23.12.2004
Tym razem także ulica Wolności, ale na lewo od Piekarskiej, w kierunku Bielszowieckiej. Budynek widoczny na zdjęciu, poległ pod kilofem mniej więcej po roku, od wykonania tej fotografii.
-------
Janosch „Cholonek albo dobry pan Bóg z gliny”, str. 88-89:
Ptasznictwo jest przy tym prawdziwą sztuką i wymaga wiele pracy. Prosta klapiczka jest i pozostanie najlepszym sidłem, które w ciągu tysiącleci się sprawdziło. Nie potrzeba do tego wiele: czterokątną drewnianą ramę. Wielkość może każdy sam ustalić według własnego uznania. Do tego cienka siatka, lekki patyk na podpórkę, tak żeby z ledwością mógł utrzymać ramę. Parę metrów szpagatu, zależnie od odległości, w jakiej chce się uplasować za krzakami. A potem już tylko mocne nerwy! Dzierlatki najlepiej od razu wypuścić. Nie można ich utrzymać przy życiu i szkoda ich. Kosy też się źle chowają w niewoli. Poza tym bardzo dużo żrą, śmiecą - ale, trzeba przyznać, pięknie śpiewają. Z kosami trzeba postępować według własnego uznania. Nic tu nie można nikomu doradzić. A słowików nie złapiesz nigdy, możesz nawet nie próbować. Był tu kiedyś pewien Włoch. Wojna go tu przyniosła. Zadał się z jedną kobietą, a ta już go nie puściła, bo urodziła dziecko. Złapali go wtedy, zamknęli w izbie i karmili, dopóki się nie przyzwyczaił. Przez ten czas ukręcili jeszcze troje dzieci i wtedy już został na amen. Ten Włoch to był kolosalny mechanik precyzyjny! Potrafił dosłownie wszystko: brusie noże, grać na organkach, na harmonijce, w skata, przy tym zawsze wygrywał i nikt nie chciał z nim więcej grać. Włoch umiał też chwytać słowiki. Potem jednak biednym zwierzętom wydłubywał oczy, żeby myślały, iż jest noc i zaczęły śpiewać. Ale chłop ten już nie żyje, bo Jędrak, który miał w okolicy najlepszą hodowlę gołębi i nie pozwalał wyrządzać krzywdy gołębiom i ptakom, rozzłościł się na tego chachara i zmajstrował coś pięknego z dynamitu i ze spłonki. Całość wmontował pod podeszwą jedynego buta, który mu z pary pozostał, i poszedł do Włocha. „Ty, spaghetti, wbij mi gwóźdź w to miejsce, gdzie zrobiłem krzyżyk. Nie mogę tego sam zrobić, bo nie mam trójnoga. Kapisko? Tr-ój-no-ga nie mam! Przyjdę jutro”.
Włoch wbił gwóźdź i wyleciał w powietrze, na zawsze. Dobrą niewątpliwie rzeczą było, że mieszkał na górze, tak że nikt nad nim nie doznał krzywdy. Musieli tylko wstawić kawałek nowego dachu.
Nie potrzeba wcale budować skomplikowanych włoskich sideł, zwyczajna klapiczka jest i pozostanie najlepszą pułapką. Dynamit przynosili mężczyźni z kopalni. Dobrze mieć trochę tego w domu. Nie miało to nic wspólnego z ptasznictwem, jakby ktoś mógł pomyśleć, bo dynamitem, na przykład, łowi się też ryby. Ale w razie potrzeby zawsze się przydaje. Bo, przyjąwszy, ktoś ma przed sobą dobry staw, gdzie od karpi po prostu się roi, a ten istny nie ma za dużo czasu, bo właściciel mógłby nadejść, a może dlatego, że jest akurat czas ochrony albo gość ma zbyt krótki urlop. Najlepiej w takim przypadku mieć trochę dynamitu przy sobie. I nie robić wiele fizymatentów, ino wszystko wyjąć! I za przykładem dzieci: karbidu nasypać do butelki po piwie, odlać się do niej, zakorkować i wrzucić do wody. Tylko dynamit! Dynamit trzeba w domu dobrze schować, żeby się dzieci do niego nie dobrały. Najlepiej pod bielizną albo jeszcze lepiej w zamkniętej szufladzie.