Musiałem coś załatwić dzisiaj w Akademii Fotografii (tzn. podpisać się pod dokumentem, który otwiera drogę do dyplomu Bartoszowi Dworskiemu i jego świetnemu projektowi Leningrad) i na Grodzkiej - jak zawsze - wstąpiłem do taniej książki, gdzie wydałem tytułowe 14 PLN.
Z powyższego zestawu na pierwszy ogień wybrałem wiersz - nieznanego mi wcześniej - Petra Halmay'a:
Petr Halmay
Widać stąd rzeką
Wiersz o matce
1.
Być może wtedy jeszcze
wszystko mogło potoczyć się inaczej...
Latarnie jak owoce
wolno huśtają się nad ulicą.
przy stole matka pisze list do siostry
w ich obcym ojczystym języku.
Duchota.
W głębokiej ciszy lipcowej nocy
słychać, jak wieczne pióro sunie po kartce
i cicho trzaskją
włosy dotknięte dłonią.
2.
Wychodzę z domu.
Na rogu niemieckie turystki
wybuchają głośnym, gardłowym śmiechem.
Karoserie aut jak resztki trylobitów...
W tym miejscu ulicę przecina główna aleja.
Druty nad torami zwisają jak pajęczyna,
światło na dachu taksówki
płynie samotnie między przystankami...
3.
Kiedy byłem mały,
latem czasami chodziła po mieście boso.
O swoich Węgrzech nie wspominała prawie nigdy...
Rzadko zaglądała do mojego pokoju.
Wieczorami nigdy nie miała czasu:
wtedy wciąż jeszcze mogła się podobać -
nierozbijalny obraz...
I jeszcze ten język!
I właśnie to ma mi po niej pozostać?!
Widać stąd rzekę.
Pachołki na nabrzeżu niczym ludzkie głowy.
A gdzieś tam w praskich Holeszovicach
matka zaczyna kolejną stronę listu...
[wiersz w przekładzie Doroty Dobrew z tomu: Petr Halmay Tylne światła/Koncová světla, wydawnictwo słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2011, str. 63-65]