nie widziałem nawet w Bunkrze Sztuki za ostatniej dyrekcji...), który kupiłem, bo nadzwyczaj poważam zdjęcia tego fotografa. Obrazy Szwecji zarejestrowane okiem jego kamery (zwykle Mamiya 7 + mocarny flesz) ciekawie uzupełniały to, co można zaobserwować w realu. Zawsze się zastanawiałem czy w nihilistycznym oglądzie realnego da się twórczo pójść dalej niż Diane Arbus (taka percepcja rzeczywistości w sztuce to coś, czego polska akademicka krytyka boi się jak diabeł święconej wody)? Larsowi Tunbjörkowi z pewnością się to udało... choć cena była wysoka (choroba alkoholowa + przedwczesna śmierć). Na jego zdjęciach ze Szwecji da się też zauważyć, że społeczeństwo tamtejsze jest w wysokim stopniu zlaicyzowane, czego sobie i Państwu w najbliższej przyszłości życzę!